niedziela, 30 grudnia 2012

na filmowo

cały zestaw dobrych filmów w końcówce roku: stylowy Lawless (po naszemu Gangster - why, why??), tragikomiczni Bogowie ulicy (choć od czasu Miami Vice mam ograniczoną tolerancję na amerykańskie filmy o policji), nastrojowe Pewnego razu w Anatolii (no dobra - po prostu my obejrzeliśmy ten film w końcówce roku). i na dodatek kategoria dotąd nieczęsto goszcząca w górnej półce: horror Domek w głębi lasu; dawno nie bałam się i nie śmiałam jednocześnie. a dziś hobbitowaliśmy w 3D. robi wrażenie, choć gdzieś w zakamarku czai się myśl: "ale to już było"


piątek, 28 grudnia 2012

poświątecznie

wesołych poświąt nielicznym czytelnikom i sobie samej życzę

sobota, 15 grudnia 2012

choinka

mamy choinkę w doniczce i to taką prawdziwą, z korzeniami do zasadzenia na wiosnę. ponieważ do wiosny jeszcze kawałek, prawdopodobnie choinka zostanie z nami na dłużej. podobno dla choinek to niezdrowo, z ciepłej doniczki do zimnej ziemi, i ja się choinkom nie dziwię. na razie stoi koło pianina. ładna z niej sztuka.

wtorek, 11 grudnia 2012

idą święta?

odkąd otrzymałam na maila ofertę grupona na: Wyszczuplające Bezszwowe Szorty z Nanosrebrem dla Mężczyzn za jedyne 99 zł oraz Sztuczna Choinka Jodła Elegance lub Świerk Royal w 3 Rozmiarach do Wyboru (pisownia zachowana) nic nie jest takie, jak przedtem

czwartek, 29 listopada 2012

silly rabbit w poszukiwaniu kosmicznego ładu

Naukowcy odkryli wielką czarną dziurę, która może pomieścić cały wszechświat. To już wiem, gdzie znika mój czas.
***
A skoro Andrzejki, to I-Ching. Trzeba iść „jak stary lis po lodzie”, a nastanie świt nowych czasów.
***
To idę.

piątek, 16 listopada 2012

firm and fresh


kontrowersyjne? a może przyzwyczailiśmy się, że kobiece piersi reklamują wózki widłowe, w sprawie penisa zaś należy pozostać poważnym i powściągliwym? cóż, dla mnie pozostanie fresh and firm brzmi o niebo lepiej ;)

*"Increase your sexual stamina. Go vegan" (Zwiększ swoją sprawność seksualną. Zostań weganinem) to hasło obecnej kampanii brytyjskiego oddziału PETA, promującej listopad - światowy miesiąc wegan.

poniedziałek, 5 listopada 2012

kurka wodna!

żeby nie powiedzieć ko ko ko


poniedziałek, 22 października 2012

dobre dni

bardzo zadowolona z tegorocznego WFF: udało mi/nam się dotrzeć na wszystkie cztery seanse (z pomocą taty, teściowej oraz mojego nieocenionego małża); wybór filmów był słuszny - udany krótki metraż, luzackie Oddawaj fanty i solidny zastrzyk optymizmu na koniec w postaci Kota do wynajęcia w towarzystwie K. teraz może sobie przyjść prawdziwa jesień, uzbrojona jestem w ciepło.


czwartek, 18 października 2012

bajki dla dużych dzieci

WFF rozpoczęty z przytupem (przytupem flamenco): torreadorzy krasnale, wielokrotne przebudzenie Śnieżki i niepowtarzalna widownia (tzn. mam nadzieję, że już mi się taka nie przytrafi). film balansujący na krawędzi dobrego smaku, zręcznie wygrywający utarte (wydawałoby się) schematy. cud czy klątwa? oto ona, Śnieżka:



a w ramach domowego minifestiwalu filmy, które matki powinny oglądać po kieliszku wina: Musimy porozmawiać o Kevinie z brawurową rolą Tildy Swinton oraz Ki z naprawdę niezłą Romą Gąsiorowską. wnioski i obserwacje: nie chodzić z młodym do nocnych klubów i nie kupować profesjonalnego łuku. na resztę i tak mamy (mamy) ograniczony wpływ

środa, 17 października 2012

małe pifko

małż poszedł do sklepu po produkty pierwszej potrzeby na kolację (czyt. pomidory, jabłka, chleb i piwo). wraca i mówi: chciałem kupić czekoladowego Magnusa, a sklepowa mówi, że nie ma, bo tu taka uprzejma pani przychodzi i wszystkie czekoladowe wykupuje. no i wyszło szydło z worka: wykupiłam całe zapasy czekoladowego na dzielni*. 

*i na dodatek nie dla siebie.

wtorek, 9 października 2012

wywiad z historią

zajęło mi to dwa tygodnie: lektura nielekka i skończyły się czasy czytania przy jedzeniu (tzn. ja nadal czytam przy jedzeniu, choć to niezdrowe wielce, mowa tu jednak o jedzeniu Młodego). niemniej, Oriany Fallaci Wywiad z historią zmogłam. dodatkowy czas trzeba poświęcić na krótkie korepetycje z historii, którą ja przynajmniej znam mniej więcej, z pamięcią ogółu i niepamięcią szczegółu. a o te szczegóły właśnie tu chodzi.
***
są wywiady, których się spodziewałam, te słynne, z tymi, co historię (zwycięzców) pisali: z Kissingerem, Goldą Meir, Indirą Ghandi i (wspaniały, proroczy) z Willy Brandtem. są takie, które nasuwają myśl: takich polityków już nie ma (z Pietro Nennim). a może są? tylko potrzeba 30 lat dystansu i znajomości ciągu dalszego, co nastąpi(ł), perspektywy, żeby docenić wielkość. i nie pluć na legendę.
***
jest o socjalizmie, o władzy, o odpowiedzialności. bez uniku bycia po drugiej stronie. mnie się takie dziennikarstwo podoba: Fallaci nie ucieka od swojej odpowiedzialności za historię. ona nie tylko pyta, ona przedstawia swój punkt widzenia, swoją prawdę. to cenne. to uczciwe.

czwartek, 4 października 2012

silly rabbit w/na drodze

zastanawiałam się nad jakimś cytatem, niestety myśli złote w temacie dróg są niemożebnie wyświechtane. a mnie po prostu się te drogi podobały, i tyle. zarówno w aspekcie linearnym, tj. podróżowania, jak i punktowym, tj. tym na poniższych fotkach. o właśnie tak, Herbercie.



poniedziałek, 1 października 2012

wakacjusze

wakacjusze, czyli coś pomiędzy wczasowiczami a turystami. to my z Młodym: trochę na leżaku, trochę pod palmą, trochę w terenowym jimny. ostatni raz sama dziecięciem będąc doświadczałam uroków turnusu, ale to była Polska czasów PRL-u i wczesnej transformacji (porcjowane masełko, pseudomarmolada i ubite ziemniaczki). a tu wypas - bekon i nutella do woli! przerażająca była obserwacja bardzo, bardzo grubych osób wracających się po dodatkowy majonez. a potem przysmażających się na jednym i drugim boczku nad basenem, bądź wskakujących doń, co skutkowało falą tsunami.
wynajęliśmy więc autko i ruszyliśmy w wyspę, zostawiając za sobą turystyczne mekki Brytyjczyków i Holendrów. przemierzyliśmy lokalne drogi, kupiliśmy oliwę, miód i rakiję na przydrożnym straganie, zjedliśmy grillowane sardele.
eh, piękny czas. a tu październik.

niedziela, 9 września 2012

zachwyty


Zachwyt nr 1: Byłam już pokoleniem x (albo jakąś inną literą z końcówki alfabetu), trójelką (od lajkowania, linkowania i leniuchowania), a teraz zostałam wózkarą (termin z wyżyn filozoficznych, na określenie babska co się z wózkiem pcha i z koleżanką pytluje o pierdoletach zamiast dziecku wierszyki czytać) i to w momencie, gdy obawiałam się o bycie lemingiem. Ach, jakie to cudnie ludzkie – klasyfikować, szufladkować, upychać do pudełek.
Zachwyt nr 2: Okazałam się być również współwinną nie tylko tragedii Madzi, ale również bałaganu w naszych polskich domach. Tako rzecze perfekcyjna pani domu. Bidulka, jeszcze nie wie, że to mężczyźni są mistrzami sprzątania; szczególnie upychania do pudełek. Moja droga, wyżej kupra nie podskoczysz.
Zachwyt 3: Uśmiechy mojego synka i niebo nad miastem. Ten zachwyt jest szczery, a filozoficzni i perfekcyjne latają mi koło pióra. Fru, fru. 

czwartek, 30 sierpnia 2012

silly rabbit i festiwale

Warszawa festiwalami stoi: na Próżnej Warszawa Singera, w Koperniku Przemiany Wisły. W ramach singerowania zostałam wyciągnięta na Kukłę, Księgę Blasku. Recenzje do przeczytania w Rzepie lub na e-teatrze; moim zdaniem zbyt wiele wątków gubi jasność przekazu, Kantor jest przerysowany, a moja (nikła) znajomość Kabały nie pozwoliła mi podążać za odniesieniami do Księgi Blasku. Razem z moją, obecnie rezydującą w W-wie sis, zgodziłyśmy się, że najmocniejszą stroną były wizualizacje. Moja mama odnalazła zaś inspiracje Michelem Jacksonem, co uważam za mistrzostwo świata.
Przemiany dzieją się od soboty, zobaczymy czy zdołam dotrzeć.
Pozafestiwalowo piękne ptaki Sary Lipskiej w Królikarni. Koniecznie.

Sara Lipska, Pejzaż z gołębiami, ok. 1915–1925, olej, płótno, Musée d’Art et d’Histoire de la Ville de Meudon, obrazek pobrany STĄD (artykuł słabiutki, kwalifikujący się pod wypracowanie z liceum).

niedziela, 26 sierpnia 2012

silly rabbit w obłokach

latałam! ultralekkim samolocikiem przypominającym płytką wannę ze skrzydłami i śmigłem; pasażerowie ważyli niemalże połowę tego, co maszyna. było niesamowicie! mogłam popilotować - pod kontrolą, ale samodzielnie, dodać gazu podnieść dziób i zrobić ziuuuu do góry. super frajda, niepowtarzalne uczucie lekkości. pewnego dnia zrobimy uprawnienia i zamiast samochodu zainwestujemy w samolot. to będzie coś!


a za bujanie w obłokach dziękuję paniom i panienkom! love you girls!

piątek, 17 sierpnia 2012

wtorek, 14 sierpnia 2012

papierowe małżeństwo

rok we dwoje, półtora miesiąca we troje. gotowi na dalej/więcej/bardziej.
***
a było to tak:

(z roślinem, bohaterem drugiego planu, niestety pożegnaliśmy się. RIP)

niedziela, 12 sierpnia 2012

silly rabbit i Eulalia

miałam ciotkę Eulalię (zdrobniale: Lalka), ale inaczej wyglądała. z lalką też niewiele miała wspólnego, natomiast z wiedźmą - a i owszem.
poniżej pieśń mistyczna, niezupełnie obecnie w moich klimatach, ale przyjemnej natury. by Gaba Kulka.

niedziela, 5 sierpnia 2012

eko i system

jak bardzo jestem/jesteś eko? czy wystarczy pobujać się w hamaku w Zielonym Jazdowie (warto odwiedzić i się pobujać, albo upichcić patata), a potem zapalić szluga? czy zjedzenie ryby ekosytuację przekreśla, czy dopiero zjedzenie krowy? a może można zjadać szczęśliwe zwierzęta, tylko oszczędzać wodę (mnie kiepsko idzie, chociaż prysznic zamiast wanny)? latać samolotem, czy przemieszczać się pociągiem? nie szczepić dzieci, żebyśmy ekologicznie zrobili miejsce dla galopujących suchot? a może w ramach szczypty dekadencji rozrzutnie korzystać z jedno-jedno-jedno razowych pieluch, spać przy zapalonym świetle i wierzyć, że na jedna oddana na makulaturę gazeta przy stosach nieczytanej prasy, cóż znaczy, cóż znaczy, książę?
***
czytam "W obronie zwierząt" na zmianę z "Samolubnym genem". patrzę na Młodego i zastanawiam się, czy zamiast chomika będzie miał szopunksa.

wtorek, 24 lipca 2012

poranek z Prometeuszem

nie ma klasy Obcego, głębia psychologiczna postaci - poza androidem granym przez Fassbendera (brawo!) - jest z tych płytszych głębi, a fabuła nader często da się odgadnąć - ale ten rozmach trzy-de...! Ogólnie - niezłe widowisko, w sam raz na leniwą wakacyjną niedzielę w imax-ie. na sobotni poranek też się nadaje - a sobotnie poranki są, jak się okazuje, świetne na pozostawienie młodego pod opieką babci. oboje dali radę.




piątek, 20 lipca 2012

silly rabbit i after afera

takie zakończenie afer lubimy: kolekcja fotografii Marilyn Monroe , stanowiąca - haha - majątek FOZZ już w sierpniu na wystawie! info z GW, po detale zerknij TU
***
a tymczasem, nadrabiając (przy domleczaniu ssaka) żenujące zaległości, przeczytałam Pizzerię "Kamikadze" Kereta. na kolana mnie nie powalił. jeśli cała reszta jest w podobnym stylu, to chyba ten "głos młodego Izraela" (młody głos Izraela? gdzieś podobną zbitkę widziałam, tylko nie zgadza mi się z jego wiekiem) sobie podaruję. niemniej - interesuje mnie jego opowiadanie dla dzieci, pod urzekającym tytułem:  Tata ucieka z cyrkiem. ktoś dysponuje? 

niedziela, 15 lipca 2012

lato w mieście

dzień miłych niespoździewajek: z maleństwem można spać do 10, zamiast siedziby SLD może być Na lato, w Doppio można zjeść lasagne.. i tylko NWŚ wzięli i zamknęli. lato w mieście we troje - lubię to.

czwartek, 12 lipca 2012

karmienie

posiadanie małego mlekożercy sprzyja lekturze: młody ma ucztę mleczną, ja intelektualną. so - w końcu przeczytałam "Oryks i Derkacz" M. Atwood, prequela "Roku potopu" (ale akcja toczy się równolegle). w internetowych recenzjach książka klasyfikowana jako sci-fi, moim zdaniem kolejna przypowieść (przepowieść?) o kierunku, w którym zmierzamy (niestety); czy daleko nam do produkcji kurczakiści? czy już nie zadajemy obie pytania o "świętość białka" i "mniejsze zło genetycznych interwencji"? oprócz tego, dla spragnionych akcji powieściowej - jest o miłości (trudnej), o byciu robinsonem (też trudne) i odpowiedzialności (o tym najbardziej i najtrudniej). polecam, nie tylko jako lekturę do zupy mlecznej.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

silly rabbit dreams

tak, tak, pogmatwane sny. nowa codzienność. może powinnam przekuwać je na teledyski i zarobić furę kasy? oto Ane Brun, z serii zawodzące skandynawskie wokalistki i dziwaczne utwory na bębenek i baloniki.



czwartek, 21 czerwca 2012

endless summer

mamy lato. mamy również prezesa Lato, niestety. mieliśmy również porządną letnią burzę, którą udało mi się w całości przespać poza epizodem lunatykowania. a wkrótce (tylko kiedy, kiedy?) będziemy mieć dzidziola. się dzieje, kochanieńcy.

poniedziałek, 11 czerwca 2012

plusy i minusy

zalety mieszkania w śródmieściu: wychodzisz z domu, a tam koncerty balkonowe
wady mieszkania w śródmieściu (dla zmotoryzowanych): wychodzisz z domu, a tam korek

piątek, 8 czerwca 2012

trzy miesiące z Blondynką

tyle mi zajęło czytanie 782 stron nie-biografii MM autorstwa Joyce Carol Oates. odkładałam ją i wracałam do niej, miałam dość i wciągała mnie, niejednoznaczna, czasami do bólu realistyczna, czasami operująca tylko na poziomie metafory. to jedna z lepszych książek, jakie przeczytałam. resztą Oates od wielu lat jest kandydatką do literackiego Nobla, podejrzewam jednak, że nigdy go nie otrzyma: Amerykanka z bolesną szczerością portretująca Stany? kobieta nie smęcąca w stylu Doris Lessing? autorka pisząca o zagrożeniach dla wolności jednostki? wątpię. Blondynkę polecam, jest też w postaci e-booka.

wtorek, 29 maja 2012

nowe horyzonty

najpierw CocoRosie, a teraz Peaches i Hanna Hukkelberg...aaaa...a mnie tam nie będzie. tegorczne nowe horyzonty zapowiadają się super. dzidziolowi na pewno by się spodobało, ale atrakcje związane z 6-godzinną jazdą pociągiem to chyba byłoby zbyt wiele dla miesięcznego obywatela i jego mamy. mając w pamięci niezrównaną punktualność rozpoczynania seansów obawiam się również, że moglibyśmy nie dopasować się z rytmem pieluszkowo-mlecznym. chociaż, biorąc pod uwagę założenia macierzyństwa zgodnego z kontinuum (jestem świeżo po lekturze książki Jean Liedloff) właśnie to powinnam zrobić: spakować małe w chustę i pomknąć do Wro, jakem zwykła to czynić w końcówce lipca. hm. hm. Hanne Hukkelberg chyba też jest młodą mamą...?

poniedziałek, 21 maja 2012

ABCD

A jak (A)pollonia B jak byliśmy C jak czuliśmy D jak doświadczyliśmy Uważam, że trzeba dużej odwagi, aby stawiać takie pytania, jakie stawia Warlikowski w (A)polloni i dużej wrażliwości artystyczej, aby stawiać je w ten sposób. Moim zdaniem to jego najdojrzalsze dzieło. *** A tymczasem w króliczej norze tata królik testuje poruszanie się przy pomocy fotela na kółkach, mama królik testuje sklepy internetowe, a małe króliczątko dzielnie rośnie. tacy jesteśmy moblini, wirtualni i prorozwojowi :)

środa, 16 maja 2012

tak było pięknie...

tak było pięknie i tak się popsuło... i nie mówię tylko o pogodzie. Małż w domu z nogą jak nadmuchany balonik, ja w domu z nadmuchanym balonikiem brzuszka. samopoczucie rzekłabym umiarkowane, planete doc przecieka między palcami, jak na razie widziałam jedynie (przygnębiający, a jakże) film o prostytutkach. i gdyby pocieszał mnie fakt, że w Bangladeszu jest dużo gorzej, to byłabym w pełni pocieszona. potrzebuję słońca (w zasadzie to również potrzebuję wina, ale słońce wydaje się być jednakowoż bardziej dostępne - o ironio losu!) a tak było, tak bardzo niedawno:

wtorek, 1 maja 2012

must see

często ostatnio rozmawiamy o celebrytach. po pierwsze dlatego, że w naszej okolicy wyrastają kolejne miejsca "must be" z produktami i usługami "must have". po drugie, byliśmy na niezłym Dorianie Grayu Michała Borczucha w TR, trafnie diagnozującym celebrycką przypadłość naszych czasów i elegancko przekładającym powieść Wilde'a na teraźniejszość. po trzecie, dotarliśmy wreszcie na La chispa de la vida Alexa de la Iglesi, karykaturę na świat mediów, korporacji i ery iphonów (chociaż dla mnie również film coachingowy, idealnie obrazujący siłę autoprzekonań). karykatura bez łatwych odpowiedzi, nie rzucająca oskarżeń jedynie na "onych", tylko pokazująca kreowanie takiej właśnie rzeczywistości przez każdego z nas: rzucających filmiki na fcb, demonstrujących zawsze przeciw - nigdy za, piszących - haha - blogi. film do przemyśleń, polecam.

środa, 18 kwietnia 2012

sztuka w ruch!

Jeśli nie wyjdziesz na przeciw sztuce, sztuka wyjdzie do ciebie.. o ile mieszkasz w Hiszpanii lub w Argentynie. Albo w Rosji. Projekt „Walking Gallery“ powstał w Barcelonie w połowie 2010 roku, z inicjatywy Jose Puiga i jego znajomych - malarzy i fotografów, zmęczonych brakiem przestrzeni do prezentacji swoich prac. Postanowili wyjść z nimi na ulicę, zamiast oczekiwać odbiorcy w galeriach (o ile galerie w ogóle były zainteresowane ich wystawieniem). I tak artyści rozpoczęli przechadzanie się ze swoimi pracami (co prawdopodobnie uświadomiło im, jak bardzo liczy się jakość, a nie wielkość), podróżowanie z nimi metrem etc.


Mariana Laín (Madrid, 1966)
Pomysł fajny, aczkolwiek nie nowy. Już w cesarskiej Rosji znany był nurt artystów próbujących dotrzeć do ludu i umieszczających swoje obrazy na powozach podróżujących wgłąb kraju. Dzieje się to również teraz, przy czym waga problemu jest większa niż ogólne znużenie bezskutecznymi negocjacjami z galeriami/muzeami: artyści nie mają szans na wystawy w miejskiej przestrzeni, szczególnie ci nieprawomyślni i awangardowi. Siergiej Sapożnikow stworzył projekt ruchomej wystawy, w której obrazy przytraczane są do ciężarówek podróżujących przez kraj. Akcja (Dryf dyfuzyjny) udokumentowana jest grafiką z zaznaczonymi trasami, liczącymi tysiące kilometrów, którą nadal można oglądać w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

niedziela, 15 kwietnia 2012

łodzią po Wiśle

Łodzią po Wiśle, mimo kataru. w wybranym (przypadkiem) bloku konkursowym animacji było niewiele, ta moim zdaniem rewelacyjna:


Operation White Widow, 2011, Jacek Mazur

w ogóle chyba rośnie pokolenie filmowców, którzy jednak mają coś do powiedzenia i pomysł, jak to pokazać. zdarzają się oczywiście makabreski o egzystencjalnym i artystycznym zadęciu, ale ogólnie jest ok.

w ogóle ogólnie jest ok ;)

wtorek, 10 kwietnia 2012

na poprawę humoru

w sytuacji gdy:
- z lekkim opóźnieniem dopadło Was wiosenne przesilenie i macie przeczucie - graniczące z pewnością, że zostanie z Wami do maja
- przez przypadek, który zdarza się Wam równie często jak wygrane w totka, macie wolne popołudnie
- nie znosicie francuskich komedii (co poparte jest bogatym doświadczeniem mającym źródło w dzieciństwie, kiedy TVP1 kreowała kult Louisa de Funès), ale jednocześnie bywacie niepoprawnymi optymistami (mój case)
- ostatni raz śmialiście się do bólu brzucha po wypaleniu skręta i zapiciu go butelką wina, i na dodatek nie pamiętacie dokładnie kiedy to było (i macie podejrzenia, że przyczyną był żart dość niskich lotów) (o ile w ogóle był jakiś żart)
- potrzebujecie wyprzeć wspomnienia z pkt. 2 i 3
albo po prostu macie ochotę na niezobowiązujący seansik, idźcie na Nietykalnych. serio - serio.

piątek, 6 kwietnia 2012

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

silly rabbit i święta krowa

WO rozkręciły dyskusję o mamach in spe, czyli o "mamuśkach cwaniaczkach" i "świętych krowach" w kontrze do tych niecwaniakujących i znoszących stan odmienny z godnością. poruszył mnie list dostępny tu: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,11447503,Niech_ZUS_kontroluje_ciezarne__Niektore_zachowuja.html i pozostając w stan poruszonym, napiszę co następuje.
Co do zasady, zgoda, chociaż hasło "ciąża to nie choroba" nieco mnie irytuje, bo jest przegięte i głównie na ustach tych, którzy rywalizują z ciężarnymi o to kto pierwszy usiądzie na jedynym wolnym miejscu w autobusie. w centrum damiana jest hasło: "odmienny stan - odmienne traktowanie" i mnie bliżej do niego, z tym zastrzeżeniem, że odmienny nie oznacza: pracujcie za mnie, ja sobie poleżę.
Co do zasady, zgoda, bo chociaż moja ciąża jest idealna - zero przypadłości typu (wersja light) poranne mdłości czy (wersja hard) odklejające się łożysko - nie każda przyszła mama ma power do pracy, gdy co godzina rzyga dalej niż widzi. i niezmiernie cieszę się, że córka autorki listu broniła studia w zagrożonej ciąży, ciekawe czy gdyby poroniła, to też byłby to powód do radości. ale: skreślając "zagrożonej" nie widzę przeszkód.
Co do zasady, zgoda, bo nic mnie tak nie wkurwia, jak panienki idące na zwolnienie, gdy inne panienki muszą za nie wyrabiać 200% normy.
Moje ALE dotyczą sposobu formułowania dyskursu: ciężarne kontra reszta świata.
dlaczego świat co chwila mnie pyta czy JESZCZE pracuję (przy czym pytania zaczęły się od chwili poinformowania świata o zaistniałej sytuacji), tworząc przekonanie, że NIE PRACOWANIE jest stanem normalnym/akceptowalnym?
dlaczego stajemy przed opcją kontroli ciężarnych przez ZUS - może warto zacząć od lekarzy lekką rączką rozdających zwolnienia i zabraniających ruszenia rzęsą w okresie stanu, który wszak nie jest chorobą?
dlaczego tak rzadko stosowane są rozwiązania pośrednie (dostępne w KP) jak zmniejszenie godzin siedzenia przed kompem, uelastycznienie godzin i miejsca pracy etc.? ja się upomniałam, ale HRce nie przyszło do głowy powiedzieć mi o rozmaitych możliwościach, które są alternatywą dla zwolnienia.
dlaczego do dyskusji wrzuca się od razu urlop macierzyński i wychowawczy, a omija kwestię odpowiedzialności ojców za wychowanie ich dzieci? a jeśli teraz przychodzi wam na myśl argument: "lepiej żeby w domu została osoba, która mniej zarabia", to zastanówcie się nad jego genderowym wymiarem.
i wreszcie: ja też znam ciężarne cwaniaczki, które do pracy nie mogły, ale na shopping&day-spa i owszem, ale również znam "cwaniaczki", które będąc na zwolnieniu przejęły w 100% wychowanie posiadanego już potomstwa, jak również sprawy domowe: od prania po załatwienie spraw w urzędzie, a ich partnerzy (dziwnym trafem) nie protestowali...
więc może raczej mówmy nie dla cwaniakowania, tak w ogóle, włączając w to młodych rencistów, 40-letnich emerytów, pań i panów przychodzących do pracy w celach ogólnotowarzyskich etc. i zamiast piętnować ciężarne święte krowy pokazujmy fajne przykłady sensownego korzystania z prawa. hough!
***
a tu o moich dwóch kreskach

wtorek, 27 marca 2012

spotkanie z królową


'Joanna Szalona, Królowa'', Teatr im. Żeromskiego w Kielcach

spotkania teatralne rozpoczęte spotkaniem z A. przy okazji spotkania z Joanną Szaloną. jestem (jesteśmy) usatysfakcjonowana: spektakl dobry, zręcznie łączący historię obłąkanej królowej z szalonymi atrybutami "naszych czasów". udany pomysł na scenografię i symbolikę rekwizytów (na to zwracam uwagę, to lubię), poza tym przyjemnie zobaczyć mniej znane twarze aktorów niestołecznych. sztuka podobno jest kontrowersyjna, my byliśmy zgodnie 'na tak'

niedziela, 18 marca 2012

pełna kultura

ze spóźnieniami nigdy nic nie wiadomo - jak w opowiastce z morałem o wieśniaku i koniu, trudno powiedzieć czy to dobrze, czy to źle, że się spóźnia, lub że się czeka. w czwartek czekając na K. w kulturalnej (i przy okazji czekając na kelnera), przeglądałam pisemko art experts i - właśnie dzięki czekaniu - odkryłam wystawę Angry Birds w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. dzisiaj odkryliśmy ją jeszcze bardziej, bo wybraliśmy się z Fr na oprowadzanie przez dyrektorkę MSN. mnie szczególnie podoba się koncepcja dotarcia ze sztuką "do ludu", czyli płótna na tirach. przemawia do mnie też myśl, że sztuka współczesna jest wskaźnikiem umacniania się demokracji. chociaż nie wiem, czy fakt że przywykliśmy do palmy na rondzie De Gaulla, czyni z nas świadomych obywateli korzystających z dobrodziejstw demokracji i umiejących dostrzegać jej pułapki.
***
na kulturalnej fali obejrzeliśmy Wstyd - niesamowite, kompletne studium uzależnienia ze świetnym Michaelem Fassbenderem. przejmujący film, do którego akademia przyznająca oskary najwyraźniej nie dojrzała (albo spojrzała w lustereczko, które następnie schowała do szafy wraz z innymi trupami).


ponadto trwa tydzień kina hiszpańskiego, który rozpoczęliśmy mocnym Nie zazna spokoju, kto przeklęty. nie zdradzając szczegółów fabuły: film wzorcowy to znalezienia 10 różnic między kinem amerykańskim a europejskim. bez łatwego morału. bez dobrego bohatera.
***
tyle z kulturalnych doniesień. a poza tym mamy wiosnę :)

wtorek, 13 marca 2012

silly rabbit i artysta

bardzo ładny wizualnie, dopracowany w szczegółach, taka elegansia bombonierka, czy też - słowami Agnieszki Holland - wydmuszka. formuła niemego kina broni dość prościutką fabułę i uwalnia francuskich aktorów od przekleństwa angielszczyzny. podsumowując: wyszliśmy z kina zadowoleni, ale świat po Artyście wygląda całkiem tak samo jak przed nim.

czwartek, 8 marca 2012

dzień kobiet

z okazji dzisiejszej okazji będzie o wibratorach.
celem poznania (fabularyzowanej, ale opartej na faktach) historii tychże polecam Histerię. Romantyczną historię wibratora. Mimo przykrego backgroundu (odmowy kobietom praw - od prawa do przyjemności po prawo wyborcze), który dzisiaj obśmiewamy - nadal krzywiąc się na żeńskie nazwy lukratywnych zawodów i lekceważąc kwestię decydowania o własnym ciele i prawach reprodukcyjnych, Histeria trzyma fason. film zręcznie balansuje na granicy między uroczą komedią a kiczem, nie daje się wciągnąć w wątek porno (w zasadzie jest bardzo pruderyjny), a postaci nie są jednowymiarowe (chociaż nie należy się również spodziewać głębi psychologicznej). no i jest bombowy Rupert Everett.
oto trailer:

w sprawie zaś zakupu wibratora polecam ofertę Love Store na Marszałkowskiej:
- kaczuszki świntuszki (tłumaczenie z filmu): kliknij tutaj (a potem kliknij gdzie sobie życzysz..)
- wersja na bogato: tutaj (a potem do sejfu)
- króliki (a jak!): tutaj
- opcja dla ciepłolubnych: tutaj
i wiele innych, eleganckich i (jak mniemam) funkcjonalnych: tutaj
udanego dnia kobiet :)

poniedziałek, 5 marca 2012

must have it

korzystając z przystanku w BB wpadliśmy do BWA na wystawę Kasi Kmity Must have it, która gra ikonami kultury konsumpcyjnej formując je z łowickich wycinanek. mnie się ta gra bardzo podoba, szczególnie wycinankowy facebook - aż kusi wrzucenie na swojego walla ;)





sobota, 3 marca 2012

w Wiśle

a jednak był ośnieżony las

piątek, 24 lutego 2012

pożegnanie z zimą

jedziemy w góry. obawiam się, że nie zobaczę już ośnieżonego lasu, mam jednak nadzieję, że będzie las z wystarczającą ilością śniegu. żeby ulepić bałwana. bardzo dawno nie lepiłam bałwana. żądam bałwana! a potem niech nastąpi wiosna.

środa, 22 lutego 2012

one

po trzech dniach zastanawiania się stwierdzam, że głównym problemem Sponsoringu jest jego polski tytuł. Elles może nie chwyta marketingowo, ale lepiej oddaje sens filmu Szumowskiej. bo to jest film o "onych". one, to nie tylko studentki sprzedające usługi seksualne starszym "normalnym" facetom, ale też ich matki oraz żony mężczyzn kupujących ciała (i totalne zainteresowanie! - to chyba przede wszystkim) call girls. Elles to film o kobietach, mężczyźni - mężowie, ojcowie, synowie, kochankowie - są tłem, specyficznym tłem które ustawia relacje. ja, mężczyzna, mogę być kim chcę, skakać między rolami społecznymi. ty, kobieta, masz to spełnienia rolę służebną: opiekunki mojego dziecka, ulgi dla mojego pożądania, terapeutki dla moich problemów, kucharki dla mojego szefa, dekoracji mojego domu. Elles nie daje prostych odpowiedzi, mimo - a może właśnie dzięki? - tendencyjnemu przedstawieniu sponsoringu. bo nie o sponsoring tutaj chodzi, tylko o kobiece wybory. czy rabat w Celine jest tym, do czego aspiruję, tym, co kupuję za kawałek mojego samostanowienia? Anne (świetna Juliette Binoche) nie kręci świat "tych" dziewczyn. ją pociąga właśnie dokonywanie wyborów, ponieważ ten kawałek życia rozmieniła na drobne; wybory dokonują za nią jej mężczyźni, nawet ten dziesięcioletni. dostrzeżenie przez Annę schematu w jaki się włożyła uwiera, ale życie w nim przynosi profity. nie wiem, czy przesłanie jest optymistyczne, to chyba zależy od każdej z nas. one to właśnie my.
***
w kwestii oceny filmu: jestem na tak.

wtorek, 14 lutego 2012

o miłości

wiersz z czasów gdy zwykłam palić szluga przy smętnej muzie, teraz odarty z kontekstu, ale nadal bardzo go lubię. Variations on the Word Love, dla smętnych walentynek i walentynków i wojsk wiozących miłość i współczucie opancerzonymi wozami

This is a word we use to plug
holes with. It's the right size for those warm
blanks in speech, for those red heart-
shaped vacancies on the page that look nothing
like real hearts. Add lace
and you can sell
it. We insert it also in the one empty
space on the printed form
that comes with no instructions. There are whole
magazines with not much in them
but the word love, you can
rub it all over your body and you
can cook with it too. How do we know
it isn't what goes on at the cool
debaucheries of slugs under damp
pieces of cardboard? As for the weed-
seedlings nosing their tough snouts up
among the lettuces, they shout it.
Love! Love! sing the soldiers, raising
their glittering knives in salute.

Then there's the two
of us. This word
is far too short for us, it has only
four letters, too sparse
to fill those deep bare
vacuums between the stars
that press on us with their deafness.
It's not love we don't wish
to fall into, but that fear.
this word is not enough but it will
have to do. It's a single
vowel in this metallic
silence, a mouth that says
O again and again in wonder
and pain, a breath, a finger
grip on a cliffside. You can
hold on or let go.


Margaret Atwood

poniedziałek, 13 lutego 2012

fusion

w piątek były niecne gierki, w sobotę retro latino, a w niedzielę conservative british i pasta z kałamarnicą, czyli weekend bardzo fjużon. w kwestii Żelaznej damy, to należy iść i nie patrzeć krytycznie na fabułę (która ma swoje wzloty i upadki), tylko podziwiać Meryl Streep, która nawet obłożona toną charakteryzacji potrafi zagrać najdelikatniejsze emocje, co powinna sobie wziąć do serca moja niegdyś ulubiona Nicole Kidman. ciekawe czy charakteryzatorskie make-upy trzymają się botoksowych czół i policzków? w każdym razie dobrze że Godziny powstały Nicole zamieniła Toma na botox (z drugiej strony, co jest lepsze: scjentolog czy jad kiełbasiany?).
właściwie to ogólnie jest fjużon: osiągnęliśmy ten etap, gdy przy -8 mówi się, że "dzisiaj jest ciepło", samozwańczy detektywi zwołują konferencje prasowe, a w dobrym tonie jest hackować strony publicznych instytucji. i na dodatek Whitney nie żyje. a ja czytam trzeci tom 1Q84* i wypatruję na niebie drugiego księżyca.

*to ciekawe zjawisko - książka, którą czyta się z zapałem, chociaż właściwie sama fabuła - bez ozdobników typu 'powietrzna poczwarka' - jest denna jak w harlequinie skrzyżowanym z kryminałem klasy b, głębia postaci jest porównywalna z sadzawką na polach mokotowskich, a autor ma seksualną obsesję w temacie kobiecych uszu. tak, Murakami to temat na odrębną rozprawkę, a nie na post.

niedziela, 5 lutego 2012

pornografia

aby doświadczyć radości karnawału, wybraliśmy się na erotykę z początku ubiegłego wieku. po raz pierwszy byłam w Fotoplastikonie, do czego prawdopodobnie jako Warszawianka z dziada-pradziada nie powinnam się nazbyt chętnie przyznawać. przyjemnie było przenieść się do czasów, gdy powabności modelki nie mierzyło się rozmiarówką poniżej numeru 34 i częstotliwością aplikowania depilacji brazylijskiej. eh

podglądać można na http://fotoplastikonwarszawski.pl/

sobota, 28 stycznia 2012

bóg mordu

czas rozważań nad ludzką kondycją: w skali mikro - czyli o tym, kim jesteśmy pod uprzejmościami i mejkupem politycznej poprawności (co nie oznacza, że jestem krytykiem politycznej poprawności, mimo wszystko język kształtuje świadomość) i co może się wydarzyć, gdy uśpimy nerwy i zahamowania przy pomocy whisky; mowa o Rzezi Polańskiego. dodatkowe punkty przyznaję za umieszczenie akcji w Nowym Jorku.


a w skali makro - rozważania nad przyszłością, która nie musi wyglądać jak na amerykańskich filmach typu 2012, tylko raczej jak w prozie Margaret Atwood, której Rok Potopu polecam. lokuje się gdzieś w przestrzeni Miasta ślepców i 1984, lecz przez swoje porażające podobieństwo do teraźniejszości wybrzmiewa niepokojąco proroczo. i tylko bryczące lwiogniory mi się marzą...

środa, 25 stycznia 2012

smoczyrok

Czego się spodziewać: Smocze lata przynoszą światu wielkie zmiany, przyspieszają bieg wydarzeń. Żywiołem, który odpowiada Smokom jest ziemia, a więc gdy światem włada Wodny Smok, to ziemia i woda uzupełniają się wzajemnie, a więc rok jest korzystny dla wszystkich nowych przedsięwzięć (nie wiem jak ktoś wpadł na taką ścieżkę rozumowania, należy to brać na wiarę, nie na logikę). Przedsięwzięcia zaczęte w Roku Wodnego Smoka będą się pomyślnie rozwijać (bdb). Najlepsze branże to te, które związane są z wodą i morzem (chwilowo import ryb jest mi obcy), ale też reklamą, mediami i sztuką (mam nadzieję, że wchodzi w to sztuka coachingu).
***
Good news: Smok to najlepsze lekarstwo na kryzys i stagnację w gospodarce (ha!)
***
Prognoza pogody: W takim roku można spodziewać się urodzaju, ale też większych niż zwykle opadów deszczu.
***
Dobre rady: Smoki to władcy pogody i żywiołów. Ich ulubionym atrybutem są kadzidła, których dym snuje się na wietrze i mile drażni wielkie smocze nosy. W 2012 pal kadzidła na potęgę, bo ich zapach dobrze przyciąga bogactwo. Najlepiej robić to między godziną 7.00 a 9.00 rano, bo te godziny uważane są za porę smoka (zaczynamy od jutra). Nie marnuj też w domu wody, bo to ulubiona smocza substancja. (nie zdziwcie się, gdy znajdziecie smoka w swojej wannie)
***
Dokarmianie: lubią trzymać w pyszczkach perłę. coś za coś, mili moi. perły przed smoki!

poniedziałek, 23 stycznia 2012

nowinki

nowy punkt na mapie miasta: Śródmiejska. być tam warto celem ustalenia z kucharzami składu obiadu (kucharzom obca jest słowiańszczyzna, za to bliska trawa cytrynowa i osssstrrrre dodatki) i dla żyrandola z konewek. celebrytów brak, albo dobrze zamaskowani.
nowa wytyczona trasa: coaching. z dyplomem i pomysłami. energia też jest.
nowe uzależnienie: sos arrabbiata (po włosku: wkurzona) do spaghetti lub solo.
***
chcę jeszcze.

niedziela, 15 stycznia 2012

śnieg styczniowy, idy marcowe

nigdy nie podejrzewałam, że śnieg w połowie stycznia będzie atrakcją tygodnia. w każdym razie spacer po ośnieżonej Saskiej Kępie był nad wyraz miły.
***
z atrakcji innego sortu polecam Idy Marcowe, w reżyserii Clooneya, który jest już lata świetlne od roli Douga Rossa w ER i przemierza kolejne zakamarki politycznych ciemnic USA. w roli głównej można zaś podelektować się grą Ryana Gosslinga, po Drive mojego numero uno wśród aktorskiej młodzi (rocznik 80, najlepszy!). ach, jakże on gra tych zimnych drani z rysą rycerskiego idealizmu! a poza tym Philip Seymour Hoffman, Marisa Tomai i Evan rachel Woods, czyli plejada gwiazd w naprawdę dobrym, trzymającym w napięciu, świetnie psychologicznie rozegranym politycznym dramacie. zajawiajcie, oglądajcie:

piątek, 6 stycznia 2012

post nr 501/2/2012

ach te dwudziestolatki. lato, piwo i spadające gwiazdy. go play video game.

wtorek, 3 stycznia 2012

post nr 500

ostatni wieczór 2011 spędziliśmy w miejscu, gdzie podają zupę ze słonecznika bulwiastego (o urokliwej nazwie topinambur) z czipsami chrzanowymi, które nie smakują jak chrzan, zupę ogórkową i pieczeń w postaci galaretki, ostrygi pływające w siwej wódce i wodorostach ze skalnego szczypioru, krwiste mięso, łososia, który nie jest łososiem tylko gravlaxem nasączonym sokiem buraczanym i tequilą, a na deser gruszki flambirowane buraczanym rumem tuzemskim z żaglem z ciasta filo pięciu smaków wtowarzstwie ogórkowego concasse z miodem, pieprzu czerwonego oraz kiełków, jakich nie znacie. a jak to wszystko zjedliśmy nagle świat zrobił fikołka i zanurkował w siwym dymie i dźwiękach dzikiej, nieznośnej pseudomuzyki, i nawet nie spostrzegliśmy się, że w międzyczasie staliśmy się starsi o rok. pociechą były zimne ognie. a mnie śniło się jakby mogło być, gdybym wypiła trzy kieliszki wina, jeden jasny, jeden krwisty, jeden słodki i całą resztę, a tego wszystkiego akurat nie wypiłam i obudziłam się naprawdę starsza o rok a szczęśliwsza o całą wieczność.