środa, 18 kwietnia 2012

sztuka w ruch!

Jeśli nie wyjdziesz na przeciw sztuce, sztuka wyjdzie do ciebie.. o ile mieszkasz w Hiszpanii lub w Argentynie. Albo w Rosji. Projekt „Walking Gallery“ powstał w Barcelonie w połowie 2010 roku, z inicjatywy Jose Puiga i jego znajomych - malarzy i fotografów, zmęczonych brakiem przestrzeni do prezentacji swoich prac. Postanowili wyjść z nimi na ulicę, zamiast oczekiwać odbiorcy w galeriach (o ile galerie w ogóle były zainteresowane ich wystawieniem). I tak artyści rozpoczęli przechadzanie się ze swoimi pracami (co prawdopodobnie uświadomiło im, jak bardzo liczy się jakość, a nie wielkość), podróżowanie z nimi metrem etc.


Mariana Laín (Madrid, 1966)
Pomysł fajny, aczkolwiek nie nowy. Już w cesarskiej Rosji znany był nurt artystów próbujących dotrzeć do ludu i umieszczających swoje obrazy na powozach podróżujących wgłąb kraju. Dzieje się to również teraz, przy czym waga problemu jest większa niż ogólne znużenie bezskutecznymi negocjacjami z galeriami/muzeami: artyści nie mają szans na wystawy w miejskiej przestrzeni, szczególnie ci nieprawomyślni i awangardowi. Siergiej Sapożnikow stworzył projekt ruchomej wystawy, w której obrazy przytraczane są do ciężarówek podróżujących przez kraj. Akcja (Dryf dyfuzyjny) udokumentowana jest grafiką z zaznaczonymi trasami, liczącymi tysiące kilometrów, którą nadal można oglądać w Muzeum Sztuki Nowoczesnej.

niedziela, 15 kwietnia 2012

łodzią po Wiśle

Łodzią po Wiśle, mimo kataru. w wybranym (przypadkiem) bloku konkursowym animacji było niewiele, ta moim zdaniem rewelacyjna:


Operation White Widow, 2011, Jacek Mazur

w ogóle chyba rośnie pokolenie filmowców, którzy jednak mają coś do powiedzenia i pomysł, jak to pokazać. zdarzają się oczywiście makabreski o egzystencjalnym i artystycznym zadęciu, ale ogólnie jest ok.

w ogóle ogólnie jest ok ;)

wtorek, 10 kwietnia 2012

na poprawę humoru

w sytuacji gdy:
- z lekkim opóźnieniem dopadło Was wiosenne przesilenie i macie przeczucie - graniczące z pewnością, że zostanie z Wami do maja
- przez przypadek, który zdarza się Wam równie często jak wygrane w totka, macie wolne popołudnie
- nie znosicie francuskich komedii (co poparte jest bogatym doświadczeniem mającym źródło w dzieciństwie, kiedy TVP1 kreowała kult Louisa de Funès), ale jednocześnie bywacie niepoprawnymi optymistami (mój case)
- ostatni raz śmialiście się do bólu brzucha po wypaleniu skręta i zapiciu go butelką wina, i na dodatek nie pamiętacie dokładnie kiedy to było (i macie podejrzenia, że przyczyną był żart dość niskich lotów) (o ile w ogóle był jakiś żart)
- potrzebujecie wyprzeć wspomnienia z pkt. 2 i 3
albo po prostu macie ochotę na niezobowiązujący seansik, idźcie na Nietykalnych. serio - serio.

piątek, 6 kwietnia 2012

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

silly rabbit i święta krowa

WO rozkręciły dyskusję o mamach in spe, czyli o "mamuśkach cwaniaczkach" i "świętych krowach" w kontrze do tych niecwaniakujących i znoszących stan odmienny z godnością. poruszył mnie list dostępny tu: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,114757,11447503,Niech_ZUS_kontroluje_ciezarne__Niektore_zachowuja.html i pozostając w stan poruszonym, napiszę co następuje.
Co do zasady, zgoda, chociaż hasło "ciąża to nie choroba" nieco mnie irytuje, bo jest przegięte i głównie na ustach tych, którzy rywalizują z ciężarnymi o to kto pierwszy usiądzie na jedynym wolnym miejscu w autobusie. w centrum damiana jest hasło: "odmienny stan - odmienne traktowanie" i mnie bliżej do niego, z tym zastrzeżeniem, że odmienny nie oznacza: pracujcie za mnie, ja sobie poleżę.
Co do zasady, zgoda, bo chociaż moja ciąża jest idealna - zero przypadłości typu (wersja light) poranne mdłości czy (wersja hard) odklejające się łożysko - nie każda przyszła mama ma power do pracy, gdy co godzina rzyga dalej niż widzi. i niezmiernie cieszę się, że córka autorki listu broniła studia w zagrożonej ciąży, ciekawe czy gdyby poroniła, to też byłby to powód do radości. ale: skreślając "zagrożonej" nie widzę przeszkód.
Co do zasady, zgoda, bo nic mnie tak nie wkurwia, jak panienki idące na zwolnienie, gdy inne panienki muszą za nie wyrabiać 200% normy.
Moje ALE dotyczą sposobu formułowania dyskursu: ciężarne kontra reszta świata.
dlaczego świat co chwila mnie pyta czy JESZCZE pracuję (przy czym pytania zaczęły się od chwili poinformowania świata o zaistniałej sytuacji), tworząc przekonanie, że NIE PRACOWANIE jest stanem normalnym/akceptowalnym?
dlaczego stajemy przed opcją kontroli ciężarnych przez ZUS - może warto zacząć od lekarzy lekką rączką rozdających zwolnienia i zabraniających ruszenia rzęsą w okresie stanu, który wszak nie jest chorobą?
dlaczego tak rzadko stosowane są rozwiązania pośrednie (dostępne w KP) jak zmniejszenie godzin siedzenia przed kompem, uelastycznienie godzin i miejsca pracy etc.? ja się upomniałam, ale HRce nie przyszło do głowy powiedzieć mi o rozmaitych możliwościach, które są alternatywą dla zwolnienia.
dlaczego do dyskusji wrzuca się od razu urlop macierzyński i wychowawczy, a omija kwestię odpowiedzialności ojców za wychowanie ich dzieci? a jeśli teraz przychodzi wam na myśl argument: "lepiej żeby w domu została osoba, która mniej zarabia", to zastanówcie się nad jego genderowym wymiarem.
i wreszcie: ja też znam ciężarne cwaniaczki, które do pracy nie mogły, ale na shopping&day-spa i owszem, ale również znam "cwaniaczki", które będąc na zwolnieniu przejęły w 100% wychowanie posiadanego już potomstwa, jak również sprawy domowe: od prania po załatwienie spraw w urzędzie, a ich partnerzy (dziwnym trafem) nie protestowali...
więc może raczej mówmy nie dla cwaniakowania, tak w ogóle, włączając w to młodych rencistów, 40-letnich emerytów, pań i panów przychodzących do pracy w celach ogólnotowarzyskich etc. i zamiast piętnować ciężarne święte krowy pokazujmy fajne przykłady sensownego korzystania z prawa. hough!
***
a tu o moich dwóch kreskach