czwartek, 31 grudnia 2009

HNY

weryfikując staroroczne postanowienia: 30% zrealizowanych (dobra, lekko naciągam), co oznacza, że mam z głowy wymyślanie tegorocznych. jako że nadal planuję:
pkt 1. zdrowiej się odżywiać, i - wbrew pozorom - nie jest to bliski zastępnik: chcę być chudsza; chociaż, jak tak dalej pójdzie (w sensie: jeśli co roku będę ważyła o 1kg więcej) to w wieku 74 lat osiągnę 100 kg; co z pewnością się nie zdarzy, bo prędzej wykituję na zawał w okolicach 40tki;
i tu płynnie przechodzimy do pkt. 2: pkt 2. rzucić palenie. o boże. na samą myśl muszę zapalić :/
pkt 3. nie zdawać się ze związkofobami, żonatymi, będącymi w stałych, długotrwałych i krótkoterminowych związkach, itede itepe. wpisuję profilaktycznie.
pkt 4. (uwaga, brand new one!) zrobić certyfikat trenera warsztatu. do kwietnia.
no i tyle. wystarczy że zrealizuję jedno (dobra, lekko naciągając) i już będzie 25% całości. phi.
***
HNY, dir ol.

wtorek, 29 grudnia 2009

końcówka

Dom zły. to bardzo dobry film. powiedziałabym nawet, że zasługujący na oscara bardziej niż rewers, ale po oscarze dla titanica zwątpiłam w jakikolwiek prestiż tej nagrody. przedtem - oglądamy samoloty i czołgi, ja mówię, że boję się broni, on ładnie wygląda w płaszczu z mexxa, rozmawiamy o ludziach z klasą i o psich kupach, taka niedziela w mieście. potem - dom biały, w kombinacji z włoskim winem, etc., zupełnie jak na filmach. zasypiam i nawet nie budzi mnie śmieciarka. rano jest zimno.
***
dzisiaj dzień złych nowin, poprawiamy sobie humor shirazem i sałatką go-go (taki nowy wynalazek w karmie, polecam). choinka wisi do góry nogami, zamiast dywanów jest rosmann, śmiejemy się w metrze nie pamiętam z czego, jak zwykle na jej dwa przyjeżdża jedno moje. jedziemy w przeciwnych kierunkach, ale tylko w kontekście metra.
***
a pojutrze będzie koniec roku.
a pojutrze będzie po futrze.
a pojutrze będzie koniec świata.*

*można wybrać sobie zakończenie. taka jestem łaskawa.

sobota, 26 grudnia 2009

storytellerka

Kiedy nie potrafisz wyrazić czegoś jednym słowem posługujesz się całą historią. Tak się to robi. Od wieków.
Alessandro Baricco, w przedmowie do Jedwabiu
***
czytam i opowiadam. zupełnie jakbym mówiła w obcym języku, nie znając słowa opisywała je na okrągło.
***
ponieważ niektóre słowa mają moc zabójczą. wypowiedzenie ich rozwala świat jak bomba atomowa; a co nie zniszczeje, zapada na chorobę popromienną, i stajesz się raną nie do zagojenia.
***
to absolutnie zabawne, że większość osób myli paplanie ze szczerością.
***
a sms-y są jak pociski dum-dum

środa, 23 grudnia 2009

silly rabbit i choinka

taa... stwierdzam, że upolowałam i własnoręcznie przyciągnęłam do domu najbardziej krzywą i czupiradłowatą choinkę świata.
***
siedzę sobie tak, dookoła mnie pobojowisko, a za oknem potop. w piecu "dochodzą" pierniki (szt. 2, z nowego przepisu, który oczywiście zmodyfikowałam, z przekory i z zepsucia wagi), kotka szaleje owinięta lametą, ręce mam jakbym przechodziła ręczną ospę wietrzną (uczulenie na choinki; mnie też to rozczula).
***
siedzę i chłonę magię świąt. lalalalala lala la!

errata: nie dochodzą, a się przypalają. aaaa...!

niedziela, 20 grudnia 2009

silly rabbit i nadciągające święta

20 grudnia. Jestem tak przeżarta, że wcale się nie zdziwię jak schudnę w trakcie świąt (...) od dziesięciu dni funkcjonuję na ciągłym kacu i bez porządnych gorących posiłków. Boże Narodzenie przypomina wojnę. Na Oxford Street* czuje się jak na linii frontu i marzę o tym, żeby znalazł mnie Czerwony Krzyż. Aaaa... (...) nie kupiłam prezentów. Nie wysłałam kart. Muszę iść do pracy. do końca życia nie wypiję kropli alkoholu. Aaaa - telefon polowy. Grrr. Dzwoniła moja mama, ale miałam uczucie że to Goebbels, chcący pogonić mnie do inwazji na Polskę. Kochanie, dzwonię, żeby spytać o której przyjedziesz w piątek (...) Nie bądź niemądra, kochanie. Nie możesz przez cały weekend siedzieć sama w mieszkaniu, kiedy są święta. co będziesz jadła?
Bridget Jones's* Diary

* wstawić odpowiednie
** jak również

nie jest to może najmądrzejsza lektura, ale ten cytat zawsze przychodzi mi na myśl w okolicach 20 grudnia właśnie. porażając trafnością.

czwartek, 17 grudnia 2009

lighty

całkiem znośna lekkość bytu: 3,5 godziny u fryzjera, gdy Lady Wawa pogrąża się w śniegu i korkach.
***
jestem ruda. oficjalnie: miedziana.


a czy słuchałaś ostatniej płyty Lady Gaga? jest boska.

środa, 16 grudnia 2009

o miłości, śniegu i krowach

“The Eskimos had fifty-two names for snow because it was important to them: there ought to be as many for love.”
Margaret Atwood
***
po dłuższym zastanowieniu (ale i nie przesadnie długim) odkrywam, że jedynym przedmiotem, na którego określenie prawdopodobnie znalazłabym tyle nazw, są buty :> (balerinki, pantofelki, botki, szpilki etc.)

w ramach przedświątecznego szopingu nabyłam...e! nie, nie, nie! to by było zbyt oczywiste. nie buty (choć byłam NA KRAWĘDZI); książki. szt. 2, w tym moją pierwszą Ursulę Le Guin (choć w tej kwestii chyba zaczęłam od d. strony, ponieważ to jej mało znany tytuł).

mole handlowe wyglądają jak oblężone twierdze, chociaż moim zdaniem jest jakoś lepiej niż rok temu. a mnie brakuje już tylko dwóch prezentów do szczęśliwego kompletu.

K., muszę to upublicznić: tekst, "czy krowy robią to leżąc na plecach?" dodawał mi pozytywnej energii przez cały dzisiejszy dzień.

niedziela, 13 grudnia 2009

przerwa w dostawie prądu

Radom: zasypiam po dwóch kieliszkach wina / budzą mnie wiadomości TV Trwam
Łódź: piję szampana / śpiewam mantry / kradnę mikołaja / zatrzaskuję dwie karty do drzwi w pokoju, a trzecią rozmagnesowuję / odgryzam jedne metki, a drugie ozdabiam etc. rozrabiam, znaczy się
Warszawa: śpiewam kolędy na Smolnej i powoli popadam w świąteczny klimat.
***
na oparach paliwa to wszystko. podobno miasto zakupi 130 gniazdek do tankowania prądu; zdecydowanie muszę się pod któreś podpiąć na dłużej

czwartek, 10 grudnia 2009

albo i nie

w końcu się dogonimy. albo i nie.

niedziela, 6 grudnia 2009

silly rabbit i mikołajki

imprezy kształcą. a od nadmiaru...ekhmm... wiedzy boli głowa.
***
mam dwa szaliki i jedne rękawiczki z koronki.
mam sąsiada europosła.
wiem, że sól nie działa na czerwone wino (niezależnie od wysypanej ilości)*
wiem, że przelicznik 1os./1m2/1 butelkę jest słuszny.
a wąsy to strasznie niewygodna sprawa.


* oczywiście było niemalże wyłącznie czerwone wino (fascynujący paradoks). które osobiście dwa razy wylałam.

sobota, 5 grudnia 2009

ogłoszenia parafialne

Dzisiaj właśnie, od 20.00 mikołajkowe party pod hasłem przewodnim "czym obdarować się na gwiazdkę: 1001 pomysłów", ściągniętym z okładki elle (alternatywą było: "teraz ubiera nas blask" oraz "prowokacja to wszystko co mam"). dresscode: najlepszy prezent mikołajkowy ever. do zobaczenia!

*z czerwonym winem wstęp możliwy za podpisaniem deklaracji o malowaniu ścian.

piątek, 4 grudnia 2009

silly rabbit i dwa miasta

do Łodzi i z Łodzi, do Łodzi i z Łodzi. choroby morskiej można się nabawić.
ale i tak jest lepiej. obecnie ok. 90 min, w 2012 tylko godzina. matka unia płaci.
***
nie łudzę się: będę tam jeździć. moja relacja z Łodzią to Haßliebe w czystej postaci. btw - swego czasu Independent opublikował badania nt. natury fizycznej nienawiści; podobno niektóre z obwodów nerwowych w mózgu odpowiedzialnych za nienawiść są również w pewnym stopniu odpowiedzialne za odczucia dotyczące romantycznej miłości. moim zdaniem to wiele wyjaśnia, nie tylko w kwestii łódzko-warszawskiej.

czwartek, 3 grudnia 2009

rewers

Mnie się podobało. na db+
Podobał mi się Dorociński, w opcji Humphreya "Bronka" Bogarta. widziałam go dotychczas tylko w Lulu na moście w Dramatycznym, w roli Izziego; wydaje się być stworzony do ról uroczych buraków (oczywiście muszę zwiększyć próbę; Boisko bezdomnych przewiduję na święta, Miłości na wybiegu nie przewiduję). a tak pudelkując: czy wiecie, że Dorociński dorabiał w klubie Blue Velvet? (pamiętacie Blue Velvet, prawda?).
W sumie podobała mi się Buzek (tylko czemu aż tak sierotowata w obyciu? przy takiej mamie i babci?).
Jandę się lubi, albo nie. Ja lubię, i już.
Polony była boska. Szczególnie w sprawie "pewnie zastanawiacie się, co zrobić z kośćmi?"
Plus niepowtarzalny urok pomysłu połykania liberty dollara.
Minusy za zakończenie (przydługie, a pomysł z Dorocińskim-gejem to chyba żeby Oscara dostać). W sumie całość zgrabna, lekka (na miarę 1953 roku, of kors) i cudownie feministyczna.


A poza konkursem: jestem fanką podwójnych foteli w Wiśle.

poniedziałek, 30 listopada 2009

here I am

In the burned house I am eating breakfast.
You understand: there is no house, there is no breakfast,
yet here I am.

Margaret Atwood, Morning in the Burned House

czwartek, 26 listopada 2009

prasówka

a dzisiaj wieczorem nic nie robię. w tym celu nabyłam GW* (jolka), w której natknęłam się na poradnik "jak być wystarczająco dobrą matką", z cyklu "lepsze życie" (lepsze dla kogo, ja się pytam?), który przeczytałam i - jak mawia mój współpracownik - popadłam w zwątpienie. zwątpienie nie dotyczy faktu, że w chwili obecnej absolutnie i definitywnie nie nadaję się na posiadanie potomstwa i absolutnie i definitywnie jestem w tej kwestii w zgodzie ze sobą, lecz faktu czy aby nie jest tak, że jednak może hipotetycznie ja w ogóle nie chcę mieć dzieci? oczywiście natychmiast pognałam tą myśl precz, bo przed oczami stanęły mi różne dzieciowe obrazki typu dziecko robiące miny na kolanach tatusia, córusia z blond loczkami, pitu pitu ćwir ćwir i różowe króliczki.... a potem pomyślałam o sobie zamkniętej w domu, z małym kosmitą co śpi/je (off/on), sfrustrowanej etc (tu się nad sobą użaliłam). niemniej temat zostawiam otwarty.
***
żeby oderwać się od ponurych rozmyślań przejrzałam właściwą część gazety, niestety akurat o Polańskim (naprawdę nie wiem, jak można człowiekowi który przeżył getto założyć elektroniczną obrożę. za przedawnione przestępstwo. nie pojmuję.)
***
żeby oderwać się od jeszcze bardziej ponurych rozmyślań przeczytałam wywiad o mężczyznach z B.Wojciszke (Zwierciadło), z którego w pamięć najbardziej zapadła mi informacja, że głównym powodem rozmnażania płciowego jest walka z pasożytami.
***
tia. i dlatego lubię Elle. makijaż nakładaj palcami, flirtuj i zdobywaj świat, tej zimy ubierze cię blask. optymistycznie i bez zobowiązań.

*i butelkę brandy. do kawy.

niedziela, 22 listopada 2009

pędzący królik

budzę się i nie wiem gdzie jestem, czy biec na pociąg do Radomia, czy biec do pracy? czy jestem w Łodzi, czy w Lublinie? czy to ja-trenerka, czy to ja-koordynatorka, czy to która-ja?
***
i wtedy kupuję buty, i jestem.wiem.kim.

środa, 18 listopada 2009

otóż

otóż jest tak: za 9 m-cy (bez jednego dnia) skończę 30 lat. z obliczeń wynika, że przed 30-ką nie zdążę urodzić dziecka, zresztą tzw. instynkt macierzyński ujawnił się ostatnio dwa lata temu i niewiele wskazuje na jego tryumfalny come back. na pannę młodą jestem już za stara (w kontekście paradowania w białej kiecce i tego typu eventów), moja mama przestała podrzucać mi ogłoszenia matrymonialne, a mój tata pogodził się (chyba) z brakiem zięcia inżyniera.
z dużym poczuciem ulgi myślę sobie, że trzydziestolecie przedstawia się malowniczo.

niedziela, 15 listopada 2009

silly rabbit i perspektywy

zastanawiam się nad 'tym wszystkim'. pływając w basenie. na dachu. z widokiem na Łódź.
perspektywy są obiecujące.
***
miejsce roku.. gentle touch of the deluxe design.
***
są oczywiście pewne ale. niewygodne poduszki na przykład.

piątek, 13 listopada 2009

don't ask, don't tell

w pracy gotuję makaron, w domu piszę scenariusz aktywnych spikerek
***
zasypiamy osobno, wstajemy osobno, pracujemy osobno, odpoczywamy osobno, śmiejemy się osobno, płaczemy osobno, a wszystko po to aby być razem (najlepszy tekst drużby we wszechświecie)
***
i podobno był dziś piątek, a na dodatek trzynastego

środa, 11 listopada 2009

silly rabbit i niepodległość

"Nie może być trwałej cywilizacji bez obfitości miłych grzeszków" (cytat z Huxleya dedykowany nowemu, wspaniałemu, lokalowi krytyki politycznej. gdzie - w końcu! - 90% towarzystwa jest w +/- moim wieku); zatem dzień (w sensie: rozpoczęty wczorajszym wieczorem) obfitował w miłe grzeszki: lenistwa (zasłużonego), pychy (pycha! w kontekście sałatki z dynią pewnej wiedźmy), chciwości (o pracy dziś nie mówimy), nieczystości (hmmm...), zazdrości (się nie liczy), nieumiarkowania w jedzeniu i piciu (gin & tonic raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz), gniewu (bo pada).
***
muzyka tematyczna. bo zima idzie.

niedziela, 8 listopada 2009

baby, you can drive my car...

z serii aktywne techniki zarządzania czasem, cz. I. - co można robić prowadząc samochód?
sprawdzone: poprawić make-up, rozmawiać przez telefon, pić kawę
zaobserwowane: palić szluga, pomalować paznokcie, wysłać smsa, czytać gazetę, jeść śniadanie, rozwiązywać krzyżówkę, robić seks (wyższa szkoła jazdy: kombinacja powyższych)
zasłyszane: karmić dziecko piersią (W-wa)
przeczytane: ustawić autopilota i pójść zrobić sobie kanapkę (USA, wersja dla samochodu campingowego)
moim zdaniem opcja z karmieniem przebija kanapkę.
***
btw - kupuję samochód. strzeżcie się.

wtorek, 3 listopada 2009

clearly defined

dzień, w którym wyśniłam swoje zaręczyny (ok. 4 nad ranem)*, w quizie na fb trafiłam w blahniki**, i tak po prostu zrozumiałam, czego chcę od życia***
i czego nie chcę****

* tak, z konkretną osobą, z którą nie jestem, i nie byłam związana, która jednak albo jest moim archetypem idealnego partnera, albo jestem jasnowidzką.
** 'Kamila took the What type of shoe defines you? quiz and the result is You are defined by Manolo Blahniks'. będę to sobie powtarzać w sytuacjach kryzysowych.
*** wszystkie trzy kwestie są ze sobą powiązane, ale bez łatwych interpretacji please.
**** co oczywiście nie oznacza że nie chciałabym blahników (boże, to by była herezja)

fiu, fiu. a tak niepozornie się ten 3 listopada zapowiadał.

niedziela, 1 listopada 2009

klubowo, dyniowo, zadusznie

weekend nietypowych aktywności:
1. zakupienie dyni (dynie są ciężkie)
2. wydrążenie dyni (w stylu amerykańskiego pumpkina, ale - wysoki sądzie! nadal jestem przeciwna interwencji w Iraku)
3. zrobienie & zjedzenie zupy dyniowej (polecam doprawianie pieprzem kajeńskim, co jak sądzę jest świetną informacją dla wielbicielek ostrych papryczek)
4. obejrzenie Aliens, z czego ostatnią godzinę obejrzałam home alone i tylko dwa razy włączyłam fast-forward
5. palenie różanego tytoniu (przedziwne wrażenie: konfitura z róży w stanie lotnym)
6. noc w Operze, w masce i w (ukradzionych ze ściany, nie pytajcie) sztucznych perłach , zakończona powrotem poprzez Opium, gdzie zostałam zaproszona przez bliżej mi nie znanego jegomościa napotkanego na senatorskiej (którędy tanecznym krokiem zmierzałam do metra, nadal w masce i perełkach), z tym że mężczyzna ów wraz ze swoim narąbanym jak szpadel kumplem zostali na zewnątrz, a ja weszłam do środka, a ponieważ akurat włączyła mi się opcja "nie spać, zwiedzać", to zwiedziłam, po czym poszłam sobie precz (były próby zatrzymania mnie, ale przypomniałam owym dżentelmenom, z całą stanowczością, że nie godzi się nagabywać damy w środku nocy, zwłaszcza jeśli nie jest się nawet w stanie wejść z nią do klubu, po czym z godnością i z chichotem, bo cała sytuacja wydała mi się przekomiczna, kontynuowałam pójście sobie precz)
7. dzień na cmentarzu, bardzo miło spędzony z moją mamą (m.in. jak co roku kupiłyśmy sobie to świństwo zwane "pańską skórką" i na trzy cztery zakleiłyśmy sobie buzie - zabawa polega na tym, która pierwsza się rozklei, bez wypluwania; wygrałam)
***
fotka dowodowa (robiona komórką przez mało trzeźwą właścicielkę komórki, co tłumaczy jakość; ale perełki som)

czwartek, 29 października 2009

o co kurwa te pretensje?

w czasie pierwszych kilku dni leczenia niektórzy pacjenci mogą odczuwać słabe nudności, rzadziej (o ile rzadziej, ja się pytam...?) zawroty głowy, zmęczenie lub wymioty, których nasilenie nie wymaga jednak przerwania leczenia (...) w rzadkich przypadkach lek może wywołać hipotensję, w tym hipotensję ortostatyczną, która czasem może doprowadzić do omdlenia (...) dodatkowo opisywano (m.in.) splątanie umysłowe, pobudzenie psychoruchowe, halucynacje, dyskinezę, wypadanie włosów (...) donoszono o epizodach odwracalnego zblednięcia palców rak i nóg pod wpływem chłodu w czasie długotrwałego leczenia (a rok to długo...?).
***
mdli mnie, no ale ostrzegali, że mdlić będzie.

poniedziałek, 26 października 2009

trifles

Kamila called Anita the online Psychic to know her luck and future.
Anita said: "Kamila darling, take some more time to think about what you already possess. You do know that good things come in small packages, don't you?"
Kamila answered: Anita sweetheart, you do know the world is not enough, don't you?
ale może nie miałam racji?
***
podobno 26/10 jest dniem największej bezproduktywności. w każdym razie moja produktywność zdecydowanie spadła, gdy przeczytałam tego newsa, co trąci samospełniającą się przepowiednią, modelowaniem społecznym i przechyla szalę na rzecz nurture w sporze z nature, a ponieważ właśnie ta koncepcja bardziej do mnie przemawia (z wyjątkiem genetycznie dziedziczonego genu pożądania czekolady pozostającego w ścisłej korelacji z genetycznie uwarunkowanym tyciem w rejonach okołobiodrowoych), tym bardziej pozwoliłam sobie na nic-nie-robienie, czego dowodem ww. cytat z fejsbuka, po którym szalałam w godzinach pracy (b.skruszona) i teledysk zamieszczony poniżej, może nie najwyższych muzycznych lotów (Beth Gibbons to to nie jest), ale bardzo mnie urzekający ostatnimi czasy (obecność Alexandra Skarsgårda ma znaczenie)


a teraz oddam się bezproduktywnym snom

niedziela, 25 października 2009

dzień dobrych wyborów

najpierw: impreza urodzinowa BARDZO-MODNEGO-KLUBU zamiast snu
po czym: porzucenie czerwonego dywanu, darmowych drinków i rozkoszowania się muzyką w BARDZO-MODNYM-KLUBIE na rzecz hmm... budowania relacji interpersonalnych
a na koniec: dezercja ze szkolenia, co by spędzić czas z rodziną, ze zjedzeniem rodzinnego obiadu i wyjściem do kina na rodzinny film włącznie
a na dodatek: w okresie piątek - niedziela wypaliłam tylko 2 szt. fajek i obie w sobotę w sytuacji proszlugowej, więc znajduję usprawiedliwienie*

*nie rzucam, ale ograniczam. zawsze istnieje możliwość, że z rozpędu rzucę, no a jeśli zapalę, to nie będę miała wyrzutów sumienia.

czwartek, 22 października 2009

rozmawiamy

rozmawiamy o niedogotowanych flakach na politechnice i policystycznych jajnikach, geologicznych interwencjach kryzysowych i zdzirach, co chodzą z byłymi
i słuchamy miczów, a co.
malibu z mlekiem bez miodu płynąca, mówiąca i słuchająca ja.
***
pan taksówkarz z nowej ulubionej korporacji uświadomił mnie, że dzisiejsze megakorki na mieście spowodowała wizyta wiceprezydenta USA. mam nadzieję, że już sobie poleciał precz i jutro będzie luźniej.

niedziela, 18 października 2009

WFF, the end

lost in translation, gdyż:
- nie załapałam puenty (w sensie: WFF by Steven Sonderbergh)
- mam wyparte & zaprzeczone zapalenie oskrzeli (by myself only)
- w międzysłowami jednak nie w kulturalnej (by the girls)

piątek, 16 października 2009

WFF (4) i inne takie tam

The Bone Man (Der Knochenmann aka Kostucha, przy czym polskie tłumaczenie moim zdaniem przebija nawet irracjonlny Wirujący Sex), czyli bracia Cohen w wydaniu austriackim z maszyną do mielenia mięsa w roli głównej (w zastępstwie strzelby, co wiadomo że prędzej czy później wystrzeli) (tu raczej prędzej niż później) (co nie znaczy że później też nie...), film dokładnie taki jakiego oczekiwałam (w sensie: komplementuję), bez zbędnych przemyśleń, z eleganckimi zwrotami akcji i czarnym (bardzo czarnym) humorem. Austriak potrafi.
***
w kwestiach innych: bez zwrotów akcji (chyba że brać pod uwagę katar), ze spokojem grabarza nastawiam budzik na 5.40 i staram się nie myśleć o Radomiu (pfuj)
***
quiz: czym różni się "bycie ze sobą" od "spotykania się". wyślij sms, zgarnij nagrodę etc.

czwartek, 15 października 2009

WFF (3)

WFF na poważnie: Favela on blast w temacie funk carioca, ciekawe ale nie powalające, oraz Playground Libby Spears, bardzo bardzo smutne, z ciekawą wolta na początku i z cudownymi grafikami Yoshimoto Nara
***
reszta też na poważnie, i ekran śnieży

poniedziałek, 12 października 2009

WFF (2)

this is not a love story. this is the story about love... WFF i ja, w pełni kompatybilni, na dobre (kinoteka) i na złe (multikino), dopóki jakiś filmowy kit nas nie rozłączy.


500 days of Summer, film z serii: im więcej o nim myślę, tym więcej o nim myślę. film o lojalności, nie o miłości (polskie tłumaczenie pomińmy zatem milczeniem), napawający optymizmem, że (słowami eM, choć nie można jej do końca wierzyć, gdyż mogła dać się zwieść urodzie Josepha Gordon-Levitt'a ) są jeszcze porządni chłopcy na tym świecie. i wredne suki też.


Metropia - złowieszczy film, po którym dziś rano dwa razy zastanowiłam się przed nałożeniem na włosy szamponu.
(metrem jeszcze nie jechałam)
***
i jeszcze Esterhazy, film dla dzieci, po którym zrozumieją dlaczego mur berliński mógł mieć zwolenników oraz co znaczy "mnożyć się jak króliki". przyczyny połączenia go z pokazem Metropii są mi bliżej nie znane, ale bardzo jestem ciekawa co autor miał na myśli.
***
a głos w Metropii podkładał Alexander Skarsgård.

sobota, 10 października 2009

WFF (1)

WFF rozpoczęty grzybobraniem. w grze intuicyjny wybór filmów 1:0 dla mnie.
***
ale z tym Noblem dla Obamy to jakiś żart, prawda?

środa, 7 października 2009

ukołysanka

samą siebie też można objąć ramionami i życzyć sobie dobrej nocy

Nigel Kennedy and The Kroke Band - Lullaby for Kamila

poniedziałek, 5 października 2009

essence of rabbit

perfect rabbit mandala, droga do harmonii w otaczającym chaosie


pobrane z: http://exhibition.pictoplasma.com/portfolio/the-essence-of-rabbit, courtesy of moleskine

sobota, 3 października 2009

oczy szeroko otwarte

opuszczała powieki powoli i powoli je unosiła, trzepocząc rzęsami
'spędzasz większość życia za zamkniętymi oczami', powiedział.
***
od kiedy została jego żoną, mruga oczami szybko, tak aby nie przegapić nawet ułamka z otaczającej jej rzeczywistości
***
pozwolę sobie na luksus czekania

poniedziałek, 28 września 2009

mówisz-masz

el cocodrilo número uno

niedziela, 27 września 2009

zażalenie (2)

i ze względu na Romana P. od dziś bojkotuję czekoladę Lindt'a.

zażalenie

Gigante - film, który nie będąc ani komedią romantyczną, ani telenowelą, ani też minimalistycznym off-em, jest jednocześnie wszystkim tym naraz - w czym jego siła przekonywania, ale też nuda milczących, przydługich scen. dla siebie zabieram kawałek o kaktusie w supermarkecie, próbując dokonać obliczeń kiedy ostatnio (przy czym zawiłość obliczeń nie pozwala traktować słówka "ostatnio" zbyt dosłownie) jakiś mężczyzna podarował mi kwiaty.
***
hmm, nie wiem nawet kiedy jakiś mężczyzna podarował mi cokolwiek innego (ostatni ślad pamięciowy urywa się w 2006).
***
klasycznie może być krokodyl. taak, krokodylka chcę!

piątek, 25 września 2009

pierwsza wizyta Karoliny Corday

w końcu udało mi się zobaczyć Marat/Sade Kleczewskiej w TN. mam mieszane uczucia; za często zmieniały mi się emocje/interpretacje i nie wiem do którego z fragmentarycznego oglądu rzeczy się odnosić. dostępność dużego zespołu TN jak sądzę zdarza się nieczęsto, ale skutkuje wrzuceniem w jeden spektakl zbyt wielu treści.
ale: scena tańca z manekinami jest jedną z najpiękniejszych i - w swym końcu, najbardziej poruszających jakie widziałam, i dla niej, oraz dla Stenki - "pacjentki, która miała grać pana de Sade, ale nie gra" - mogłabym jeszcze raz. i jeszcze raz.
***
A. mi się oświadczył z terminem ważności za 10 lat ("jak już nic innego nam nie pozostanie"). przynajmniej mam perspektywy ;)

wtorek, 22 września 2009

przedziwności

Seven from Fever Ray on Vimeo.


przedziwne piosenki Karin Dreijer Andersson (z bratem Olofem tworzą zespół the Knife), w sam raz do nastroju (w sensie: przedziwnego)
***
zabawne ćwiczenie będziemy prowadzić dla naszych aktywnych ladies; nazywa się ono myszka miki (nazwa robocza, pewnie prawa autorskie dotyczą jakiegoś bardziej wyrafinowanego tytułu) i polega z grubsza na rozważeniu danej decyzji (celu) z perspektywy krzesełka "krytyka", "marzyciela" i "realisty", i przemieszczaniu się z krzesełka na krzesełko, do skutku, gdzie skutkiem jest pewność co do jakości decyzji (celu). mam wrażenie (nieodparte), że w paru kwestiach zapętliłam się w czasoprzestrzeni krzesełek i tak się przesiadam w te i we wte, jak w chomiczym kołowrotku.

poniedziałek, 21 września 2009

babie lato

Now, moving in, cartons on the floor,
the radio playing to bare walls,
picture hooks left stranded
in the unsoiled squares where paintings were,
and something reminding us
this is like all other moving days;
finding the dirty ends of someone else's life,
hair fallen in the sink, a peach pit,
and burned-out matches in the corner;
things not preserved, yet never swept away
like fragments of disturbing dreams
we stumble on all day. . .
in ordering our lives, we will discard them,
scrub clean the floorboards of this our home
lest refuse from the lives we did not lead
become, in some strange, frightening way, our own.
And we have plans that will not tolerate
our fears-- a year laid out like rooms
in a new house--the dusty wine glasses
rinsed off, the vases filled, and bookshelves
sagging with heavy winter books.
Seeing the room always as it will be,
we are content to dust and wait.
We will return here from the dark and silent
streets, arms full of books and food,
anxious as we always are in winter,
and looking for the Good Life we have made.

I see myself then: tense, solemn,
in high-heeled shoes that pinch,
not basking in the light of goals fulfilled,
but looking back to now and seeing
a lazy, sunburned, sandaled girl
in a bare room, full of promise
and feeling envious.

Now we plan, postponing, pushing our lives forward
into the future--as if, when the room
contains us and all our treasured junk
we will have filled whatever gap it is
that makes us wander, discontented
from ourselves.

The room will not change:
a rug, or armchair, or new coat of paint
won't make much difference;
our eyes are fickle
but we remain the same beneath our suntans,
pale, frightened,
dreaming ourselves backward and forward in time,
dreaming our dreaming selves.

I look forward and see myself looking back.

Autumn Perspective by Erica Jong
***
robię się sentymentalna. nie ma rady, jesień jesień idzie.

niedzieeeela

oh, kocham moje przyjaciólki i jeże też kocham... i jeszcze jeden merlocik, por favor

środa, 16 września 2009

nie, nie i jeszcze raz nie


dziwna sprawa, ta pamięć (...) taki uśmiechnięty na tym zdjęciu, za dwa lata będzie miał podwójny podbródek.
***
I don't want to run.

niedziela, 13 września 2009

na przekór

skończyła się era zestawów, donosi październikowa Elle. tak jak nie nosimy już butów do kompletu z torebką, tak majtki i stanik powinny być różne! a myślałam, że tego nie dożyję :)
***
Bądź przekorna! no to jestem.

środa, 9 września 2009

gender - srender

Scenka z autobusu
Kobieta, lat na oko 55, czytelniczka Naszego Dziennika, spogląda na zegarek i (widocznie 14.45 to TA godzina) dzwoni do kogoś (wdech) -jesteś już w domu?- bo pani Zosia tam winogrona przyniosła – {5 minut opisu z detalami co należy zrobić z winogronami, włącznie ze zgrozą w postaci możliwości zalęgnięcia się muszek} - i zajmij się tym, a nie swoimi sprawami, bo ty mało o sprawach domu myślisz, a PRZECIEŻ TO JEST TWOJA PODSTAWOWA ROLA O SPRAWACH DOMU MYŚLEĆ-no a Bożenka już przyszła, nie?- to cześć (wydech).
Zgadnijcie do kogo dzwoniła.

Scenka z przejścia podziemnego na metro pole mokotowskie
Kobieta (lat ok. 35) prowadzi jedno dziecko (lat na oko 3) po schodach za rękę i nieustannie strofuje je (sycząc przez zaciśnięte żeby): nie umiesz nóg ŁADNIE stawiać? Wyprostuj się! No jak ty idziesz?! W tym czasie drugie dziecko (lat na oko5) czołga się po czym forsuje schody na czworakach (z wyraźnym upodobaniem zresztą).
Zgadnijcie kim było dziecko na schodach, a kim dziecko czołgające się.

jakie matki, takie córki, takie matki, takie córki.
i tacy chłopcy, ciągle chłopcy.

wtorek, 8 września 2009

łaskawe

a skoro już o nazizmie: przeczytałam "Łaskawe" i tak, polecam. nie zgadzam się z tezą jednego z recenzentów, że trudno przystać na powtarzające się zdanie narratora (oficera ss) "jestem taki jak wy", ze względu na jego wyjątkowość (w sensie: że był biseksualistą, sypiał z siostrą bliźniaczką, i najprawdopodobniej zamordował matkę i ojczyma, oprócz czego był oficerem Schutzstaffel, w pełnym tego słowa znaczeniu). tylko że Łaskawe można czytać na kilku poziomach: pokazania działania systemu, gdzie odpowiedzialni (w tym systemie odpowiedzialni = winni zbrodni ludobójstwa) są wszyscy i nikt, oraz ukazania mechanizmów psychologicznych, nie tylko w kontekście reakcji Maxa (moim zdaniem o osobowości borderline, genialnie oddanej), ale - albo przede wszystkim - ludzi, cząstek systemu, którzy poza byciem cząstkami (i cyframi w upiornych statystykach) są też jednostkami z całym kompletem indywidualnych reakcji psychicznych, mechanizmów obronnych etc.
no i czytając "Łaskawe" można sobie pomyśleć o różnych sprawach i - naprawdę nie chodzi mi tylko o myślenie np. o Srebrenicy, ale o nagłe złapanie się na ziewaniu przy kolejnym opisie masowej egzekucji. i to jest naprawdę straszne.
„Łaskawe” to krzyk kogoś, kto zbudził się w środku nocy, ujrzał nagle, że dobro i zło nie istnieją, i nie może oddychać z przerażenia (Stefan Chwin, w "Tygodniku powszechnym")

napisz projekt, a powiem ci kim jesteś

lewacki bełkot, feministyczna propaganda, zbrodnicza ideologia feminazizmu... normalnie dosięgła nas potęga sławy.
***
dla niezorientowanych: wrzućcie w googla aktywne liderki

niedziela, 6 września 2009

migotka

Kochanie, dymy wysnuwają się
Ze mnie jak szale Isadory. Boję się,

Że któryś z nich zaczepi się i utkwi w kole.
(...)
Kochanie, przez całą noc
Wciąż migotałam i gasłam.
Pościel ciąży jak pocałunek rozpustnika.
(S.Plath, Gorączka 40˚)

oczywiście nie jest tak źle, bo tylko 39˚, ale wszystko się tak dziwnie miesza, i moja mama zadzwoniła, że miała sen o kuchence gazowej i że mnie zostawiła w Hiszpanii, i ja też zasypiam i budzę się, te sny są takie dziwne, i przedziwnie się pisze teraz, jakby laptop wisiał nad łóżkiem

migoczę

środa, 2 września 2009

herstory

To prawda, że Fred Astair był wspaniałym tancerzem. Pamiętajcie jednak, że Ginger Rogers robiła wszystko to, co Fred Astaire, ale tyłem i w butach na wysokich obcasach.
Faith Whittlesey

Magdalena Środa cytuje w "Kobiety i władza" moje badania przeprowadzone do magisterki. Badania były replikowane (przez dwie magistrantki) i - pod redakcją naszego promotora, prof. Kofty, opublikowane. Szkoda, że o nas nie wspomniała. niemniej, książkę polecam.
***
cholera, może trzeba było napisać ten profeministyczny doktorat...?

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

making war, not love

Wagner zamiast budzika o 5.00, i można najechać na Polskę.

sobota, 29 sierpnia 2009

zabawy z bronią

Tomasz Bagiński wraz z Muzeum Powstania Warszawskiego ma zamiar nakręcić film "Hardcore 44", "ultranowoczesną projekcją powstania", z wykorzystaniem gier komputerowych (cyborgi vs. superheroes). Podobno na ścianach domów mieszkańcy Warszawy będą mogli obejrzeć komputerowo przygotowane sceny walk, i inne sceny takoż (spójrz tutaj). mam nadzieję, że nie na moim domu.
11 września do kin wchodzi nowy film Tarantino, Inglourious Basterds z Bradem Pittem ukierunkowanym na "uczynienie nazistom z życia piekła, jakie oni sami chcieli stworzyć innym".
Czytam Łaskawe (nie wiem czy polecam). Oglądam Walc z Baszirem (wiem, że polecam).
Wagnera nie słucham.

środa, 26 sierpnia 2009

na mosteczku

ktoś mądry (a przynajmniej błyskotliwy) powiedział, że w życiu najtrudniej nauczyć się, które mosty przekraczać, a które palić. i tak, kochanieńka, powiedzmy sobie szczerze: stoisz na środku płonącego mostu...

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

mętlik i czarne koty

fraza z wyszukiwarki mojego bloga: jakie kobiety podobają się związkofobom
hasło do zalogowania: gojob
aktywności podejmowane: rekrutacja, selekcja, komórki z ministerstwa, stacjonarne z rektoratu, wywiady do radia białystok; aktywowane jednocześnie
książki podczytywane: vivite fortes, łaskawe, kobiety i władza; czytane na zmianę
oczywiste oczywistości: soap&skin nie poprawia nastroju; ale i nie pogarsza
***
a w sobotę zagram w kometkę

i o czarnych kotach jeszcze:

sobota, 22 sierpnia 2009

nakarmić ptaki

a czasami, mimo tańców na dechach i opowieści o gadających ptakach, jest smutno.
to dziwne? to normalne?
***
a sen o papużkach, którego nie opowiedziałam, jest snem świadomym (o ile w to wierzycie, ja wierzę). Backgruond historyczny: jak byłam mała to miałam papużki, tj. coraz starszego papuga (Pusia) i jego coraz młodsze partnerki (o równie beznadziejnych imionach). Papug zmarł z tzw. starości, osiągnąwszy sędziwy wiek 13 lat. Ostatnia partnerka (pierwszą zamordował, druga złamała nogę) popełniła samobójstwo, a ponieważ z żadną z nich nie doczekał się potomstwa, moja historia hodowczyni papug dobiegła, parę lat temu, końca. Od tego czasu papużki nawiedzały mnie, w powtarzającym się w sytuacjach stresowych, śnie. Śniło mi się, że nadal je mam i od tych 10 lat ich nie nakarmiłam, ani nie dałam im wody, i siedzą takie zasuszone, bez piór, w klatce o dnie pokrytym wyłuskanym prosem, i patrzą na mnie z wyrzutem. Sen dość upiorny, a jego powtarzalność doprowadzała mnie do rozpaczy. W końcu uparłam się, że przyśnię sobie, że je napoję. I, wyobraźcie sobie, udało mi się to w końcu parę dni temu. A jak wypiły wodę, to odrosły im kolorowe pióra i na zawsze odeszły z moich snów.

wtorek, 18 sierpnia 2009

happy-go-lucky

zdrowie Wszystkich, bez których nie byłabym kim jestem. :)


fot. kwintesencja dłuuugiego weekendu. courtesy of eM

niedziela, 16 sierpnia 2009

Whose that lipstick on the glass?

podobno kobieta zjada w ciągu życia ok. 80kg szminki (btw - jaka jest kaloryczność szminki? i czy błyszczyk o smaku truskawkowym jest mniej kaloryczny od czekoladowego? ile szminki zjada mężczyzna całując kobietę?)
zakładając (statystyka to oczywiście jedna wielka bujda), że statystyczna Polka dożywa statystycznych 80 lat, to jestem (jako statystyczna Polka właśnie) na finiszu statystycznego 29 kilograma...
***
a teraz oddalę się celem porzucenia mojej Victoria's-Secret-Very-Sexy-Lipstick-Vixen (uwielbiam tę nazwę!) na kieliszku z czerwonym winem.

środa, 12 sierpnia 2009

lato w mieście (3)

w pracy: dwa teksty na zmianę, 1/ co jemy? i 2/jest problem (a tyle jemy, że jest problem); kolega R.(mój podwładny, a co więcej obecnie jedyny osobnik płci odmiennej, w sensie: męskiej, w zespole) mówi, że w piątek idzie na ślub; obśmiewamy go od trzech dni, kiedy ślub (bo wredne z nas baby), a on dziś mówi, że to naprawdę jego i pojechał odebrać pralkę. dobrze, że mu urlop dałam (w kontekście ślubu, nie pralki). po czym okazuje się, że moja asystentka WIEDZIAŁA. co mnie nie dziwi, ona w kwestiach organizacyjnych wie wszystko.
w privie: no, autobusami jeżdżę (dom-praca i nazad). 138 zjazd do zajezdni, Chopin był a jakże, ale jakiś przygnębiony i tylko raz podskoczył, co by poprawić spodnie i wysiadł przystanek wcześniej. ale miny robił i wyglądał całkiem jak poprzednio. za to na pokładzie mieliśmy innego freaka, z brodą i z wózeczkiem, chodził od siedzenia do siedzenia i szukał najczystszego (nie znalazł), rzucając w eter wiąchami z których "jebany kutas pierdolony" nie była ani najmniej obelżywą, ani najbardziej wyrafinowaną (jak się dłużej zastanowić, to dodatkowo była nielogiczna), to mu powiedziałam co by nie klął (odpowiedział nieładnie ale tylko z jednym przekleństwem i nie była to kurwa) i wdaliśmy się w miłą pogawędkę, po której (sama jestem zdziwiona) zamilkł. zabiłam go słodyczą i uśmiechem (ale na tekst o śmietniku w buzi sobie nie pozwoliłam, bo miał broń w postaci wózka).
***
i na Bogu w Polonii byłam w końcu. z mamą, i podobało jej się (nie, nie dziwię się. dziwiłam się jak po Darkroom'ie rzucała co chwila tekstem, że życie jest jak darkroom. moja matka!)

niedziela, 9 sierpnia 2009

silly rabbit i horror vacui

przespałam cały dzień (w sensie: dzień dobry wszystkim), czytam Lema (ja - Lema!), a drzwi do domu otwiera mi 10-latek przebrany za pirata.
***
jest jakoś dziwnie, zdarzenia nie układają się w logiczny ciąg, nie umiem znaleźć skutków i przyczyn, tak właśnie - jakbym płynęła przez kosmiczną próżnię. nie ma grawitacji. nie ma czasu. nie wiem w jakim jestem nastroju. nie wiem dokąd zmierzam i nie chce mi się sprawdzić na mapie.
***
Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy.
(S.Lem, właśnie)

środa, 5 sierpnia 2009

lato w mieście (2)

Chopin bez fortepianu w moim autobusie, zjazd do zajezdni, a on wyciąga grzebień i przeczesuje siwy włos, a potem staje na jednej nodze i niemalże wykonuje piruet Wilman, przeciąga się, podskakuje żeby poprawić spodnie, unosi ręce jak do gry, klaszcze sam sobie na stojąco, z gracją sięga po torbę i tanecznym krokiem opuszcza autobus na Łowickiej. pozostaję oniemiała.
***
na przystanku czytam wrześniową Elle. czy to już koniec lata?

silly rabbit vs fb

czyli jak fejsbuk tobie, tak ty fejsbukowi.
A jak dobrze TY znasz Kamilę? Hę?

niedziela, 2 sierpnia 2009

dacza

w sensie: lato na skowronkowej.
róż, z okazji babcinych urodzin: szt. 90
pytań, z okazji braku urodzin: szt. minimum 900(plus pytania zastępcze: no to gdzie teraz pracujesz...?)
kalorii, z okazji okazji: min. 9000

a mimo to weekend uważam za udany (starzeję się, albo co...?)


efekt motyla (1): on patrzy


efekt motyla (2): on zasysa

efekt motyla (3): niech was nie zmylą te niewinne skrzydełka. to potencjalny sprawca tsunami na malediwach!

czwartek, 30 lipca 2009

ostatni lipcowy

coś miałam napisać. że lipy pachną, miałam napisać, ale zdążyły przekwitnąć.
a, już wiem. chciałam napisać, że rzeczywistość bywa lepsza od snów.

to dobranoc.

wiesiek i musztardówka

waiting in line, take 1
stoję w kolejce do kasy. długo stoję, bo sklepowa nr 5 poszła sprawdzić kod na redbulla, ale wyszło jej że na sztuki nie ma, więc odesłała klienta co by sobie czteropak wziął, ale w międzyczasie okazało się - info od łebskiej sklepowej nr4, of course - że są kody pojedyncze, więc poszła poszukać klienta, który w międzyczasie wrócił z czteropakiem, który koniec końców kupił, ale zanim kupił to musiała sobie zapisać kod z ceną za 1 szt., oczywiście nie na jednym egzemplarzu, tylko na trzech, chyba żeby dwa mieć w odwodzie, co świadczy o myśleniu strategicznym, a potem sklepowa nr4 w ramach odwzajemnienia przysługi z kodem zażądała rozmienienia 2 zeta na drobne, co rozproszyło sklepową nr 5 do tego stopnia, że zamiast 1 czteropaku nabiła trzy czteropaki, rozpoczęły się dramatyczne poszukiwania karty do kasy, co by cofnąć transakcję, a karty nie było, więc szukały wszystkie, ale taka cofka łatwa nie jest, więc się zebrało konsylium - co robić, co robić...! ale sklepowa nr 5 wzbiła się na wyżyny ryzykanctwa i wewnątrzsterowności i - rzutem na taśmę, chciałoby się rzec - cofnęła transakcję, no niestety źle.. ale koniec końców się udało i właśnie wtedy usłyszeliśmy okrzyk: ja się pani pytam, gdzie jest musztarda!
Okrzyk wydała pani lat ok 70, o urodzie lalki, co się zestarzała, i wyciągnęła post-ita z napisem "musztarda", na potwierdzenie swoich słów, że właśnie musztarda jest jej potrzebna, a musztardy ni cholery nie ma. więc, celem rozwiązania tejże patowej sytuacji sklepowa nr 2 zerwała się zza kasy i poszła szukać musztardy. w międzyczasie trzech stojących za mną chłopaków z budowy - wnosząc po upapranych farbą niebieskich ogrodniczkach, odpaliło piwa, słusznie przewidując, że sytuacja prędko się nie rozwiąże, i owszem, bo paniusia od musztardy powróciła z zakupami różnymi i nawet sprawnie poszło z płaceniem, i już zmierzaliśmy do szczęśliwego rozwiązania, gdy okazało się, że musztarda została w koszyku i - celem cofnięcia transakcji, sklepowe rozpoczęły poszukiwanie karty...

waiting in line, take 2
stoję w kolejce do kasy. pięć minut do zamknięcia, więc atmosfera jest dość niezobowiązująca.
sklepowa1: ej patrzcie, ktoś zostawił komórkę!
stadko sklepowych(nr2, nr 3, nr4, moja ulubiona): taa, pokaż.
ochroniarz, z miną eksperta od spraw trudnych a wręcz niemożliwych: zadzwoń na ostatni numer.
sklepowa2 (bo sklepowa 1 się spłoszyła): halo, dzwonię ze sklepu XY, ktoś zostawił komórkę, i czy mógłby go pan poinformować, że jest u nas do odebrania?
stadko: i co, i co powiedział?
sklepowa2: no, że wiesiek zaraz przyjdzie!
sklepowa4 (pod nosem, ale słyszalnie): ta, przyjdzie... jak flaszke skończy.
w międzyczasie dzwoni komuś komórka. stadko sklepowych i wszyscy w kolejce chórem: wiesiek...?
(wiesiek nie przyszedł)

ZERO 7 In The Waiting Line
do nucenia pod nosem w kolejkach (do you believe, in what you see?!)

wtorek, 28 lipca 2009

dzieciowo

nawiedziłam dziś rodziców młodego, z braku aparatu zdjęć nózi nie będzie. młody (w sensie: Julek) spał w rękawiczkach w paski, potem się obudził, zrobił siku i zażądał mleka - wymownym spojrzeniem a nie darciem pyszczka (I like it!). mama (w sensie: Asia) na brak mleka nie narzeka, tata (w sensie: Tadek) robi za eksperta w przewijaniu, więc interes się kręci. ja dostałam herbatkę na laktację (glukoza, cukier mleczny - laktoza, ekstrakty z ziół 4% w tym anyż, pokrzywa, koper włoski, kminek, melisa, ziele rutwicy lekarskiej), która jest pyszna (jak mniemam nie muszę dodawać, że w moim przypadku całkowicie nieskuteczna) i przegrałam z jednym z rodziców w scra (wszystko przez tę drezynę!). dzieciowo mi.

poniedziałek, 27 lipca 2009

z pamiętnika młodej ogrodniczki

niebywałe, dogaduję się z roślinkami! dotychczas byłam w stanie zabić każdy przejaw flory jaki znalazł się w moim otoczeniu (z wyjątkiem trzech roślinek, które przyzwyczaiłam do nie podlewania metodą eksperymentalną) (ochotników było więcej, znacznie więcej niż 3 sztuki). natomiast miesiąc temu koleżanka zostawiła mi, idąc na urlop, pod opieką trzy storczyki (co nie świadczy o jej odwadze, a jedynie o niewiedzy nt. mojej kryminalnej przeszłości). storczyki nie dość że przeżyły, przyzwyczaiwszy się do pobierania płynów w postaci roztworu magnezu, herbaty (zielonej, czarnej ze słodzikiem tudzież owocowej), rumianku, multiwitaminy i nałęczowianki (komu by się chciało specjalnie chodzić do kuchni po wodę, skoro jakiś inny płyn jest pod ręką...) (ok, nie podlałam ich colą, fakt), to jeszcze je okwieciło i w ogóle są śliczne i pewnie fikałyby nogami z radości, gdyby je miały. rozrasta się również roślinność w moim ogródku, co akurat nie jest powodem do radości (ogród jest niczym odcisk palca, niczym dłoń z której można odczytać psychogram jej właściciela (...) poproś człowieka, żeby pokazał ci swój ogród, a dużo więcej się o nim dowiesz by Dubravka Ugrešić, przerażająca myśl...); dzikie wino chyba niedługo zaatakuje mi mieszkanie, pokrzywy są dwumetrowe (serio) a krzaczory (podobno ozdobne, moim zdaniem głównie kłujące) rozpoczęły inwazję na sąsiedni ogródek i trawnik (na pohybel wspólnocie). oto nowa ja, bogini płodności! może zaszaleję i posadzę dalie? albo pomidory?

niedziela, 26 lipca 2009

rycerz i laleczka

...czyli opowieść na motywach i z motywem, a wręcz z motywacją,
Mesdames et Messieurs, oto:
Mężczyzna o stalowych oczach, i przez wzgląd na stal nazwijmy go rycerzem.
Kobieta o porcelanowej cerze, i przez wzgląd na cerę nazwijmy ją lalką.
Piją wino i grają.
Rzecz dzieje się w kulturalnym miejscu w centrum miasta. Wino jest wytrawne.

Rycerz zaczyna. Miała. M – podwójna premia literowa, razem dwanaście punktów, premia za pierwsze słowo, wynik 24.
Lalka : Na co właściwie czekasz?
Rycerz: Chcę poznać prawdę.
Lalka : Żądasz gwarancji?
Rycerz: Nazwij to jak chcesz.

Lalka nie odpowiada. Dodaje ś.
Rycerz: to tylko 17 punktów. Naigrywasz się ze mnie?
Lalka dokłada pozostałe litery, słówko baśń. 17 + 24, podwójna literowa za ń, podwójna literowa za a.
Lalka: ja się nigdy nie śmieję.
Rycerz: jak w baśniach?
Lalka: właśnie tak.

Rycerz, słowo paź, dołożone do a, podwójna premia literowa za ź, 14 punktów, podwójna także za p, 6 punktów, wynik 21.
Rycerz: Czyż możemy dać wiarę tym, co wierzą, skoro nie potrafimy uwierzyć w samych siebie? Co się stanie z tymi spośród nas, co chcieliby uwierzyć, ale nie są do tego zdolni? A z tymi, co i nie chcą wierzyć i nie są zdolni do wiary?
Lalka: czy naprawdę ci inni maja aż takie znaczenie. Bez wiary w siebie zostaniesz słowem, które stworzyłeś.

Rycerz milknie. Za oknem wieje wiatr, letnia burza zbliża się nad miasto.
Lalka, przeciągając głoski: możemy o nich zagrać.
Rycerz: ilu dziś zginie.
Lalka: siedem osób. Jedną możesz uratować.
Lalka dokłada wy do śmiała, 17 z potrójną premią słowną, wynik 51.

Rycerz: nadal drwisz.
Lalka, pochylając się gwałtownie: drwię, ale się nie śmieję.
Rycerz: Chcę wiedzieć - nie wierzyć, nie chcę gubić się w przypuszczeniach, chcę wiedzieć.
Lalka: Większość ludzi nie zastanawia się ani nad śmiercią, ani nad bezsensem. Widzisz, wygrałam. Teraz ułożę słowo z wszystkich liter i tej przewagi już nie odrobisz.
Rycerz: Czy jeśli odgadnę słowo, ci ludzie nie zginą?
Lalka: być może.
Rycerz zgaduje. Sześć razy nie odgaduje słowa.
Rycerz: Tego ranka odwiedziła mnie Śmierć. Gramy z sobą w szachy. To gra na zwłokę. Pozwoli mi ona załatwić pewną pilną sprawę. Powiedz, laleczko, czy jestem siódmy.
Lalka : O jaką to sprawę chodzi?
Rycerz: Moje życie stało się czczą gonitwą, nieustannym błądzeniem, rozwlekłą mową bez znaczenia. Nie odczuwam z tego powodu goryczy ani wyrzutów sumienia, bo większość ludzi myśli tak samo. Pragnąłbym jednak dzięki tej zwłoce dokonać niezwykłego czynu.
Lalka: I to jest ten powód, dla którego grasz w szachy ze Śmiercią?
Rycerz: Śmierć to przebiegły gracz, ale jak dotąd nie straciłem żadnego pionka.
Lalka: W jaki sposób chcesz ją wyprowadzić w pole?
Rycerz: Kombinacją gońca i konia, której śmierć jeszcze nie odkryła. W następnym ruchu znienacka zaatakuję.
Lalka: Zapamiętam to sobie. Choć to bez sensu, ponieważ nie umiem grać w szachy.
Rycerz: Użyłaś podstępu, oszukałaś mnie. Ale spotkamy się jeszcze i znajdę na ciebie sposób.
Lalka, dopija drinka i układa na podstawce siedmioliterowe słowo, ale nie kładzie go na planszy.
Lalka: Spotkamy się w innej gospodzie i gra potoczy się dalej. Gra o siódmą osobę. O ciebie, Rycerzu.

sobota, 25 lipca 2009

ucieleśnienie

śniło mi się dzisiaj, że jestem nieuleczalnie chora. interesujące, szczególnie że dotychczas śniły mi się wyłącznie własne śmierci, nigdy zresztą nie uważałam tych snów za koszmary (prawdę mówiąc jeden z nich do dziś bardzo lubię, pomimo że przedstawiał śmierć najgorszą - utonięcie; ale miałam w nim bajecznie piękne czerwone pantofle...); moim zdaniem moja podświadomość oswaja w ten sposób kwestię rozstań i pożegnań. zwiastun śmierci bez śmierci per se śnił mi się po raz pierwszy - może nie muszę już oswajać rozstań, może teraz oswajam upływ czasu? niemniej: nawet wyśniona choroba weryfikuje stosunek do życia. i jednakowoż nie należy oglądać dr House'a o 2 w nocy.
w sen wpisało się dzisiejsze oglądanie niezgrabnych przedmiotów i cytat jestem przekonana, że wśród wszystkich przejawów nietrwałości, ciało ludzkie jest najwrażliwszym, jedynym źródłem wszelkiej radości, wszelkiego bólu i wszelkiej prawdy, a to z powodu swej ontologicznej nędzy tak samo nieuniknionej, jak - w płaszczyźnie świadomości - zupełnie nie do przyjęcia (Alina Szapocznikow). i po tym śnie, i po tych brzuchach Szapocznikow, zaczynam czuć sentyment do własnego brzucha. i lubię to.

może zatem nie jestem nieuleczalnie chora.

środa, 22 lipca 2009

they shoot single people, don't they?

Kobiety samotne z wyboru sprowadzają mężczyzn do roli reproduktorów plus obrazek nagiej blondynki w splocie z wielkim plemnikiem (niebieskim, co jest dla mnie nowością poznawczą) (może zafarbował od viagry?), czyli dowody (twarde dowody) że Wprost to kupa. nie żebym wcześniej nie wiedziała, ale teraz owa kupa zalega na citylightach.
z drugiej strony w lubianej przeze mnie Kobiecie do zjedzenia Margaret Atwood, współlokatorka głównej bohaterki ma scenariusz na posiadanie dziecka, który punkt po punkcie realizuje, i który nie zakłada roli ojca a ino "reproduktora" (co dzieje się w sposób tradycyjny) (a, moi sąsiedzi - CI sąsiedzi - did it again. bez ups, za to z nową tonacją okrzyków) (następnym razem ich nagram i wrzucę na bloga), co - wracając do meritum, nie wydaje się być aż takim złym pomysłem. oczywiście nie o tym traktuje Wprost, który bardziej skupia się na cenniku. niestety przeczytałam tylko kawałek w necie (za resztę trzeba zapłacić, buahaha) i nie całkiem połapałam się kto komu płaci; z okładki wynika, że podła, skupiona na robieniu hajsu singielka, ale w tekście pada urocze stwierdzenie iż handel nasieniem to najczęściej zakamuflowana forma prostytucji lub sposób na wyżycie się. mężczyzny (wykorzystanego reproduktora vs. niewyżytego samca) czy kobiety (wykorzystanej niespełnionej matki vs. wyrachowanej singielki)?
w każdym razie ja fundusz prodzieciowy profilaktycznie założyłam. zawsze mogę wydać to na porsche carrera i pasujące doń buty.

niedziela, 19 lipca 2009

wrogowie publiczni

uwielbieniu dla Johnnego Deppa post ten dedykuję
(bo w gruncie rzeczy za dużo sztucznych planów, za szybkie tempo upadku bez euforii najlepszych dni, i niepotrzebnie poprzedziłam Once upon a time in America)


Melvin Purvis: What keeps you up nights, Mr. Dillinger?
John Dillinger: Coffee.

wrogowie prywatni

ona nadal jest ze mną
wypycha moje wnętrze trocinami
jak martwego ptaka
ozdobę wnętrz kiepskich restauracji
jak dobra ciotka, wypycha też moje kieszenie
cukierkami
a na drogę daje słoik powideł
moje ciało faluje
z palców pada deszcz
tworząc kręgi na wodzie
burząc spokój rytmicznych fal
zaplanować dzień, mówię
muszę zaplanować dzień
mówię do wypchanego ptaka
a on patrzy
lustrzanymi oczami

wtorek, 14 lipca 2009

onet donosi, arabska rodzina pozywa

post z cyklu: urzekła mnie ta historia

Niewidzialny dżin trafił do sądu. Nietypowe oskarżenie skierowała jedna z rodzin z Arabii Saudyjskiej, która oskarżyła ducha o kradzież i napastowanie. W pozwie, który trafił do sądu w Shariah, rodzina oskarża dżina o nagrywanie gróźb na skrzynkach głosowych telefonów, kradzież telefonów komórkowych i rzucanie kamieniami, kiedy ktoś chciał wyjść z domu nocą.
Rodzina, która mieszka od piętnastu lat w jednym z domów w pobliżu świętego miasta Medyna, poinformowała, że zaczęła odczuwać działania ducha około dwa lata temu.
- Zaczęliśmy słyszeć dziwne hałasy – powiedział jeden z mieszkańców nawiedzonego domu, który prosił o nieujawnianie nazwiska. - Na początku nie traktowaliśmy tego poważnie, ale później zaczęły dziać się dziwne rzeczy, a dzieci naprawdę już się bały, kiedy dżin zaczął rzucać w nas kamieniami - dodał.
Jak powiedzieli przedstawiciele miejscowego sądu, sprawa jest już badana. - Musimy zweryfikować ten nietypowy przypadek, chociaż jest to wyjątkowo trudne – mówi szejk Amr Al Salmi, szef sądu, który zajął się sprawą.

to on, mój wymyślony tuńczykowy dżin! come back to mummy, dziecinko! i nie rzucaj w arabów kamieniami, bo to niepoprawne politycznie.

poniedziałek, 13 lipca 2009

udając ofiarę

stałam się ofiarą moich sąsiadów, którzy...hmmm.. grają w kalambury: on przedstawia seks w wielkim mieście, ona życie seksualne dzikich. on nie nadużywa fonii (widać skupiony na czym innym, i słusznie), ona niestety tak - bo jak dzikich to dzikich, i przyrzekam - ja naprawdę rozumiem (NAPRAWDĘ ROZUMIEM) potrzebę chwili, ale albo laska ściemnia, albo ja proszę o sąsiada z dostawą do domu.

niedziela, 12 lipca 2009

silly rabbit i znajomi nieznajomi

Podobno jesteśmy ludźmi, którzy nas otaczają (mądrości życiowe cioci Jadzi karma). Z drugiej strony druga strona jest też nami, przynależność grupowa buduje tożsamość grupową i jesteśmy my, podobni (ale jednocześnie jakże zindywidualizowani!), i obcy oni, a to już Henri Tajfel, a nie ciocia Jadzia (i dwa lata mojego seminarium magisterskiego). A co z onymi nieznajomymi, którzy nie tworzą grupy, tylko po prostu sobie są? Takimi jak pan w garniturze z plecakiem, którego mijam codziennie idąc przez park. Jego cechą szczególną (poza irracjonalnym plecaczkiem, ale to rzecz gustu), jest fakt ciągłego mówienia do siebie – i to nie, że mamrocze pod nosem, on się nawet ze sobą kłóci. Podejrzewam go o pracę w banku na m. który ma siedzibę obok mojego domu, i przewiduję nieszczęście w stylu fightclub; przy najbliższej okazji zapytam go o godzinę i sprawdzę, czy nie pali sobie dłoni ługiem… albo takich jak czerwona królowa, kobieta lat ok. 45 (choć może tylko tak zniszczona tzw. życiem), która nosi się na czerwono w bardzo króciutkiej sukience i czapce z daszkiem, ma czerwone policzki klowna, a w torbie grzebień, którym czesze cienkie, przetłuszczone włosy. Jest tak straszna, że aż fascynująca. Początkowo przypisałam ja do metra, ale ostatnio natknęłam się na nią na Ochocie. Albo takimi jak człowiek karmiący trzy czarne koty. Na ile myśląc o nich wplatamy ich w swoją tożsamość – nie wiem, nie planuję paradować w czerwieni, ale myślę sobie, że oni tworzą to miasto, jesteśmy więc komórkami jednego organizmu, nami nie onymi. I ty, i kelnerka w kulturalnej, i blondynka znająca łowiącego jelenie, który zna Georga (znasz Georga, prawda?) i karma boiz i other girls, i babcia też. I jeszcze się nie zdecydowałam, czy to bardziej budujące czy przerażające. I naprawdę nie wiem, dlaczego obudziłam się z tą myślą w niedzielę rano :/

wtorek, 7 lipca 2009

offline / online

odcięta od netu, istna katastrofa! tyle w moim życiu zdarzeń dziwnych i intrygujących, a ja nie moge o tym donieść online.
jestem dobrym materiałem na wampira (fb sez) i muszę natychmiast kupić karabin snajpera (fb again), nie pojechałam na open'era, ale wkrótce będę nabywać wino w karmie za całusy, lubię głaskać własną wątrobę i zaczęłam dogadywać się z mamą, nawet w kwestiach o jakie bym nas obu nie podejrzewała, zerwałam relację drogą korespondencyjną (to postęp czy regres?) i - może to kwestia łykanej kombinacji persenu z magnezem (grunt to profilaktyka)? - i - może nie powinnam tak mówić? - i jednak - czuję że jestem sobą. c'est moi.

czwartek, 2 lipca 2009

silly rabbit w kwestiach różnych

How many cares one loses when one decides not to be something but to be someone.
Coco Chanel

w kwestii filmu (coco avant chanel): dość tendencyjny, ale warto zobaczyć jak Audrey Tautou elegancko porzuca Amelia-image i posłuchać paru niezłych tekstów (jedyna rzeczą, jaka mnie interesuje w miłości jest samo jej uprawianie; wielka szkoda jednakże, ze potrzebny jest do tego facet)

w kwestii cytatu z Coco (który akurat nie jest tekstem z filmu): to niesamowite, że potrzebowałam dziesięciu lat dorosłego życia, żeby stwierdzić że lepiej powiedzieć pas niż pozostać blotką w cudzym rozdaniu (karciana metafora ostatnio jest niezmiernie modna)

w kwestii cytatów, z życia wziętych: na przystanek podjeżdża autobus marki ikarus; paniusia nr1, lat ok. 60, do paniusi nr2, lat ok. 60 takoż: oh, w taki niewycieczkowy to nie wsiadam.

w kwestii cytatów niepopularnych: kocham mój US. I wygrałam zakład.

wtorek, 30 czerwca 2009

mdłości, złości

fragmentaryczne sny: chodzenie po rozbitym szkle brązowych butelek i mężczyzna strzelający do ptaków, które dziesiątkami spadały na ziemię, wirując w powietrzu; czarne punkty na szarym niebie.
stukające obcasy o piątej nad ranem
złamana nawałnicą wierzba (lubiłam tę wierzbę, łapałam ją za gałązki wracając po imprezach do domu)
spóźniony o 190 minut pociąg
Katowice w mdłym słońcu południa, Warszawa w mdłym słońcu popołudnia
syndromy rozpadu

nie, nie smucę się. złoszczę się. a pogoda złości się ze mną.

sobota, 27 czerwca 2009

lato w mieście (1)

lato w mieście: impreza, gdzie główną atrakcją jest opadające prześcieradło (oh pls, nie zamieszczajcie mojego zdjęcia na fb!), FiM so happy in paris vs. K po drugiej stronie lustra (czy wspominałam o mej niechęci do parisa?), teatr na peronie pierwszym (pociąg do radomia przez warkę i zaiste szkoda, że jedna z tancerek nie wsiadła), a ja pocieszenie znajduję w praniu pończoch i nadmiernym spożyciu lodów tiramisu, może być jednocześnie.

ps. ale empirycznie dowiodłam prawdziwość teorii zapeszenia. już nie jest perfect.
ps. 2. teraz sprawdzam teorię równowagi sinusoidalnej: jeśli dziś powiedziałam, że nie jest perfect to czy jutro będzie? a jeśli nie jutro, to kiedy? odzyskałam zegarek, liczę czas z pełną powagą i zacięciem control freak'a

piątek, 26 czerwca 2009

przesilenie

Wyobraź sobie domek w lesie. Trójka przyjaciół spędza w nim noc, za oknem deszcz już cichnie, burza pomrukując oddala się. Stukanie kropel o dach, skrzypienie drzew poruszanych wiatrem, krople łamiące drobne gałązki. Ci w środku piją piwo, opowiadają sobie niesamowite historie. Tak zaczynają się klasyczne horrory.

Wyobraź sobie mroczną izbę. Dwie wiedźmy sączą wino i zaklinają rzeczywistość. Wyglądają na dwudziestokilkulatki, ale tak naprawdę mają po sto lat. Obserwuje je kotka, mrucząca w rytm pomruków oddalającej się burzy. Tak zaczynają się klasyczne fantasy.

Wyobraź sobie kobietę siedzącą przed laptopem. Jej palce stworzą słowa. Zakończenie, jakiekolwiek by nie było, będzie jej dziełem.

Sukie Ridgemont: You're terrible!
Alexandra Medford: No I'm not. I'm fabulous.

John Updike, The Witches of Eastwick

poniedziałek, 22 czerwca 2009

silly rabbit i sztuka ciepliwości

Cierpliwość: spokojne podejście do przykrych zdarzeń, szczególnie niemiłego cudzego postępowania.

Zaiste, czyż to nie najlepszy czas, by ćwiczyć charakter? Pada, włosy mi się elektryzują, mam nieustającą migrenę i przytyłam 3 kilo, a w domu TEGO CHŁOPCA mieszka TAMTA dziewczyna* (*nieszczęścia wymieniam w kolejności losowej, nie wedle nasycenia dramaturgią) (**oczywiście najbardziej martwią mnie te włosy…), jednym słowem wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na konieczność autoogarnięcia się, skoro sytuacja obiektywna jest nieogranialna, a szampon antystatyczny nie działa.
No to jedziemy z wikicytatami, okolicznościom życiowym sprzyjającymi:

Cierpliwość 1, Marek Aureliusz sez: Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego.
Nie przepadam za grą w znajdź dziesięć różnic. Odpada.

Cierpliwość 2, Gottfried August Bürger sprach: Cierpliwości! Cierpliwości! nawet, gdy serce pęka!
Bardzo to dramatyczne, a my dramatom mówimy stanowcze nie. Poza tym jeszcze jedno pęknięcie serca i poxipol nie pomoże. Odpada.

Cierpliwość 3, przysłowie arabskie: Cierpliwość – spryt tego, kto nie jest sprytny.
Hm. Daje do myślenia. Szczególnie w kombinacji z: Cierpliwość 4, przysłowie greckie: Cierpliwość jest kluczem do szczęścia. Czy poprawnym logicznie jest zatem stwierdzenie, że spryt jest kluczem do nieszczęścia…? Na pohybel spryciarzom!

Cierpliwość 5, by Voltaire: Cierpliwość wydaje się nam niczym. A jednak, cóż to za wydatek energii!
Dobre! Rozwiązuje kwestię zbędnych 3 kg: ciekawe ile kalorii spalają dwa tygodnie cierpliwego czekania?
A na dodatek: Cierpliwość 6 (Georges-Louis de Buffon ): Geniusz to tylko sprawa cierpliwości. I to mi się podoba: nie dość że schudnę, to jeszcze będę genialna. Ha! (ale nadal pozostaje nierozwiązana kwestia elektryzowania się włosów. Może to reakcja alergiczna na cierpliwość…?)

Cierpliwość 7, Ambrose Bierce (wtf is Ambrose Bierce?): Cierpliwość: łagodna forma rozpaczy uchodząca za cnotę.
Buuu. Bardzo smutne. Odpada, bo jak się popłaczę to uspokojona kombinacją nurofenu z ibupromem migrena powróci. I’m in need of ketonal. And other kinds of divine intervention .

Cierpliwość 8
, Jonathana Carola: Cierpliwość zawsze zostaje z miotłą w ręku.
Osobiście uważam, że jak wszystkie pozostałe dzieła Carola i ten cytat trąci grafomanią, ale nie mogę odmówić mu uroku. Hehe: koleżanka czeka, czy odlatuje?

No i tak. Ćwiczę charakter. Avec plaisir, avec enthousiasme.

czwartek, 18 czerwca 2009

present perfect

w filmie Blow za każdym razem, kiedy Johnny Depp mówi "It was perfect", wiadomo że zaraz wszystko diabli wezmą. i tak się zastanawiam, czy mówienie o szczęściu jest antytalizmanem, odczarowującym i rozczarowującym, czy tylko uparcie wierzymy w wszechmocne prawo zapeszania? w dziejową sprawiedliwość: kto rano się śmieje, wieczorem płacze; w zachowanie równowagi, aby emocjonalny ekosystem działał?

whatever. może już nigdy nie będzie takiego lata, ale...
actually, it is perfect.

niedziela, 14 czerwca 2009

mmm...

szampan i truskawki. nic dodać, nic ująć.

sobota, 13 czerwca 2009

w poszukiwaniu sensu

poranek z czystą krwią (watch true blood - click here)
wczesne popołudnie na spacerze z chłopcem anulowanym; w poszukiwaniu sensu (w sensie: sensu wszytskiego) plątaliśmy sie po mieście, aby w końcu na polach mokotowskich załapać się na casting do bliżej mi nieznanej produkcji serialopodobnej. w ramach nagrywanej scenki zrywałam z chłopcem, co moim skromnym zdaniem jak zwykle poszło mi nieźle.
wczesny wieczór z K. w Składzie butelek, gdzie zakończyłam przerwę techniczną niepicia przy pomocy tzw. migdalenia oraz zostałam zmuszona do mówienia po hiszpańsku i zaproszona na koncert (ktoś kojarzy "legendarną grupę Heroes Del Silencio"?)
późny wieczór z K. w Powiększeniu (jak lans, to lans), z zaskakująco dobrą muzyką, jak zwykle zaskakująco rozwodnionymi drinkami (no nie mogę się do tego przyzwyczaić...) i znikającym blondbarmanem (czekałam na moje rozwodnione malibu kwadrans, po czym dowiedziałam się, że blondas u którego je zamówiłam - i który przyniósł mi colę! - tu nie pracuje) (po true blood spodziewałam się tekstu "nie żyje od 2 m-cy")
bardzo późny wieczór, gdy zmierzałam na centralny przybłąkało się do mnie dwóch Norwegów i po kwadransie idiotycznej rozmowy, podczas której przebijali kolejne oferty (wyszli od dwóch drinków, reszty możecie się domyślać) skierowałam ich celem odnalezienia kobiet ich życia do Organzy (hihi) i pożegnałam słowami have a good night, gentelmen, co zgodnie z przewidywaniami spowodowało że na chwilę się zamknęli i zdążyłam wskoczyć do N63

a w ramach kołysanki:

wtorek, 9 czerwca 2009

jednym okiem

El planeta es una bola, una bola por crecer...


zbyt wiele wilgoci w powietrzu sprawia, że zaczynam płakać na filmach. w moim niepowtarzalnym stylu: jednym okiem. a drugim (suchym) łypię na deszcz.

niedziela, 7 czerwca 2009

silly rabbit i wybory

W sondażu dla TVP PO otrzymała 45,3% procent głosów, PiS 29,5% procent, a SLD-UP 12% procent (sondaż OBOPowy z 23.00). czyli mój głos diabli wzięli, no ale przynajmniej przyczyniłam się do osiągnięcia oszałamiającej frekwencji - na chwilę obecną 27%. i opiłam ją cavą (i winem różowym, bo różowe jest optymistyczne, no nie?). ciężko być lewaczką w tym kraju. ale przynajmniej pozostaję w tzw. zgodzie ze sobą. nie tylko w kwestii wyborów do PE. punkt dla mnie.

środa, 3 czerwca 2009

isn't she lucky?

A man and a woman lie on a white bed.
It is morning. I think
Soon they will waken.
On the bedside table is a vase
of lilies; sunlight
pools in their throats.
I watch him turn to her
as though to speak her name
but silently, deep in her mouth--
At the window ledge,
once, twice,
a bird calls.
And then she stirs; her body
fills with his breath.

I open my eyes; you are watching me.
Almost over this room
the sun is gliding.
Look at your face, you say,
holding your own close to me
to make a mirror.
How calm you are. And the burning wheel
passes gently over us.

Happiness by Louise Gluck
a ja mam w życiu farta, a nie szczęście (i dlatego wygrywam w karty). lucky, not happy. choć podchodząc do sprawy pragmatycznie, szczęście jest kwestią subiektywną, a fart obiektywną, i tu osiągamy paradoks, ponieważ oznacza to że poczucie szczęścia jest kontrolowalne, a skoro jest kontrolowalne, to dlaczego nie czuję się szczęśliwa?

hm, to zaczyna już podpadać pod DSM IV 301.83.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

co i jak

trochę śmieszno, trochę straszno, czyli pierwszy dzień w nowej fabryce. mam swój pokoik, ale nie mam jeszcze swojego kompa. niektórzy się troszczą, inni strzelają fochy. ja generalnie próbuję połapać się co i jak.

w sprawach inszych też próbuję połapać się, co i jak.

niedziela, 31 maja 2009

i po maju (2)

jak tak sobie poczytałam ostatniomiesięczne wpisy, to mój blog zaczął przypominać zapiski pacjentki z zaburzeniem afektywnym dwubiegunowym (dla mniej wtajemniczonych zwanym kiedyś psychozą maniakalno-depresyjną). próbuję się usprawiedliwić faktem ,że to był przedziwny miesiąc, a moje życie zrobiło potrójnego axel'a (czytaj: zawodniczka wyskoczyła do przodu i znajdując się w na zewnętrznej krawędzi, prawą nogą wykonała zamach, licząc na eleganckie lądowanie tyłem) i prawdę mówiąc nie wiem, co teraz będzie. dziś jest mi smutno. i już.

i po maju

baby shower minął w miłej atmosferze, przy opowieściach nieszczególnie dzieciowych (o podcieraniu tyłka kotu, wyborach parlamentarnych i te pe), nie robiłyśmy odlewów gipsowych brzucha ani nie zgadywałyśmy, ile lat ma papa smurf (542, jeśli chcecie wiedzieć). było za to wino i bezy.
ja natomiast, zgodnie z fejsbukowymi proroctwami mogę spodziewać się trzech córek, i może to jest jakiś pomysł na życie? na razie, z okazji dnia dziecka wybierzemy się z eM na Obcy we mnie. hi. hi. hi.
poza tym znowu pada, grzmi i się błyska, co doskonale koresponduje z moim nastrojem.

piątek, 29 maja 2009

silly rabbit, per se

okay, jak mawiał Tony Montana. a teraz (uwaga) wstanę z łóżka, zrobię coś z moją buzią (nie wiem jeszcze co, ale to będzie wymagało dużo podkładu). haha, dobrze że farbuję włosy, jeśli osiwiałam, to nikt nie zauważy.
bogowie postanowili nas utopić (choć w zasadzie to dobrze, że pada, światło słoneczne spaliłoby mnie dziś na popiół, jak jaką wampirellę) (bo tak też po prawdzie wyglądam), zamrozić (temperatura spadła do zera absolutnego) i poczynić inne spustoszenia, ale to chyba jeszcze nie jest powód by zamykać kram. z założenie taka miała być zresztą funkcja tego bloga: keep me going.

zabawne, że jedyną rzeczą jaką byłam dziś w stanie zjeść jest pikantne pesto z chilli.
a nocą śniły mi się koszmary, i błękitne buty i pończochy w anioły (oczywiście nie był to kluczowy moment koszmaru)
i jeszcze wesolutki cytat z SATC: do we really need distance to get closer?

(nieczynne do odwołania)

zatem utonie wszystko

poniedziałek, 25 maja 2009

la belle et le bad boy

zdecydowanie po właściwej stronie lustra :-)

niedziela, 24 maja 2009

na fali

niesiona falą zmian pozbyłam się zalegających w mojej szafie rzeczy które:
1. może jeszcze kiedyś założę (z wyjątkiem dwóch aksamitnych spódnic)
2. założę, jak schudnę (z wyjątkiem jednych dżinsów, pozostawionych w roli wyrzutu sumienia)
3. mają wartość już wyłącznie sentymentalną (z wyjątkiem bluzki z napisem there two biliard women who don't look like supermodels and only eight who do z bodyshopu, w której możecie mnie pochować)
pożegnałam zatem m.in. kowbojskie spodnie z zepsutym zapięciem - bo moje biodra i brzuszek mówią im stanowcze nie; bluzeczkę z napisem young lovers never die - bo w to już nie wierzymy; żakiet z royal collection - bo tak naprawdę nigdy go nie lubiłam; różowy sweterek - bo tak. cześć ich pamięci i niech im PCK łaskawe będzie.

ponadto zakupiłam farbę koloru zapach wanilii (jest to kolor dokładnie taki, jak lody waniliowe, czyli idealny) i obecnie 1/3 mojego pokoju (stanowiącego 2/3 mojego mieszkania) jest w tym właśnie kolorze (dodam, że jest w nim również znaczna część schodów ruchomych w HM; drogie dzieci, nigdy nie stawiajcie puszki z farbą na poręczy schodów ruchomych.)

plany na przyszły tydzień:
1. zakupić drugą puszkę zapachu wanilii i pomalować resztę pokoju (hmm... z trudnych obliczeń matematycznych wychodzi mi, że powinnam zakupić 2 puszki)(z drugiej strony pewne straty zostały poniesione w HM, gdzie już nie wchodzę) (zresztą i tak nie mają czarnych legginsów)
2. zakupić wałek dla K. taki do malowania znaczy się.
3. rozwinąć wizję znoszenia plazmowych jajek zamiast rodzenia dzieci. o tym jeszcze będzie.
4. zrobić sobie zdjęcie do prawa jazdy.
5. zrobić drugie zdjęcie do prawa jazdy (jak już się popłaczę i podrę to pierwsze)
6. wyrobić nowe prawo jazdy
7. przetrenować się interpersonalnie (brzmi strasznie i takim właśnie jest)
8. dopełnić wszelkich dziwnych formalności w związku ze zmianą fabryki
9. zrobić wywiady z 12 osobami w ramach chałturniczych zajęć pozalekcyjnych
10. and AOB

dlaczego zapach wanilii nie pachnie wanilią?

czwartek, 21 maja 2009

heat

temperatura podniosła się o jeden stopień. aż dziw, że tylko o jeden...

wtorek, 19 maja 2009

once

nie jestem romantyczką, przeszłam przez romantyzm jak przez chorobę wieku dziecięcego. świnkę na przykład, albo wietrzną ospę. nieczęsto płaczę na filmach, wiersze cytuję przez filtr ironii i sarkazmu, używam wszystkich dostępnych sztuczek, żeby oddzielić emocje, odrzucając ziarno, zostawiając plewy. używam sitka z tak małymi otworkami, że nic się nie przeciśnie oprócz śmiechu. haha. hahahahaha. kiedy słyszę odchodzę, mówię idź. i życzę powodzenia, na nowej drodze, na starej drodze, jakiej tam sobie kurwa chcecie drodze. jestem tak dobra w połykaniu łez, że pewnie w brzuchu mam już cały ocean, bynajmniej nie spokojny. a zresztą jakich łez, ironio, trzymaj mnie za rękę i przeprowadź przez te grząskie łąki zwątpienia!, no sami widzicie jak to jest.

już dość. Diane, enough is enough. plotki o moim braku serca są mocno przesadzone.

bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno
chłód wieje z przestrzeni
kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja
to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata


no to teraz pojechałam, ale co tam. żyje się raz.

poniedziałek, 18 maja 2009

Diane,...

FBI Special Agent Dale Cooper: Diane, I'm holding in my hand a box of small chocolate bunnies.

z cyklu abstrakcyjne cytaty na abstrakcyjne wieczory. Diane, I feel like the chocolate bunny in the box.

na debecie

lekką ręką wydaję czas, ale przecież kiedyś przyjdzie wyciąg i z tej karty kredytowej.

piątek, 15 maja 2009

15 maja

135 dzień roku. imieniny obchodzą: Czcibora (z takim imieniem to nic tylko przykuć się do drzewa w dolinie Rospudy), Dionizja (z takim zaś - w dolinie rozpusty), Retycjusz i Retycja (brzmi jak lekarstwo), Retyk (oretyk!), Stanibor, Strzeżysław, Symplicjusz oraz Symplicy (szacun) i jeszcze: Miłość i Nadzieja (że też zawsze w parze...)
w Meksyku i Korei Południowej obchodzą Dzień Nauczyciela (w Korei Płn pewnie Dzień Najwspanialszego Nauczyciela Kim Dzonga II)
w Paragwaju - Święto Niepodległości
ONZ (fuj) obchodzi Międzynarodowy Dzień Rodziny
a poza tym mamy: Święto Polskiej Niezapominajki (na załączonym obrazku, © F), Światowy Dzień Entomologów oraz Dzień Bez Samochodu (w tej ostatniej kwestii rzekłabym - dzień jak co dzień)
a urodziny obchodzi David Cronenberg (którego Crash wspominam z rozrzewnieniem, gdyż był to pierwszy film, na jaki poszłam na randkę) (połowa sali wyszła) oraz nieodżałowany Bułhakow (królowa jest zachwycona!)


aż strach się bać, co się dziś wydarzy.

czwartek, 14 maja 2009

enough is enough

pachnące wieczorem bzy, mostek nad jeziorkiem, mama kaczka z kaczuszkami (och i ach),
i dwoje na huśtawce, a ja spadam z niej na mordkę, w tę piękną majową noc.

silly rabbit i majowy flashback

o rety. 16 lat temu miałam pierwszą komunię.

hmm, a może 18 lat temu? w każdym razie 14 maja xx roku paradowałam w białej sukience, śpiewałam głosem anielskim i sypałam kwiatki. no i dostałam pierścionek z brylantem (baaaardzo małym brylantem) i statek kosmiczny lego.

Białą sukienkę i pierścionek jeszcze na chwilę obecną odpuszczę, ale dawać mi tu statek kosmiczny! W zamian mogę pośpiewać i posypać kwiatki.

F jak na filmach

F jak firefox, nowe zwierzątko domowe.
F jak friend (ale nie just friend)
F jak filozof – etyk (głosujcie na listę nr 7, miejsce 5!)
F jak fragile. More than ever.

poniedziałek, 11 maja 2009

a moje rzeczy zostaw w karmie

z przesłaniem do moich byłych preziów (preferuję przesyłkę kurierską)


kopirajty oskaa.blog.pl

sillyrabbit i drive me home

nie ma to jak rozmowy z taksówkarzami wawy: jest pani piekną kobietą, może pani miec wszystko. nie wiem tylko, czy to zła czy dobra wróżba, ponieważ niezupełnie stanowiło to odpowiedź na postawione przeze mnie pytanie.
a poza tym historia del amor (albo raczej: historia pożądania i wpadki) była zaiste pouczająca (a i opowiedziana w niezłym stylu)

sobota, 9 maja 2009

nienasycenie

nakarmiłam zmysły
instalacją western union: small boats (więcej tutaj) w CSW, jako przykład tego, że sztuka współczesna może urzekać, mieć jasny przekaz i nie potrzebować do swojego opisu wygibasów typu "sztuka należy do najbardziej nośnych, choć warsztatowo nieortodoksyjnych, zjawisk (...) charakteryzuje ją rzemieślnicza biegłosć i rzetelność, szacunek dla materii, rzeczywistosci i jej fenomenów, wyobraźnia i poetycka metafora" (cytat dotyczy ogromnego, wiszącego pudła z tektury, jakby co) (artysty, którego "praktykę można skromnie nazwać opakowywaniem, który tworzy opakowania na materialne i niematerialne fenomeny rzeczywistości, opakowując w swoją sztukę egzystencjalne doświadczenie") (co jak co, ale skromne to to pudło nie było);

nakarmilam ciało
słońcem, ciabattą, ampułką loreala (doustnie tylko w kwestii ciabatty);

nakarmiłam serce
wierszami, pocałunkami, czerwonym winem, księżycową jasną nocą (nie ma dwóch podobnych nocy, dwóch tych samych pocałunków, dwóch jednakich spojrzeń w oczy, recytacja niestety kiepsko mi poszła z uwagi na czerwone wino, szok endorfinony i inne takie);

i nadal jestem głodna

wtorek, 5 maja 2009

majowa silly rabbit

inkubacja zakończona. witaj majowa jutrzenko swobody!
a teraz: oddam krew, pójdę na vicky cristinę, ogarnę życie osobiste i pomaluję mieszkanie. może nawet z rozpędu... nevermind.

sobota, 2 maja 2009

o świcie

dziwni panowie zadają pytania gdzie można mejk fan; chłopcy w nocnym rozmawiają o miłości (no, ale kochasz ją? staaryyy...); ptactwo ćwierka; pachną bzy; trzeba iść prosto, (raz dwa trzy) bo pan ochroniarz patrzy

a budda siedzi i ma przyklejone błękitne piórka :-)

niedziela, 26 kwietnia 2009

słówko na niedzielę: hipokryzja

zastanawiam się, czy w ogóle potrafię określać swoje granice? zaniepokojona retorycznym wydźwiękiem zdanego pytania, deklaruję chęć poprawy. i zupełnie nie wiem czemu, przyszedł mi na myśl tekst Rhetta Butlera do Scarlet: ty mała hipokrytko. jesteś jak złodziej, który nie żałuje że ukradł, tylko że go złapano.

btw 1: przekroczone granice bliskości. świetny tytuł na książkę, nieprawdaż?
btw 2: a pit-a jak nie było, tak nie ma.

sobota, 25 kwietnia 2009

silly rabbit i sobotni stan rzeczy

poprzednio:
skazana na les nuits blanches
pozostająca z szeroko zamkniętymi oczami
oparta o białe poduszki
sącząca gin z tonikiem

obecnie:
zabita przez PITa. to nie może być trudniejsze od wniosku o płatność z SI-KSU, prawda? omatko, chyba jednego p-11 zgubiłam (przeszukuję w panice mieszkanie karma)

docelowo:
obserwująca rzeczywistość robiącą fikołka (i sącząca gin z tonikiem)

niedziela, 19 kwietnia 2009

silly baby rabbit

Rodzina mojej mamy się rozmnożyła o sztuk 2, zatem siłą rzeczy rozmowa zeszła na dzieci, w radosnym wieku do lat dwóch. Co we mnie obudziło wspomnienie pewnego słodkiego dwulatka, który ugryzł mnie kiedyś w plecy (tak, to boli), warunkując we mnie na długi czas podejście antydzieciowe; a w mojej mamie- wspomnienia mojego dzieciństwa (dodam, że wszystkie te. które wolałabym aby pozostały w mrokach zapomnienia). Rozmawiałyśmy o tym ostatnio z eM i K. pochłaniając (prawie pałeczkami) sushi: jak wiele pamiętamy z wczesnego dzieciństwa? I które wspomnienia są rzeczywiście naszymi wspomnieniami, a które tylko powieleniem wielokrotnie opowiadanych wspomnień naszych rodziców? Czy to co pamiętam jest fotką z mojej pamięci długoterminowej, czy fotką ze starego albumu?

Jako dziecko byłam bardzo chorowita. 3 razy zapalenie płuc, 5 zapaleń oskrzeli, wszystkie choroby wiek dziecięcego. Niejadek. Obiekt studiów terenowych kobiet z rodziny.
Eksperyment 1. Moja babcia: kogel-mogel, pierogi leniwe, pierogi z serem, pierogi z jagodami, pierogi z czym się tylko dało. I co było.
Eksperyment 2. Moja ciotka: kaszki z Paryża (pracowała jako opiekunka dla dzieci), corn flakes’y z Londynu (pracowała jako opiekunka starszej pani), Gerber z Danii (malowała domki letniskowe).
Eksperyment 3. Moja matka – rumianek i przeciery owocowe.
Obserwacja uczestnicząca: mój ojciec.
Grupa kontrolna: przedszkolanki. Siedziałam nad pure z ziemniaków przez całe leżakowanie. Dzień w dzień.
Ja też eksperymentowałam. Zjadłam okleinę pudełka po butach i garść igieł choinkowych, i nawet nie miałam czkawki. Rzygałam natomiast gdy wyczułam językiem choćby najmniejszą nieprzetartą grudkę w kaszce. Kaszce prosto z Paryża dostarczonej przez moją ciotkę, którą to kaszką elegancko puszczałam pawie przez całą kuchnię. A z okazji choroby lokomocyjnej, problem pojawiał się także w taksówkach i autokarach.
Tego rzygania generalnie nie pamiętam, za wyjątkiem zatrucia wiórkami kokosowymi z puszki (z Paryża). Do dziś nie znoszę ani wiórków kokosowych, ani Paryża.

A jak chorowałam nie jadłam nic za wyjątek wedlowskich czekoladek „Rarytasy”. Nikt z moich znajomych ich nie pamięta. Teraz ich daleki substytut sprzedają w blaszanych pudełkach w kształcie serca. Są ohydne. Wtedy dostawałam je w ogromnych, fioletowych pudełkach w kwiatki. Pudełka służyły jako stolik do rysowania, kiedy spędzałam całe tygodnie w łóżku. Ładnie rysowałam. Szkoda, że to właśnie zapomniałam.

sobota, 18 kwietnia 2009

Wiktoria

Miała krótkie włosy. Nie dbała o wygląd. Dużo pracowała, miała zniszczone ręce wiejskiej kobiety. Urodziła się w Stanach. Nie pozwolono jej się uczyć. Czytywała Gombrowicza. Była zawzięta.

Nie byłyśmy związane. Nie umiem wspominać jej bez emocji. Nie umiem nazwać tych emocji. Nie wiem nawet, czy są moje. Nie wolno mówić źle o zmarłych.

Jedziemy z Mamą na pogrzeb w niedzielę. Czy ktoś wie, jak przewieźć wieniec pociągiem..?

wtorek, 14 kwietnia 2009

mniejsze rzeczy

To zabawne (przy całym moim uwielbieniu dla Emily Dickinson), jak mniejsze rzeczy mogą naprawić brak rzeczy wielkich. Albo ten brak pogłębić. Osobiście ciągle bujam się na huśtawce odbijając nogami od ściany pt. mam wszystko i wpadając tyłkiem na ścianę pt. co ja tu robię. Chcę przez to powiedzieć, że kupiłam nowe buty (są zupełnie irracjonalne, ale na wyściółce mają napis you and me, co mnie urzekło; poza tym cena była przyjemna; a teraz stoją koło mojego łóżka i uśmiechamy się do siebie nieśmiało; one pytająco: kiedy nas założysz? Ja z zatroskaniem: do niczego mi nie pasujecie...). Chcę przez to również powiedzieć , że to wspaniałe mieć kogoś, kto wypije z tobą wino (białe, niestety) w wielki piątek i kogoś, kto wypije z tobą gruszkową finlandię w wielką niedzielę.
Chciałam też napisać o powidłach jabłkowych mojej babci, z czasów kiedy nie była jeszcze moją babcią, tylko dwudziestoletnią dziewczyną, która wróciła z wakacji do szkoły, do internatu i zamiast internatu (i swoich książek, obrazków, sukienek i wszystkich mniejszych rzeczy, które konstytuują nasze tu-i-teraz) zastała zgliszcza po bombie zapalającej, która chybiła w pobliskie koszary. Deutsche Bahn może się nie spóźnia, Deutsche Brandbombe ewidentnie nie były tak precyzyjne. Z internatu ocalały piwnice, a w nich powidła jabłkowe, które niedoszłe uczennice zjadły na pociechę po swoim rozpieprzonym przez DB życiu. Piękna anegdota, prawda? Szkoda, że prawdziwa.
A tak naprawdę chciałam napisać, że single-girl still meets calvinklein-boy. Nie mam koncepcji na błyskotliwy komentarz w tej kwestii. Może nie jest potrzebny?