niedziela, 28 lutego 2010

dwa

dwa straszne filmy to za dużo jak na cudowny weekend bez zobowiązań pracowych. równowaga zachwiana, naprawdę nie wiem, czemu sama to sobie zrobiłam (a dobrzy ludzie ostrzegali). i o ile jeszcze Gomorrę przeżyłam, choć odeszła mnie chęć odwiedzenia Neapolu, o tyle Ładunek 200 był czystym masochizmem, niepotrzebnym samookaleczeniem, no naprawdę nie trzeba było. przy tym filmie Dom zły to dobranocka. migreny dostałam, z obrzydzenia.
***
aaaa. dobrze, że poduszka pachnie czułością, mogę przytulić się i pomyśleć, że nasz świat jest bezpieczny. dobry. że my to my. wspomnienie niedzielnego poranka działa lepiej niż ketonal.

czwartek, 25 lutego 2010

silly, silly rabbit

i zaprawdę powiadam wam, że przeżycie tego dnia bez incydentów w stylu porzyganie się na klawiaturę albo zaśnięcie przy stole konferencyjnym, powinno być oficjalnie uznane za cud. ponadto mam wielką dziurę w policzku (od środka), dwa zęby o wartości przekraczającej szpilki louboutina i siniaka pod prawym uchem (ślady pamięciowe wskazują na walnięcie się o umywalkę, ale mógł to być również inny element wyposażenia łazienki). no, i narozrabiałam również w tzw. sferze prywatnej. a po myciu zębów elektryczną szczoteczką (wynalazek szatana!) urywa się film ;)

niedziela, 21 lutego 2010

rusałka w zbiorniku na ryby

weekend z tych dziwniejszych, mimo pozornego bezruchu.
w piątkowy wieczór, rozpoczęty w tonie lekko histerycznym (klasyka pms-owej płaczliwości), zobaczyłam wreszcie Fish tank , którego nieobejrzenia nie mogłam odżałować na WFF-ie). funny, moving and profound. się popłakałam, pewnie jak ta statystyczna o druga kobieta.
***
w klimacie filmów o dorastaniu, odpowiedzialności i wątpliwej sprawiedliwości tego najlepszego ze światów (i dzięki darmowemu iplexowi) obejrzałam jeszcze Rusałkę. Funny, moving and profound (bardzo zgrabny zwrocik, godny dziennikarki Elle) po raz drugi. i cieszę się, że (co prawda przypadkiem) udało mi się obejrzeć te filmy w komplecie, ponieważ do przemyśleń doszedł jeszcze wątek matki i córki. przemyśliwam; i, to bardzo dziwne, myślę też o sobie jako o matce nieistniejącej jeszcze córki (taaak... fajne słówko to "jeszcze")
***
w końcu odwiedziłam huśtawkę. chyba wyrastam z takich miejsc. potrzebuję więcej światła. więcej przestrzeni. normalną (czytaj: taką z numerkami, w liczbie większej od 10) szatnię wyposażoną w normalnego (czyt. uprzejmego; choć ja chyba i tak miałam najmniejszy powód do narzekań) szatniarza.
***
a z huśtawką to jest jak z nowym albumem massive attacku. Heligoland się wabi, i albo jest słaby, albo z triphopu też się wyrasta.

na deser trailer Fish tank.

czwartek, 18 lutego 2010

wracając do Eastwick.

mimo wielu niedoskonałości tej książki nasycam się tym dusznym klimatem wzajemnych relacji, który uwielbiam u Updike'a. i ten jego męski szowinizm, tym bardziej rozczulający, im bardziej chciał się być profeministyczny
***
mężczyźni, mimo swej skrywanej złości, naprawdę to mają - proste poczucie skutku i przyczyny, praktyczne pragnienie zachowania zdrowego rozsądku. kobiety ich za to uwielbiają.
John Updike, Wdowy z Eastwick
***
ale jednak jest to książka o starości. i umieraniu (obumieraniu?). pewnego ranka po prostu budzisz się i zauważasz, że już po frytkach.
***
kurczowo trzymam mój happy meal

wtorek, 16 lutego 2010

silly rabit i rzeczy poszukiwane

a najgorsze są trzydziestopięciolatki , mąż, dziecko odchowane i tylko szukają atrakcji (w metrze zasłyszane). (prawie)trzydziestolatki rozmawiają o tych co nas nie, już nie, albo my ich nie. widać złoty wiek przed nami.
***
z drugiej strony lepiej znajdować atrakcje niż ich poszukiwać. uboższe o szalik i paskudną sałatkę, do celów poszukiwań dopisujemy nasze nowe miejsce w wawie. karma of kors poza konkurencją (zatem szalik zostaw w karmie, zły zły człowieku)

poniedziałek, 15 lutego 2010

ciepło-zimno

bawiliśmy się dobrze. na free-ride'ach (ach!), popijając Zweigelt'a (w wątku edukacyjnym: moje ulubione wino, o aromacie fiołków i posmaku wiśni) i konwersując z Frau Joeckel, wbrew pozorom nie wszystko jednocześnie. momenty też były. ;)
***
bawiliście się w dzieciństwie w ciepło-zimno? właśnie. a ja nadal się w to bawię.

fotka poglądowa:


zimno:


ciepło:

sobota, 6 lutego 2010

to pa

kierunek Zell am See.
wracam w sam raz na ostatki, be ready.

środa, 3 lutego 2010

byle się skleiło

Ifigenia, spektakl feministyczny. światła mi się nie podobały. rekwizyty mi się nie podobały. tanie sztuczki mi się nie podobały. ale dialog (milczącej) Ifigenii z Klitajmestrą pozostawię w pamięci na długo, może nawet na takie długo aż do na zawsze. i dla tego dialogu-monologu Ifigenię na deskach odwróconej (córka vs. ojciec) scenie na Wierzbowej zobaczyć warto. "To spektakl ważny i prawdziwy – co znaczy o wiele więcej niż spektakl perfekcyjny", z recenzji A.R. Burzyńskiej w Tygodniku Powszechnym, moja pełna, wielka zgoda.
***
cokolwiek się zdarzy. nie, nie oczekuję TAAAKICH słów, oczekuję cierpliwego zakraplania poksiplu na rany, może boleć, byle by się skleiło.