poniedziałek, 29 listopada 2010

bim-bomową porą

właściwie to śniegi miały nas zaskoczyć w Krakowie, ale chyba tym razem przedłożę komfort nad wizualną atrakcyjność śnieżnej bieli. w każdym razie wystaliśmy swoje w kolejce do podziemi krakowskiej starówki (współfinansowane z POIG, eh... skrzywienie zawodowe), daliśmy się zaatakować designowi w Bunkrze Sztuki (Young Austrian Design) oraz stać się obiektem prezentacji (Człowiek jako obiekt) i ponarzekaliśmy na kulturę parkowania (a raczej jej brak) przeprowadzając analizę porównawczą dla wawy i krk, przy okazji trując się dymem w podziemiu Propagandy na Kazimierzu. Propaganda zmieniła właścicieli, i obecnie współprowadzona jest przez mojego znajomego (z czasów, gdy projekty unijne bywały niezłą zabawą), co oznacza dostęp do wiśniówki i wolnego krzesła w piątkowy wieczór.
***
im bardziej pada śnieg, bim-bom... kochanie, marzną mi uszki!

piątek, 26 listopada 2010

post bez tytułu

wreszcie (w dniu dzisiejszym śmiało mogę powiedzieć, że ostatkiem sił) dotarłam na sztukę bez tytułu we współczesnym. Szyc czasami nazbyt przerysowany (ale bdb), świetna Kluźniak, całość zgrabna, w wyważony sposób zabawna i refleksyjna. idźcie, bierzcie i wierzcie. szczególnie w kwestii kobiet i parowozów.
***
biegam za bardzo ważnymi osobami. czuję się jak na polowaniu na przepiórki. nic tylko podać w płatkach róż.
***
a skoro o wyżerce mowa, to zaliczyliśmy wczoraj z F. bankiecik w towarzystwie zarządu banku millenium. poczułam zew gry na giełdzie, co najpewniej oznacza konieczność wymiksowania się z tego interesu. urzeczona tekstem: ekonomiści mają taki wpływ na ekonomię, co meteorolodzy na pogodę (czy jakoś tak, autorstwa chyba Wellsa) i sernikiem z limonką. i spadł pierwszy śnieg (hurrraaaa!)
***
a jutro krk. w ramach polowań.
***
mrówkojada wzięliśmy ze schroniska, a nie kupiliśmy. gwoli sprostowania.

wtorek, 23 listopada 2010

hello, lover...

...chcę te buty. bezapelacyjnie.


by Louis Vuitton spring-summer 2011

400

na czterysetny post załapał się pan banksy. wyjście przez sklep z pamiątkami tak bardzo polecam, że filmiki będą dwa (mały i duży). no i dowiedziałam się, jak wyglądał przodek batmana!

film mniejszy


film większy (zwróćcie uwagę na papierowego psa na studzience kanalizacyjno-wentylacyjnej)

film całościowy dają w muranowie. chyba powoli mija mi awersja (bezprzyczynowa i irracjonalna) do tego kina.

niedziela, 21 listopada 2010

weekendowo

przyjemności weekendu - sushi na kolację, bazyliowe kanapki na śniadanie, indyk w rodzynkach na obiad. mniam mniam.
***
z przyjemności intelektualnych i społecznych zaplanowany był turniej scra w karmie, który się odbył, ale (wielkie wielgaśne ALE): amatorzy stanowili połowę składu, resztę zaś "zawodowcy", co nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, że - jak się okazało - zawodowstwo polega na mechanicznym układaniu wyuczonych słów, których znaczenia się nie zna, co moim zdaniem przeczy idei tej gry, jest żenujące i niesmaczne; tym większy niesmak, że pseudoprofesjonaliści nie uznają słówek, których nie ma w słowniku scrablowym (o którego kiepskości może świadczyć fakt nieistnienia słowa glonojad); a już niesmakiem niesmaków jest pogarda, z jaką odnoszą się do współgraczy - amatorów. podsumowując - zawodowstwo w scra mi nie grozi, amatorstwo zaś planuje krzewić dalej, w czym dzisiejsi dzieli amatorscy współgracze (A&T) mam nadzieję, że mi pomogą.
***
scenka śniadaniowa:
F. (popijając herbatkę): popatrz, ktoś leży w naszym łóżku
K. (smarując kanapkę serkiem): a, to ten mrówkojad.
F. (znad kubka): który?
K. (znad kanapki): ten, co go kupiliśmy w zeszłym tygodniu.
F. acha.
kontynuacja śniadania. w tle sącząca się muzyka i promienie słoneczne.

wtorek, 16 listopada 2010

dwa dzióbki

ale najfajniejsi w Szwecji byliśmy my!

widokówki

Szwecja jest funkcjonalna jak ikea: nie sposób się zgubić, wszyscy porozumiewają się w ingliszu (pan od upychania walizek w luku autokaru też), a godzinę odjazdu autobusu możesz sprawdzić na dworcu kolejowym. dobre są korzenne śledzie, lukrecja i sernik w polskiej kawiarence. średniodobre jest piwo z czosnkiem. drinki są drogie. po 18 nie da się kupić czerwonego wina (i żadnego innego). ale można pić gorzką żołądkową na lodowisku. lubię tę Szwecję, za dnia i po zmierzchu.



czwartek, 11 listopada 2010

do Szwecji

you can smell this video, napisał ktoś na youtube, i ja się zgadzam.
jutro będę pachnieć lukrecją

niedziela, 7 listopada 2010

ktoś jadł z mojej miseczki

ktoś spał w moim łóżeczku, czyli o projekcie Jessicki Sue Layton, o którym pisze Paulina Reiter w ostatnim numerze WO. JSL to artystka - złodziejka; jej projekt polegał na mieszkaniu w cudzych domach (którymi opiekowała się pod nieobecność właścicieli) i: 1/ wprowadzaniu drobnych zmian (np. zaszczepienia do sterylnego kolorystycznie mieszkania kolorów w postaci czerwonej pościeli lub pomalowanego na różowo wnętrza szafki; ten pomysł zresztą najbardziej mnie urzekł, biorąc pod uwagę umiłowanie co poniektórych osobników do wszechogarniającej bieli) lub mikrozłośliwości (np. inny model sztućców) 2/ wyprowadzaniu drobnych przedmiotów, sprzedawanych na straganiku na Brick Lane w Londynie 3/ uprowadzaniu (czasowym) osobowości zleceniodawców; JSL ubrana w ich rzeczy i ucharakteryzowana zgodnie z wizerunkiem zewnętrznym i wewnętrznym właścicielki/właściciela wynajmowała fotografów dla zrobienia jej zdjęć w domach. Trafność sposobu wtopienia się w przestrzeń mieszkania (i zaufanie zwierzaków, którymi JSL się opiekowała) była na tyle duża, że żaden z fotografów nie zorientował się w sytuacji. jestem pod wrażeniem.
***
a ciekawe jest to, że większość osób nie zorientowała się przez kilka miesięcy, że w ich domach czegoś brakuje; co świadczy na korzyść koncepcji cyklicznego pozbywania się "anużusiów". zastanawiające jest - to z drugiej strony - na ile to co mamy kreuje nas samych. mieć kształtuje być, tylko do jakiego stopnia? mieć bardziej nie warunkuje być bardziej. czy jednak wyzbycie WSZYSTKIEGO (tak, tak, tych małych rzeczy, o które zabiegamy, od butów i świecących gadżetów po muzyczne empetrójki i najnowsze powieści) nie byłoby gwałtem na naszej tożsamości, byciem mniej znaczy się? filozofując - pewnie dopiero owej tożsamości odnalezieniem, staniem się WSZYSTKIM (i takie tam). z punktu widzenia niefilozoficznego dnia codziennego, no cóż. w końcu po coś (z wyjątkiem ekhm... satysfakcji) idziemy jutro do pracy.
***
JSL wydała książkę "Zobacz, co zwinęłam z twojego domu". chętnie otrzymam od św. Mikołaja. w ramach dominacji mieć. ;)

piątek, 5 listopada 2010

silly rabbit vs. infekcje i inne niedogodności

zaczęło się od uczulenia soniego na vistę, powodującego wyłączenie wszystkich funkcji życiowych; niezbędna okazała się interwencja informatyczna (jak widać na załączonym obrazku - zadziałała. a teraz choruję ja, leżymy sobie w łóżku - ja i mój rota wirus, nie wiadomo gdzie nabyty, w każdym razie właścicielowi z miłą chęcią oddam. nim jednak zaniemogłam udało mi się dotrzeć na koncert Trickiego w Palladium, przy czym koncert to słowo na wyrost: naćpany T. śpiewał z playbecku, albo podejmował próby samodzielnego zawycia, co było jeszcze gorsze. dwa razy przewrócił się na scenie, wyszedł na kreskę lub dwie (dobrzy ludzie przynieśli z powrotem) i usilnie szukał czegoś pod perkusją. ale sobie chłopak potańczył. w każdym razie cieszę się, że mu tej imprezki nie sponsorowałam.