czwartek, 29 lipca 2010

Herzensschatzi komm...

...komm, komm, chociaż wolałabym (nie wołałabym, kochanie - nie) zamienić kommen na weggehen, bo Emma Hauck zamieszkała w mojej głowie, razem z dwoma ołówkami (razy dwa, razy dwa, razy dwa...), Emma Hauck z włosami splecionymi wstążką Möbiusa, połamanymi paznokciami brudnymi grafitem, obecna nieobecna - bo wyobrażona? w In absentii braci Quay (której tutaj nie zlinkuję, bo jeszcze i tu zamieszka i wszystkie kolejne posty będą koronką splecioną z trzech słów) , Emma Hauck w kolekcji obłąkanych Hansa Prinzhorna, matka dwójki dzieci lat dwa i cztery (za wicked-pedią), błagająca męża by przyszedł, przyszedł, przyszedł...
zatem, Herzensschatzi, przyjdź i zabierz ją już z mojej pamięci, włącznie z ołówkami.
***
In absentia zamieszczona przypadkowo, kierunkowskaz dla nieustraszonych pogromców nierzeczywistości, psychoterapeutów, mediów (w obu kontekstach) i przyszłych wielbicieli braci Q. (wielbicieli obecnych kierunkować jak mniemam nigdzie nie trzeba, co najwyżej podrzucić pod drzwi dwa dobrze zaostrzone ołówki)

wtorek, 27 lipca 2010

silly rabbit i beforka

zanim zabawię się w retrospekcję ENH oraz zrealizuję przewidziane na dziś plany (obejmujące popaplanie z australijską ciotką, zakupienie ogórków małosolnych, na które mam przemożną ochotę oraz zapewnienie sobie przyzwoitych ośmiu godzin - najprawdopodobniej sztucznego, biorąc pod uwagę ostatnią niemożność - snu), będzie o panu Cortazarze. konkretnie o opowiadaniach, które czytam od jakiegoś czasu (courtesy of M.). wplatające się w muzykę, w filmy, w sny nawet, czytane na kanapie przed seansem, w autobusie i pociągu, w którym miejsce zaznaczone na bilecie nie istniało, a ja patrząc na siebie w lustrze, z owalem twarzy przenikającym przez zieleń i deszczowe chmurzyska, zastanawiałam się, czy proces odklejenia od rzeczywistości nie zaszedł aby ciut za daleko, przypominające słowa, które już czytałam nie wiedząc, czyją wyobraźnię w zachwycie przemierzam (biorąc pod uwagę, że chodzi o opowiadanie Circe, słowo zachwyt krzyczy o terapeutyczną reinterpretację, jak mniemam, ale co mi tam), czytam je i z rozmysłem wybieram fragment słaby, ale zaznaczony karteczką w chwili melancholii spowodowanej wiśniówką i spadkiem temperatury, nie tylko powietrza:
"(...) rozsądek mówi jej, że dopóki będzie zabierać ze sobą siebie samą, wszędzie, dokądkolwiek by uciekała, strach zdławi jej szczęście (...) za to teraz może, teraz może wszystko. Pani świata, gdyby tylko zdobyła się na odwagę, żeby..."
ja tam wiem, co jest po żeby. i akurat tu się z panem Cortazarem w opowieściach mijamy.

piątek, 23 lipca 2010

recovery

mały smok w csw, yukimi nagano z energią jakiej nie wytworzy żadna elektrownia atomowa, a ja już nie szlocham spazmatycznie przy twice, ja zamawiam malibu, a barman pyta czy wzmocnione wódką, ja mówię taaak!, a on na to czy posypać też cynamonem?, i jest ciepła letnia noc, i jestem kotem, który chodzi własnymi ścieżkami, i nawet jeśli są przez jeżynowisko, to są moje - jak mogłam o tym zapomnieć? i jeśli mówisz baw się dobrze, to ja się bawię.

jutro ENH. hura złota kura ;)

niedziela, 18 lipca 2010

in situ

panika związana z tym-co-za-miesiąc-minus-dzień nie jest spowodowana faktem, że nie jestem w punkcie, do którego dążyłam, ale tym, że właśnie w tym punkcie JESTEM.
***
(oddychanie przeponą nie pomaga)

sobota, 17 lipca 2010

dezinterpretacje

interpretacje

może jednak metafora strzygi, nie czarodziejki: ów wiedźmin co się odważy spędzić z nią noc (w trumnie), będzie gotów do walki - nie na śmierć lecz na przetrwanie i przytrzyma ją w ramionach, tak długo, aż nad ranem będzie dziewczyną, nie strzygą, on ją, ten wiedźmin, zdobędzie

wtorek, 13 lipca 2010

pod osłoną nieba

Jechaliśmy przez puste lipcowe miasto, spalone słońcem trawniki i ściany z piaskowca zamieniły miasto w fotografię w sepii. Nieruchome, już gorące mimo wczesnej pory powietrze stało w miejscu. Miasto w bezruchu wstrzymało oddech, my byliśmy ruchem. Tak odczuwalnie żywi, pomyślałam, i to był taki właśnie moment, kiedy poczucie szczęścia aż boli, taki moment, kiedy sięgasz po czyjąś rękę jak po własną. tak zaczęłam pewną historyjkę. naszkicowałam postacie, nakreśliłam fabułę i zakończenie. taaak, niepokojące jest to zakończenie. dlaczego, dlaczego (i raz jeszcze dlaczego?) wszystkie moje historyjki nie mają prawa kończyć się dobrze, gdzie "dobrze" znaczy happy endem? a to miała być lipcowa love story i chyba nie dobrze, gdzie "nie dobrze" znaczy "bardzo źle", że bohaterowie w ostatnim akapicie zjadają się nawzajem...?
***
a upały nieodmiennie przywołują mi w myślach taki stary film z Malkovichem i Winger, "Pod osłoną nieba". on też za dobrze się nie kończy. przynajmniej dla Malkovicha.

Kit Moresby: Other people's dreams are so dull.
Port Moresby: Kit has days when everything in the world is merely a sign for something else. A white Mercedes can't just simply be a white Mercedes. It must have a secret meaning about the whole of life. Everything is an omen. Nothing can just be what it is.

(The Sheltering Sky)
***
pod osłoną nieba nadal lewituję na materacu gorącego powietrza. a pode mną w zimnej wodzie czają się rekiny. oj.

niedziela, 11 lipca 2010

sześć stóp nad ziemią

unoszę się, powietrze nad asfaltem drga od gorąca i mogę powiedzieć, że jestem po-nad-to, może to bezsenność, patrzę jak świta nad Wisłą, nad centralnym, nad polami mokotowskimi, noce pachną lipą, ciepłymi kamieniami, chodzę po mieście jak zjawa, duch przywoływany do stolika, przy którym ktoś dla żartu odprawia spirytystyczny seans, więc ja dla żartu się zjawiam, kręcę talerzykiem i na wszystkie pytania odpowiadam nie wiem

sobota, 10 lipca 2010

a zatem

nie pozostaje mi nic innego jak upiec bananowe mufiny

defining moments

łapię chwile ulotne jak ulotka, ulotne chwile łapię jak fotka
***
a z tymi chwilami to myślę sobie, że jest tak, że są jak przyszpilone motyle, które pokrywają się kurzem i choć je masz, to nie masz nic, bo bez trzepotu skrzydeł motyle są tylko martwymi przedmiotami, niczym więcej.

środa, 7 lipca 2010

miasto ślepców

Bez przyszłości teraźniejszość staje się bez znaczenia, to tak, jakby jej nie było.
José Saramago, Miasto Ślepców

taki mój urok (na psa urok, czar na kota), że tu i teraz jest tak niezmiernie trudne i wychodzi tylko po kolejnym białym winie, por favor, albo po przedstawieniu takim jak Ślepcy teatru KTO, gdzie mimo tanga w wirującym konfetti, nie było kiczu lecz dramat, ja ciągle patrzę naprzód, gdzie trawa jest bardziej, i nie umiem znieść teraźniejszości, przerywając ją pytaniami co dalej, choć po prawdzie ludzie co się pukają w czoło bo wszystko już masz i po co biegniesz, a ja wiem że jak się zatrzymam to przeminie wszystko i myślę kto byłby moją dłonią, gdybym oślepła, graliście pewnie w to w dzieciństwie - ja grałam - co byś wolała, stracić ręce, czy wzrok czy słuch czy mowę i wiem że mimo wszystko oślepnąć jest najstraszniej. mimo wszystko.

niedziela, 4 lipca 2010

o tożsamości, i te pe

w sprawie wstępnych sondaży: euforii brak. (obłożona fatwą przez rodzinę po pierwsze turze, spełniłam swą powinność w stylu "rozłóż nogi i myśl o Anglii", ale nie będę z tej okazji odkorkowywać szampana)
w sprawie szampana: brak. sączę herbatki.
w sprawach innych: fajni są szczudlarze i zupy z sojowym makaronem.
w sprawach jeszcze bardziej innych: przerażają mnie cytaty z Kruka. bardzo.
***
ale, ale. skoro już ericssonujemy (tak troszkę) to koncepcja, iż obecnie za cel stawiam sobie osiągnięcie zdolności do miłości&intymności bez utraty poczucia własnej tożsamości jest piękna&atrakcyjna, z przykrością stwierdzam jednak, że moje "ja" od jakiegoś czasu po omacku szuka latarki, co by poświecić sobie do środka (bo patrzenie w lusterko nie daje zadowalających rezultatów. w zasadzie nie daje żadnych) albo chociaż przeniknąć niepokojącą ciemność najbliższych 44 dni. potem nabędziemy (ja, moje ja i ja) policyjny reflektor. i wtedy, wtedy właśnie SIĘ ZOBACZY.

piątek, 2 lipca 2010

o czasie i czerwonych bucikach

no i tak. eskapada do Olsztyna zakończyła się ogólnym zatruciem, w trakcie którego nastąpiła weryfikacja empiryczna powiedzenia "rzygać jak kot" oraz dostępne były standardowe atrakcje tj. 39stopni i majaki z cofaniem się czasu włącznie. swoją drogą to dość zabawne zjawisko i ciekawa jestem, czy jeszcze ktoś tak ma (to tak, jakby czas zapętlał się i za każdym otwarciem oczu włączał się na nowo; oczywiście czas liniowy - zegarkowy - płynie bezpętelkowo). a teraz leżę i uzupełniam elektrolity. okazuje się, że jedyną rzeczą przyswajalną jest bułka popijana colą (postmodernistyczny zastępnik chleba i wina; bez urazy).
***
a Olsztyn zdecydowanie nie jest moim miejscem na ziemi. za długo czeka się na zmianę świateł, kawa jest najpaskudniejsza na świecie a w taksówkach śmierdzi. i dlatego też zrobiłam dobry uczynek i zabrałam stamtąd najpiękniejsze zamszowe szpilki; takie jak z Andersena: "Na całym świecie nie mogło być nic piękniejszego od tych czerwonych trzewiczków”.
***
co oczywiście jest miłe i zabawne do czasu przypomnienia sobie psychologicznej interpretacji tej baśni, z odrąbaniem nóżek włącznie. uh.