poniedziałek, 30 marca 2009

bez komentarza

katar, bezsenność i zmiana czasu. i nie mam nic więcej do dodania.

sobota, 28 marca 2009

C'est mon monde de soleil...

chłopcy się bawią. słońce świeci. łapię ten klimat.


dla wielbicieli Peta, Kate i Amy: w domu wszyscy zdrowi (nie czytuję brytyjskich brukowców, ale podobno przyjmowały zakłady, kto pierwszy z dwójki Doherty - Winehouse przedawkuje). Pete nagrywa, Kate lansuje, Amy wypoczywa na wyspie tropikalnej or sth [widziałam fotkę w jednym z brukowców (dobrych, bo polskich!), co to je czytuję na stepperze; Amy wrociła thx god do ciemnych włosów].

środa, 25 marca 2009

wszystko fuj

Wszystko już było. Umarłam we wrześniu 2008 (fejsbuk podpowiada), wyszłam za mąż w wieku 27 lat (fejsbuk rządzi), minęła już wiosna i znów jest zima (obserwacja niestety uczestnicząca). I włosy mi się elektryzują. Fuj.

niedziela, 22 marca 2009

superheroine

Telefon zadzwonił jak zwykle w środku nocy. Trzy sygnały, potem głucha cisza. Wstałam, po ciemku nakarmiłam zdezorientowanego kota. Jak zawsze wyłączyli prąd. Powtarzają się, zero kreatywności, zero inwencji. Wszechogarniająca ciemność.
Umyłam zęby i połknęłam lekarstwa. Nie czesałam się, nie warto się czesać skoro kombinezon i tak szczelne otula moje całe ciało. Pociągnęłam usta błyszczykiem, choć to bezcelowe. I tak spierzchną mi usta. Wkładając czarne oficerki na obcasach poczułam na całej skórze igiełki adrenaliny. I śliską ciemność, wlewającą się do mieszkania. Zacisnęłam usta, zapięłam klamrę od pasa, na skostniałe dłonie wsunęłam rękawice. Z ciemnością przyszło zimno. Klasyka. Zero inwencji.
Pogłaskałam kota, sprawdziłam broń i skoczyłam.
Lot był krótki. Wylądowałam miękko na chodniku, ulicę rozświetlał tylko księżyc. Czułam ich obecność. Słyszałam płaczące dzieci, które zasypiają przy świetle, i przy świetle śnią dziecięce sny. Słyszałam rwany oddech chorych w szpitalach, szum generatorów nienadążających z dostarczaniem prądu. Do fabryk. Do szpitali. Do klubów. Do domów. Pracujesz, cierpisz, bawisz się przy świetle. Żyjemy światłem, umieramy w ciemnościach. Oni to wiedzą, oni już tam byli. Czekali na mnie. Czekali co tym razem wymyślę. Żeby ich zadziwić, oczarować.
Rozpoczęłam mój taniec. Oplotłam miasto choinkowymi lampkami. Odpaliłam fajerwerki. Rozpaliłam ogień w kominkach. Strąciłam gwiazdy.
Pokiwali głowami z uznaniem. Siły ciemności pokonane przez superbohaterkę. Zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Następnym razem wymyśl coś lepszego. Miasto błyszczy się jak wielka choinka. A od jednego kominku na Bemowie zajęły się firanki.
- Ale fajerwerki klasa, przyznasz?
- Przyznaję
. I rozłączył się.
Wróciłam do domu nad ranem. Miasto tonęło w szarościach, w moim domu było niemalże ciemno. Rozpięłam kurtkę, ściągnęłam niewygodne buty. Dlaczego superbohaterki muszą biegać na szpilkach? Dlaczego muszą modelować talię gorsetem? Nieważne. Zapaliłam papierosa i spojrzałam na płonące kolorami choinkowych lampek miasto. Wstawał świt.
Czarne chmury rozwiewały się nad horyzontem.

w bieli

To bardzo dziwny weekend. Obiektywnie niepokojący. Zaliczyłam hipotermię, najcichszy kominek jaki w życiu widziałam (albo raczej: słyszałam), najbielsze mieszkanie (jw.), powrót do wspomnień, które już dość dawno oddzieliłam grubą kreską, niesamowity koncert, tłumy skandujące utopię waszą utopię, straszny sen w którym wyskoczyłam przez okno, i dość druzgoczące przeświadczenie, że zawsze będę sama.

poniedziałek, 16 marca 2009

silly rabbit i pobojowisko

Praca. Zniechęcenie graniczące z, a zresztą nie ważne.
Praca po godzinach, zmęczenie graniczące z, a zresztą nie ważne.
Szkoła trenerów, na oparach energii.
Lulu na moście, kulturalnie i dramatycznie. [Dorociński niezły, choć nie w moim typie, ale z ta szramą na buzi, mmmm… Soliman – odważnie, choć jako mroczny przedmiot pożądania to hmmm…, Kluźniak grająca grającą lesbijkę z mleczna piersią, zimną poręczą i dopisanym tekstem – świetna!, no i Szczepkowska jako Catherine Moore zabrała reszcie spektakl (ale już więcej nie dopisuj, dobrze…?); chyba założę fanklub Szczepkowskiej. Oczywiście do całości mam parę zastrzeżeń – papierowy początek. zbytnie zasugerowanie filmem. nie całkiem taka muzyka. ale ta Szczepkowska…!] a potem w kulturalnej dostałam malibu z koktajlowymi wisienkami i grejpfrutem, co zrobiło na mnie wrażenie (ale i tak zmiksowałam je z winem).
I dzisiaj – znowu praca.
A po godzinach – znowu praca.
Mdli mnie na tej karuzeli.

środa, 11 marca 2009

silly KGB rabbit

Na ulicy; koleś idący przede mną odwracając się: proszę, pani przodem.
ja: idę przodem
koleś dogania mnie z tekstem: bo ja się niepewnie czuję, jak ktoś za mną tak stuka obcasami.
ja: idę (no i stukam, fakt)
koleś (robiąc cwany ryj): ja wiem, jesteś z KGB! Tylko oni tak stukają, szczególnie nad ranem!
Ja: idę, stukam i komentuję: nie jesteśmy na ty, a poza tym jest popołudnie.
Koleś z lekkim wahaniem: to może z UB?
A potem poszłam na hiszpański i doprowadziłam do zmiany lektorki. Phi. Miła już byłam.

sobota, 7 marca 2009

Alicja w rytmie snu

remember me, remember me, but ah! forget my fate, ale ja nie umiem śpiewać, niestety.
jedziesz w niewłaściwą stronę!, w sumie to zauważyłam, ale
no cóż, najlepiej nie mówić nic,
(w co akurat nie wierzę)
dżem jutro, dżem wczoraj, ale nigdy dżem dziś, a ten dżem to bardzo ma wiele znaczeń
ja jestem mną, kam, z kam, o kam, ale kto to jest kam?

tak to jest przysypiać w teatrze, potem nie wiadomo co jest snem, co grą, a co rzeczywistością... oj tam, uciąć mu głowę!

środa, 4 marca 2009

m-aaaaa!-rzec

nauczyłam się kostek nadgarstka po angielsku wg mnemoniki Some Lovers Try Positions That They Can't Handle (S - Scaphoid, L - Lunate, T - Triquetral, P - Pisiform, T - Trapezium, T - Trapezoid, C - Capitate, H - Hamate). zgubiłam mięso dla kota w fitnessklubie. zasnęłam na fotelu u dentysty.

a nocami budzą mnie nieistniejące esemesy.

niedziela, 1 marca 2009

silly rabbit i okruchy dnia

Niedziela rano, budzę się, mówię sama do siebie hello beauty, bo trzeba ten dzień przyjemnie zacząć, no a poza tym na leżąco nie docierają do mnie jeszcze okruchy dnia poprzedniego (chociaż po prawdzie bardziej chodzi mi o noc), i nie widziałam jeszcze swojego lica w lustrze, i inne takie (słońce świeci, ptaki ćwierkają) (poprawka: słońce oślepiająco świeci, a ptaki drą dzioby). w niedziele rano nie powinno się do mnie dzwonić, o czym zresztą informuje napis na mojej lodówce (moja bratanica, lat 12, go przeczytała i żądała wytłumaczenia, to wytłumaczyłam, niech się dziewczyna uczy), ale moi rodzice, zupełnie niezależnie od siebie (a jednak coś ich łączy!), koniecznie muszą podtrzymywać rodzicielskie kontakty właśnie o 9.30 w niedzielę, i dzisiaj też tak było. Hello beauty, tel tata, hello beauty, tel mama, beauty zwleka się z łóżka, tanecznym krokiem dwudziestoośmiolatki (wyczuwacie sarkazm?) zmierza do łazienki zahaczając o szafkę z apteczką, odkrywa, że ibuprom się skończył, nie jest dobrze. dociera do łazienki (przestrzeń dzieląca te dwa pomieszczenia teoretycznie nie jest duża, ale ja w niedziele nie syntezuję teorii z praktyką, jestem...eee.. bardziej analityczna!), lustro, oj nie tylko nie jest dobrze, jest wręcz całkiem źle, beauty potyka się o porozrzucane części garderoby, ale: 1/ szkła leżą w pojemniczku jak bozia przykazała (punkt dla mnie) 2/ w umywalce walają się waciki po demakijażu (2:0 dla mnie). beauty staje na wadze, hmmmm... wracamy do stanu 0:0 (dieta: jedyna zabawa, gdzie wygrywają ci, co tracą, przecztałam swego czasu i trudno się nie zgodzić). zweryfikowana beauty (lustro & waga) wraca do kuchni i odkrywa dwie butelki wina (z optymistycznego punktu widzeniea: dwie w 1/3 pełne pełne butelki), (ale dlaczego dwie?), bawiąc się dalej w odkrywcę znajduje komórkę (uff), w torebce (a to jak wiece nie jest ani proste, ani oczywiste), z przyklejonym doń zwiędniętym goździkiem (?), pozostałe goździki stoją w szklance z wodą (jestem pod własnym wrażeniem, zadbałam o kwiatki, tworzę jedność z przyrodą, omm…), ale te goździki nasuwają na myśl dziwne wspomnienie, że poprzedniej nocy śpiewałam sto lat w kulturalnej (nie wiem komu, ale who cares) i musi co buchnęłam te goździki z jakiegoś urodzinowego party. i tu następuje najgorsze: w komórce odkrywam zwrotny esemes, którego wcale nie powinno tam być, co oznacza, że musiał być esemes, który w ciągu chronologicznym (i w każdym innym ciągu) wywołał tego zwrotnego, ale nie mam go w pamięci, w sensie: w komórkowej pamięci, i tu jestem pod wrażeniem mojej podświadomości i stworzonej przez nią kombinacji alpejskiej mechanizmów obronnych ego, bo jakbyście nie wiedzieli: skasowany esemes to nie wysłany esemes… hello freaky… Po tych niewesołych konkluzjach, osłabiona kładę się z powrotem.

I myślę sobie. Jest tak: piję za dużo (no ale 1/3 tego wina została). Albo jest tak: piję za mało (i te cholerne okruchy dnia pozostają w mojej pamięci, jak okruchy grzanek zjedzonych późną nocą w pościeli) (to uwiera, w sensie metaforycznym i dosłownym).

A potem poszłam do kina na „Oszukaną” Eastwooda. Przygotowana byłam na najgorsze, popłakałam się, ale w gruncie rzeczy przywróciłam się do pionu. To pewnie też jakiś mechanizm obronny, ale czy jest sens to analizować? Good night, beauty. pomyślisz o tym jutro.