czwartek, 30 lipca 2009

ostatni lipcowy

coś miałam napisać. że lipy pachną, miałam napisać, ale zdążyły przekwitnąć.
a, już wiem. chciałam napisać, że rzeczywistość bywa lepsza od snów.

to dobranoc.

wiesiek i musztardówka

waiting in line, take 1
stoję w kolejce do kasy. długo stoję, bo sklepowa nr 5 poszła sprawdzić kod na redbulla, ale wyszło jej że na sztuki nie ma, więc odesłała klienta co by sobie czteropak wziął, ale w międzyczasie okazało się - info od łebskiej sklepowej nr4, of course - że są kody pojedyncze, więc poszła poszukać klienta, który w międzyczasie wrócił z czteropakiem, który koniec końców kupił, ale zanim kupił to musiała sobie zapisać kod z ceną za 1 szt., oczywiście nie na jednym egzemplarzu, tylko na trzech, chyba żeby dwa mieć w odwodzie, co świadczy o myśleniu strategicznym, a potem sklepowa nr4 w ramach odwzajemnienia przysługi z kodem zażądała rozmienienia 2 zeta na drobne, co rozproszyło sklepową nr 5 do tego stopnia, że zamiast 1 czteropaku nabiła trzy czteropaki, rozpoczęły się dramatyczne poszukiwania karty do kasy, co by cofnąć transakcję, a karty nie było, więc szukały wszystkie, ale taka cofka łatwa nie jest, więc się zebrało konsylium - co robić, co robić...! ale sklepowa nr 5 wzbiła się na wyżyny ryzykanctwa i wewnątrzsterowności i - rzutem na taśmę, chciałoby się rzec - cofnęła transakcję, no niestety źle.. ale koniec końców się udało i właśnie wtedy usłyszeliśmy okrzyk: ja się pani pytam, gdzie jest musztarda!
Okrzyk wydała pani lat ok 70, o urodzie lalki, co się zestarzała, i wyciągnęła post-ita z napisem "musztarda", na potwierdzenie swoich słów, że właśnie musztarda jest jej potrzebna, a musztardy ni cholery nie ma. więc, celem rozwiązania tejże patowej sytuacji sklepowa nr 2 zerwała się zza kasy i poszła szukać musztardy. w międzyczasie trzech stojących za mną chłopaków z budowy - wnosząc po upapranych farbą niebieskich ogrodniczkach, odpaliło piwa, słusznie przewidując, że sytuacja prędko się nie rozwiąże, i owszem, bo paniusia od musztardy powróciła z zakupami różnymi i nawet sprawnie poszło z płaceniem, i już zmierzaliśmy do szczęśliwego rozwiązania, gdy okazało się, że musztarda została w koszyku i - celem cofnięcia transakcji, sklepowe rozpoczęły poszukiwanie karty...

waiting in line, take 2
stoję w kolejce do kasy. pięć minut do zamknięcia, więc atmosfera jest dość niezobowiązująca.
sklepowa1: ej patrzcie, ktoś zostawił komórkę!
stadko sklepowych(nr2, nr 3, nr4, moja ulubiona): taa, pokaż.
ochroniarz, z miną eksperta od spraw trudnych a wręcz niemożliwych: zadzwoń na ostatni numer.
sklepowa2 (bo sklepowa 1 się spłoszyła): halo, dzwonię ze sklepu XY, ktoś zostawił komórkę, i czy mógłby go pan poinformować, że jest u nas do odebrania?
stadko: i co, i co powiedział?
sklepowa2: no, że wiesiek zaraz przyjdzie!
sklepowa4 (pod nosem, ale słyszalnie): ta, przyjdzie... jak flaszke skończy.
w międzyczasie dzwoni komuś komórka. stadko sklepowych i wszyscy w kolejce chórem: wiesiek...?
(wiesiek nie przyszedł)

ZERO 7 In The Waiting Line
do nucenia pod nosem w kolejkach (do you believe, in what you see?!)

wtorek, 28 lipca 2009

dzieciowo

nawiedziłam dziś rodziców młodego, z braku aparatu zdjęć nózi nie będzie. młody (w sensie: Julek) spał w rękawiczkach w paski, potem się obudził, zrobił siku i zażądał mleka - wymownym spojrzeniem a nie darciem pyszczka (I like it!). mama (w sensie: Asia) na brak mleka nie narzeka, tata (w sensie: Tadek) robi za eksperta w przewijaniu, więc interes się kręci. ja dostałam herbatkę na laktację (glukoza, cukier mleczny - laktoza, ekstrakty z ziół 4% w tym anyż, pokrzywa, koper włoski, kminek, melisa, ziele rutwicy lekarskiej), która jest pyszna (jak mniemam nie muszę dodawać, że w moim przypadku całkowicie nieskuteczna) i przegrałam z jednym z rodziców w scra (wszystko przez tę drezynę!). dzieciowo mi.

poniedziałek, 27 lipca 2009

z pamiętnika młodej ogrodniczki

niebywałe, dogaduję się z roślinkami! dotychczas byłam w stanie zabić każdy przejaw flory jaki znalazł się w moim otoczeniu (z wyjątkiem trzech roślinek, które przyzwyczaiłam do nie podlewania metodą eksperymentalną) (ochotników było więcej, znacznie więcej niż 3 sztuki). natomiast miesiąc temu koleżanka zostawiła mi, idąc na urlop, pod opieką trzy storczyki (co nie świadczy o jej odwadze, a jedynie o niewiedzy nt. mojej kryminalnej przeszłości). storczyki nie dość że przeżyły, przyzwyczaiwszy się do pobierania płynów w postaci roztworu magnezu, herbaty (zielonej, czarnej ze słodzikiem tudzież owocowej), rumianku, multiwitaminy i nałęczowianki (komu by się chciało specjalnie chodzić do kuchni po wodę, skoro jakiś inny płyn jest pod ręką...) (ok, nie podlałam ich colą, fakt), to jeszcze je okwieciło i w ogóle są śliczne i pewnie fikałyby nogami z radości, gdyby je miały. rozrasta się również roślinność w moim ogródku, co akurat nie jest powodem do radości (ogród jest niczym odcisk palca, niczym dłoń z której można odczytać psychogram jej właściciela (...) poproś człowieka, żeby pokazał ci swój ogród, a dużo więcej się o nim dowiesz by Dubravka Ugrešić, przerażająca myśl...); dzikie wino chyba niedługo zaatakuje mi mieszkanie, pokrzywy są dwumetrowe (serio) a krzaczory (podobno ozdobne, moim zdaniem głównie kłujące) rozpoczęły inwazję na sąsiedni ogródek i trawnik (na pohybel wspólnocie). oto nowa ja, bogini płodności! może zaszaleję i posadzę dalie? albo pomidory?

niedziela, 26 lipca 2009

rycerz i laleczka

...czyli opowieść na motywach i z motywem, a wręcz z motywacją,
Mesdames et Messieurs, oto:
Mężczyzna o stalowych oczach, i przez wzgląd na stal nazwijmy go rycerzem.
Kobieta o porcelanowej cerze, i przez wzgląd na cerę nazwijmy ją lalką.
Piją wino i grają.
Rzecz dzieje się w kulturalnym miejscu w centrum miasta. Wino jest wytrawne.

Rycerz zaczyna. Miała. M – podwójna premia literowa, razem dwanaście punktów, premia za pierwsze słowo, wynik 24.
Lalka : Na co właściwie czekasz?
Rycerz: Chcę poznać prawdę.
Lalka : Żądasz gwarancji?
Rycerz: Nazwij to jak chcesz.

Lalka nie odpowiada. Dodaje ś.
Rycerz: to tylko 17 punktów. Naigrywasz się ze mnie?
Lalka dokłada pozostałe litery, słówko baśń. 17 + 24, podwójna literowa za ń, podwójna literowa za a.
Lalka: ja się nigdy nie śmieję.
Rycerz: jak w baśniach?
Lalka: właśnie tak.

Rycerz, słowo paź, dołożone do a, podwójna premia literowa za ź, 14 punktów, podwójna także za p, 6 punktów, wynik 21.
Rycerz: Czyż możemy dać wiarę tym, co wierzą, skoro nie potrafimy uwierzyć w samych siebie? Co się stanie z tymi spośród nas, co chcieliby uwierzyć, ale nie są do tego zdolni? A z tymi, co i nie chcą wierzyć i nie są zdolni do wiary?
Lalka: czy naprawdę ci inni maja aż takie znaczenie. Bez wiary w siebie zostaniesz słowem, które stworzyłeś.

Rycerz milknie. Za oknem wieje wiatr, letnia burza zbliża się nad miasto.
Lalka, przeciągając głoski: możemy o nich zagrać.
Rycerz: ilu dziś zginie.
Lalka: siedem osób. Jedną możesz uratować.
Lalka dokłada wy do śmiała, 17 z potrójną premią słowną, wynik 51.

Rycerz: nadal drwisz.
Lalka, pochylając się gwałtownie: drwię, ale się nie śmieję.
Rycerz: Chcę wiedzieć - nie wierzyć, nie chcę gubić się w przypuszczeniach, chcę wiedzieć.
Lalka: Większość ludzi nie zastanawia się ani nad śmiercią, ani nad bezsensem. Widzisz, wygrałam. Teraz ułożę słowo z wszystkich liter i tej przewagi już nie odrobisz.
Rycerz: Czy jeśli odgadnę słowo, ci ludzie nie zginą?
Lalka: być może.
Rycerz zgaduje. Sześć razy nie odgaduje słowa.
Rycerz: Tego ranka odwiedziła mnie Śmierć. Gramy z sobą w szachy. To gra na zwłokę. Pozwoli mi ona załatwić pewną pilną sprawę. Powiedz, laleczko, czy jestem siódmy.
Lalka : O jaką to sprawę chodzi?
Rycerz: Moje życie stało się czczą gonitwą, nieustannym błądzeniem, rozwlekłą mową bez znaczenia. Nie odczuwam z tego powodu goryczy ani wyrzutów sumienia, bo większość ludzi myśli tak samo. Pragnąłbym jednak dzięki tej zwłoce dokonać niezwykłego czynu.
Lalka: I to jest ten powód, dla którego grasz w szachy ze Śmiercią?
Rycerz: Śmierć to przebiegły gracz, ale jak dotąd nie straciłem żadnego pionka.
Lalka: W jaki sposób chcesz ją wyprowadzić w pole?
Rycerz: Kombinacją gońca i konia, której śmierć jeszcze nie odkryła. W następnym ruchu znienacka zaatakuję.
Lalka: Zapamiętam to sobie. Choć to bez sensu, ponieważ nie umiem grać w szachy.
Rycerz: Użyłaś podstępu, oszukałaś mnie. Ale spotkamy się jeszcze i znajdę na ciebie sposób.
Lalka, dopija drinka i układa na podstawce siedmioliterowe słowo, ale nie kładzie go na planszy.
Lalka: Spotkamy się w innej gospodzie i gra potoczy się dalej. Gra o siódmą osobę. O ciebie, Rycerzu.

sobota, 25 lipca 2009

ucieleśnienie

śniło mi się dzisiaj, że jestem nieuleczalnie chora. interesujące, szczególnie że dotychczas śniły mi się wyłącznie własne śmierci, nigdy zresztą nie uważałam tych snów za koszmary (prawdę mówiąc jeden z nich do dziś bardzo lubię, pomimo że przedstawiał śmierć najgorszą - utonięcie; ale miałam w nim bajecznie piękne czerwone pantofle...); moim zdaniem moja podświadomość oswaja w ten sposób kwestię rozstań i pożegnań. zwiastun śmierci bez śmierci per se śnił mi się po raz pierwszy - może nie muszę już oswajać rozstań, może teraz oswajam upływ czasu? niemniej: nawet wyśniona choroba weryfikuje stosunek do życia. i jednakowoż nie należy oglądać dr House'a o 2 w nocy.
w sen wpisało się dzisiejsze oglądanie niezgrabnych przedmiotów i cytat jestem przekonana, że wśród wszystkich przejawów nietrwałości, ciało ludzkie jest najwrażliwszym, jedynym źródłem wszelkiej radości, wszelkiego bólu i wszelkiej prawdy, a to z powodu swej ontologicznej nędzy tak samo nieuniknionej, jak - w płaszczyźnie świadomości - zupełnie nie do przyjęcia (Alina Szapocznikow). i po tym śnie, i po tych brzuchach Szapocznikow, zaczynam czuć sentyment do własnego brzucha. i lubię to.

może zatem nie jestem nieuleczalnie chora.

środa, 22 lipca 2009

they shoot single people, don't they?

Kobiety samotne z wyboru sprowadzają mężczyzn do roli reproduktorów plus obrazek nagiej blondynki w splocie z wielkim plemnikiem (niebieskim, co jest dla mnie nowością poznawczą) (może zafarbował od viagry?), czyli dowody (twarde dowody) że Wprost to kupa. nie żebym wcześniej nie wiedziała, ale teraz owa kupa zalega na citylightach.
z drugiej strony w lubianej przeze mnie Kobiecie do zjedzenia Margaret Atwood, współlokatorka głównej bohaterki ma scenariusz na posiadanie dziecka, który punkt po punkcie realizuje, i który nie zakłada roli ojca a ino "reproduktora" (co dzieje się w sposób tradycyjny) (a, moi sąsiedzi - CI sąsiedzi - did it again. bez ups, za to z nową tonacją okrzyków) (następnym razem ich nagram i wrzucę na bloga), co - wracając do meritum, nie wydaje się być aż takim złym pomysłem. oczywiście nie o tym traktuje Wprost, który bardziej skupia się na cenniku. niestety przeczytałam tylko kawałek w necie (za resztę trzeba zapłacić, buahaha) i nie całkiem połapałam się kto komu płaci; z okładki wynika, że podła, skupiona na robieniu hajsu singielka, ale w tekście pada urocze stwierdzenie iż handel nasieniem to najczęściej zakamuflowana forma prostytucji lub sposób na wyżycie się. mężczyzny (wykorzystanego reproduktora vs. niewyżytego samca) czy kobiety (wykorzystanej niespełnionej matki vs. wyrachowanej singielki)?
w każdym razie ja fundusz prodzieciowy profilaktycznie założyłam. zawsze mogę wydać to na porsche carrera i pasujące doń buty.

niedziela, 19 lipca 2009

wrogowie publiczni

uwielbieniu dla Johnnego Deppa post ten dedykuję
(bo w gruncie rzeczy za dużo sztucznych planów, za szybkie tempo upadku bez euforii najlepszych dni, i niepotrzebnie poprzedziłam Once upon a time in America)


Melvin Purvis: What keeps you up nights, Mr. Dillinger?
John Dillinger: Coffee.

wrogowie prywatni

ona nadal jest ze mną
wypycha moje wnętrze trocinami
jak martwego ptaka
ozdobę wnętrz kiepskich restauracji
jak dobra ciotka, wypycha też moje kieszenie
cukierkami
a na drogę daje słoik powideł
moje ciało faluje
z palców pada deszcz
tworząc kręgi na wodzie
burząc spokój rytmicznych fal
zaplanować dzień, mówię
muszę zaplanować dzień
mówię do wypchanego ptaka
a on patrzy
lustrzanymi oczami

wtorek, 14 lipca 2009

onet donosi, arabska rodzina pozywa

post z cyklu: urzekła mnie ta historia

Niewidzialny dżin trafił do sądu. Nietypowe oskarżenie skierowała jedna z rodzin z Arabii Saudyjskiej, która oskarżyła ducha o kradzież i napastowanie. W pozwie, który trafił do sądu w Shariah, rodzina oskarża dżina o nagrywanie gróźb na skrzynkach głosowych telefonów, kradzież telefonów komórkowych i rzucanie kamieniami, kiedy ktoś chciał wyjść z domu nocą.
Rodzina, która mieszka od piętnastu lat w jednym z domów w pobliżu świętego miasta Medyna, poinformowała, że zaczęła odczuwać działania ducha około dwa lata temu.
- Zaczęliśmy słyszeć dziwne hałasy – powiedział jeden z mieszkańców nawiedzonego domu, który prosił o nieujawnianie nazwiska. - Na początku nie traktowaliśmy tego poważnie, ale później zaczęły dziać się dziwne rzeczy, a dzieci naprawdę już się bały, kiedy dżin zaczął rzucać w nas kamieniami - dodał.
Jak powiedzieli przedstawiciele miejscowego sądu, sprawa jest już badana. - Musimy zweryfikować ten nietypowy przypadek, chociaż jest to wyjątkowo trudne – mówi szejk Amr Al Salmi, szef sądu, który zajął się sprawą.

to on, mój wymyślony tuńczykowy dżin! come back to mummy, dziecinko! i nie rzucaj w arabów kamieniami, bo to niepoprawne politycznie.

poniedziałek, 13 lipca 2009

udając ofiarę

stałam się ofiarą moich sąsiadów, którzy...hmmm.. grają w kalambury: on przedstawia seks w wielkim mieście, ona życie seksualne dzikich. on nie nadużywa fonii (widać skupiony na czym innym, i słusznie), ona niestety tak - bo jak dzikich to dzikich, i przyrzekam - ja naprawdę rozumiem (NAPRAWDĘ ROZUMIEM) potrzebę chwili, ale albo laska ściemnia, albo ja proszę o sąsiada z dostawą do domu.

niedziela, 12 lipca 2009

silly rabbit i znajomi nieznajomi

Podobno jesteśmy ludźmi, którzy nas otaczają (mądrości życiowe cioci Jadzi karma). Z drugiej strony druga strona jest też nami, przynależność grupowa buduje tożsamość grupową i jesteśmy my, podobni (ale jednocześnie jakże zindywidualizowani!), i obcy oni, a to już Henri Tajfel, a nie ciocia Jadzia (i dwa lata mojego seminarium magisterskiego). A co z onymi nieznajomymi, którzy nie tworzą grupy, tylko po prostu sobie są? Takimi jak pan w garniturze z plecakiem, którego mijam codziennie idąc przez park. Jego cechą szczególną (poza irracjonalnym plecaczkiem, ale to rzecz gustu), jest fakt ciągłego mówienia do siebie – i to nie, że mamrocze pod nosem, on się nawet ze sobą kłóci. Podejrzewam go o pracę w banku na m. który ma siedzibę obok mojego domu, i przewiduję nieszczęście w stylu fightclub; przy najbliższej okazji zapytam go o godzinę i sprawdzę, czy nie pali sobie dłoni ługiem… albo takich jak czerwona królowa, kobieta lat ok. 45 (choć może tylko tak zniszczona tzw. życiem), która nosi się na czerwono w bardzo króciutkiej sukience i czapce z daszkiem, ma czerwone policzki klowna, a w torbie grzebień, którym czesze cienkie, przetłuszczone włosy. Jest tak straszna, że aż fascynująca. Początkowo przypisałam ja do metra, ale ostatnio natknęłam się na nią na Ochocie. Albo takimi jak człowiek karmiący trzy czarne koty. Na ile myśląc o nich wplatamy ich w swoją tożsamość – nie wiem, nie planuję paradować w czerwieni, ale myślę sobie, że oni tworzą to miasto, jesteśmy więc komórkami jednego organizmu, nami nie onymi. I ty, i kelnerka w kulturalnej, i blondynka znająca łowiącego jelenie, który zna Georga (znasz Georga, prawda?) i karma boiz i other girls, i babcia też. I jeszcze się nie zdecydowałam, czy to bardziej budujące czy przerażające. I naprawdę nie wiem, dlaczego obudziłam się z tą myślą w niedzielę rano :/

wtorek, 7 lipca 2009

offline / online

odcięta od netu, istna katastrofa! tyle w moim życiu zdarzeń dziwnych i intrygujących, a ja nie moge o tym donieść online.
jestem dobrym materiałem na wampira (fb sez) i muszę natychmiast kupić karabin snajpera (fb again), nie pojechałam na open'era, ale wkrótce będę nabywać wino w karmie za całusy, lubię głaskać własną wątrobę i zaczęłam dogadywać się z mamą, nawet w kwestiach o jakie bym nas obu nie podejrzewała, zerwałam relację drogą korespondencyjną (to postęp czy regres?) i - może to kwestia łykanej kombinacji persenu z magnezem (grunt to profilaktyka)? - i - może nie powinnam tak mówić? - i jednak - czuję że jestem sobą. c'est moi.

czwartek, 2 lipca 2009

silly rabbit w kwestiach różnych

How many cares one loses when one decides not to be something but to be someone.
Coco Chanel

w kwestii filmu (coco avant chanel): dość tendencyjny, ale warto zobaczyć jak Audrey Tautou elegancko porzuca Amelia-image i posłuchać paru niezłych tekstów (jedyna rzeczą, jaka mnie interesuje w miłości jest samo jej uprawianie; wielka szkoda jednakże, ze potrzebny jest do tego facet)

w kwestii cytatu z Coco (który akurat nie jest tekstem z filmu): to niesamowite, że potrzebowałam dziesięciu lat dorosłego życia, żeby stwierdzić że lepiej powiedzieć pas niż pozostać blotką w cudzym rozdaniu (karciana metafora ostatnio jest niezmiernie modna)

w kwestii cytatów, z życia wziętych: na przystanek podjeżdża autobus marki ikarus; paniusia nr1, lat ok. 60, do paniusi nr2, lat ok. 60 takoż: oh, w taki niewycieczkowy to nie wsiadam.

w kwestii cytatów niepopularnych: kocham mój US. I wygrałam zakład.