piątek, 30 stycznia 2009

overloaded

nie ogarniam tej kuwety.

poniedziałek, 26 stycznia 2009

silly rabbit i różne zwierzęta

z dniem dzisiejszym rozpoczął się nowy chiński rok, który mieliśmy zainaugurować w Saturatorze na imprezie temuż właśnie poswięconej. Tragiczne losy Madame Butterly tudzież komiczny tercet gongowo-trójkątowo-talerzowy wyssały z nas całą energię i koniec końców wieczór zakończyliśmy w Antrakcie, nad shirazem (wina z korzeniami nie zaryzykowalismy). Początkowo nastąpiła seria porzuceń: porzuciła nas para trochę bardzo w ciąży oraz oddalił się M ((ten M od eM), wraz z nieodłącznym samochodem, bardzo sportowym. Pozostawszy w zacnym towarzystwie Młodej (choć nie na standardy japońskie!) Kustoszki, małomównego K. (starszego niż wszyscy onegdaj myśleli) oraz Nieprzypadkowej eM, omówiliśmy zagadnienie hodowli zwierząt domowych (różnych), i już po trzech godzinach dyskusji, w roku brązowej krowy, udaliśmy się każdy w swoją stronę.
I tak to mamy rok „brązowej krowy” właśnie, której (pierwiastek żeński) nie należy mylić z bawołem (pierwiastek męski). Kolor brązowy wynika z przypisania (krowie) elementu żywiołu ziemi (brązowej). I ta ziemia wszystko psuje. Chińczycy (tacy z netu) twierdzą, że ziemia jest bardzo silnym elementem i aby ją ruszyć (ha! dajcie mi punkt podparcia!) potrzeba dużo siły i energii, co (niestety) oznacza (choć mnie ta logika nie przekonuje), że trzeba wykorzystywać każdą możliwość daną nam od losu, bo i tak nie będzie ich zbyt wiele (hmm). I jeszcze - że należy wytężyć swoją uwagę i przykładać się solidnie do swojej pracy (oj, fatal error). Dodatkowo może się okazać, że najwięcej korzyści przyniosą inwestycje w nieruchomości (hurra...). A humor można sobie poprawić klikając tu.

czwartek, 22 stycznia 2009

moje miasto, moja miłość



you fucking wait you fucking wait...

wtorek, 20 stycznia 2009

fuck the pain away!

nowe widoki - w sensie: za oknem.
a w ogóle to chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle.
ale przynajmniej humor mi się poprawił, i katar nawet jakby trochę przeszedł...



he tries so desperately to hide his love for me!

niedziela, 18 stycznia 2009

kryzysowa silly rabbit

ów weekend wygrał w kategorii najchujowszy weekend roku i nic to, że dopiero styczeń;
zasmarkana, zamknięta w domu (w nadziei wyleczenia przeziębienia), czytająca (dla pogłębienia rozpaczy chyba tylko) studium wykonalnosci, pełna śmieciowego żarcia (dietę diabli wzieli, jak większość postanowień noworocznych) (choć jeszcze nie wszystkie)(powiało optymizmem, nie?), bez widoków na lepsze jutro (bo jutro poniedziałek, i to ten najgorszy w roku), nieszczęśliwa, samotna, zła
bleee

czwartek, 15 stycznia 2009

kryminalistka

siedzę i czytam kryminały.
tia, sama jestem zaskoczona, bo z wyjątkiem przygód dzielnego, przystojnego, etc. Erasta Fandorina (och i ach) ni cholery nie lubię kryminałów
może to kwestia mechanizmów obronnych ego? nie zostałam poćwiartowana, zgwałcona, otruta, itepe i nie mam za męża kriminaldirektora*. po prostu phi! jest wręcz super!

hm, może zacznę palić fajkę i szprycować się morfiną? jak sądzisz, drogi Watsonie?


*czytelnik może wysilić szare komórki i zgadnąć co czytam
**czytelnik może też olać sprawę, nie obrażę się***

*** prawdopodobnie

poniedziałek, 12 stycznia 2009

pomyślę o tym jutro

niedziela w Lublinie; po godzinnym zacięciu się w szpitalnej windzie, z moim tatą - specem od dźwigów (po naszemu: winda), co było doświadczeniem granicznym (t. do serwisanta: no to ma pan pecha, z dozoru jestem) (przedtem wydał zarządzenie ochronie w kwestii telefonu do serwisu, odnalezienia klucza, którego nazwy nie pomnę, włącznie z nawiązaniem do zwolnienia osób odpowiedzialnych za ów incydent, otworzył wewnętrzne drzwi i zapowiedział odblokowanie drzwi przeciwpożarowych przy pomocy poręczy, w krótkich żołnierskich słowach podsumował jakość wykonania naszego więzienia oraz opisał mi z detalami sposób działania blokady oraz co by się stało jakby wybuchł pożar) (zacięta z nami pani wyraźnie zbladła, choć uprzednio z wyraźnym zainteresowaniem podchwyciła temat otwierania drzwi przy pomocy poręczy) (na mnie to nie robi wrażenia; jak byłam mała graliśmy w "niebezpieczeństwo" - t. wymyślał różne dramatyczne sytuacje, a ja wymyślałam, co bym zrobiła) (to taki osobny wątek pragnienia posiadania córki, którą się wychowa na syna) (i dlatego lepiej mi idzie skręcanie szafek niż przyszywanie guzików... taka karma), w każdym razie po tym wszystkim, ruszyliślmy (dla pewności - schodami) na 7 piętro, gdzie nawiedziliśmy moją babcię; w ramach zmotywowania jej do zjedzenia kleiku oraz powrotu do zdrowia: a/ obiecałam jej, że zobaczy jeszcze moje dzieci b/ przypomniałam, że musi przeżyć pradziadka (zawsze z nim wygrywała w karty, więc aspekt rywalizacyjny pozostał), co suma sumarum podziałało.
b: no to masz chłopaka?
ja: yyyy... postaram się, kochanie.
b: daj ty spokój, to oni mają się starać!
oszołomiona trafnością spostrzeżenia, obiecałam zabrać wielbłądzi kożuszek i dorobić do niego rękawy (nie pytajcie); no i teraz muszę zorganizować a/ chłopaka, szt. 1, b/ dziecko, szt. min. 1, c/ wełniane rękawy do wielbłądziego kożuszka, szt. 2

hmm, pomyślę o tym jutro.

środa, 7 stycznia 2009

fragile

Cóż, tak to pewnie musiało być. Mówią, że tęsknota trwa tyle, ile trwało uczucie. Kłamią. To nie rozjeżdżające się linie serca i głowy, raczej spleciony warkoczyk. Mówisz, że tylko tak możemy się oddzielić. Kłamstwo. Żeby się oddzielić, trzeba zapomnieć. Nie potrafię, jestem bardzo niekompetentna w zapominaniu. Czym innym jest rozdzielenie, w tym jestem profesjonalistką. Popatrz tylko, jestem jak figurynka w szklanej półkuli, cały świat za szkłem, a ja tutaj. Ha! Tym łatwiej, że pada śnieg. Opada na rzęsy, okleja włosy. Wiesz, mogłabym tak stać, otulona zawieją, mogłabym zamarznąć. Ktoś jednak ingeruje, potrząsa kulą, strzepuje śnieg. I ja jestem, żywa, pracująca, śmiejąca się, że niby taka sama. Kłamstwo. Wszystko to na pół gwizdka. Wszystko na pół. 50% Kamili w Kamili.

Wiem, że nie czytasz tego bloga. Nie, za to mnie też nie przepraszaj.

poniedziałek, 5 stycznia 2009

no bo o czym mam z nią rozmawiać?

tekst z tramwaju nr 36 (trasa zmieniona!)
(o pannie pracującej w sklepie): no bo o czym mam z nią rozmawiać? jak tam marża?

sobota, 3 stycznia 2009

kino nocne klasy B

Sen pierwszy: do ślubu w czarnych pantoflach

Było to tak: postanowiłam posłuchać rad i wydać się za mąż z tzw. rozsądku, czyli kierując się statusem społecznym (czyt.: zasobnością portfela i potencjałem do owej zasobności pomnażania) pana młodego, który w tym przypadku był jedynie panem. Wybranek mój skupił w swej zewnętrznej powłoce wszystkie cechy fizyczne osób skrajnie nieatrakcyjnych, które spotkałam w życiu (realnym), a których (osób) przez grzeczność (i przezorność) nie wymienię. Dla zobrazowania sytuacji wymienię parę cech owego (bliżej mi nie znanego) mężczyzny: ziemista cera, krótkowzroczność manifestowana okularzyskami w oprawkach a la gen. Jaruzelski, włosy koloru nijakiego, przetarte na górze, ale zawzięcie zapuszczane po bokach… ohyda. Wzięliśmy zatem ślub, który wyglądał na cywilny, po czym jednak okazało się, że była to tylko próba, a prawdziwy ślub odbędzie się w kościele. Na tej próbie (?) wymieniliśmy się jednak obrączkami, miałam niesamowicie wąskie i całkiem białe ręce. I tyle, przeskok właściwy snom, i przymierzam suknię ślubną. Suknia była dość strojna, z kosztownego materiału. Zrobiona w stylu sukienek bajkowych księżniczek: z krynoliną i wystającymi z przodu halkami: całość ecru (btw. podobno fachowcy od produkcji świec nazywają ecru zjebanym białym…), a halki fioletowe. Przymierzając suknię i oglądając obrączkę (była bardzo błyszcząca) z przerażeniem zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji, no i pstryk! Jestem już przed kościołem. Przekonuję zatem moich rodziców, że ja absolutnie nie mogę wyjść za tego człowieka, który czeka na mnie przed ołtarzem. Moja mama mówi, że jestem niekonsekwentna i że wcześniej trzeba było o tym myśleć, a mój tata strzela focha, że jak ja nie wiem, to on mnie nie będzie prowadził do tego ołtarza i uczestniczył w aferze, która zaraz się zrobi. Zatem zmierzam sama, przez ciemny kościół (klimat trochę jak na czarnej mszy, nie widziałam twarzy żadnej z osób siedzących w ławkach; może w ogóle nikogo tam nie było?). Przed ołtarzem stoi ksiądz, palą się świece, mój narzeczony trochę z boku. Ksiądz jest ogromny, ubrany jak pop w czarnej księżej sukni, takiej zapinanej wysoko pod brodę na małe guziczki; brodę też miał i wyglądał dość groźnie. Złapałam do za suknię i płaczę, że ja nie mogę tego ślubu wziąć, bo ja tego człowieka co tam – o! stoi, to ja go nie kocham i łzy mi płyną po twarzy, on na mnie krzyczy że kpię z sakramentu (etc., nie pamiętam co dokładnie, a szkoda…), więc – obawiając się, że zaraz na siłę mnie za ten mąż wydadzą, zdjęłam obrączkę, wcisnęłam mu w dłoń, i w nogi. Przebiegając przez kościół, suknia niesamowicie łopotała, a ja pomyślałam, że jejku, jest jak na filmach, uciekam z własnego ślubu! A przed kościołem stanęłam nie bardzo wiedząc co dalej i popatrzyłam na swoje buty. Zamiast białych pantofelków miałam na stopach moje stare czarne pantofle (których nie noszę od trzech lat, ale leżą i czekają, aż wróci moda na takie – w co wątpię, albo je wyrzucę – co rychło nastąpi) i czarne skarpetki (!). I zanim się obudziłam odetchnęłam jeszcze z ulgą, że ten ślub się nie odbył i że następnym razem będę pamiętała, żeby założyć białe buty.

Sen drugi: rule-breakers

Jedziemy z moją siostrą Katarzyną samochodem, konkretnie czarną sportową betą coupé (i to mi się w tym śnie podoba), z przyciemnianymi szybami i w ogóle. Gadamy o niczym konkretnym, ona prowadzi, jedziemy dość szybko. Przed nami pagórek, przyspieszamy i jak tylko znajdujemy się na górze, okazuje się, że w dole jest miasto i światła, samochody stoją na czerwonym dosłownie tuż przed nami. Kate gwałtownie hamuje, trochę mnie rzuca do przodu (nie mam zapiętych pasów), ale ok. Stoimy na światłach, ja poprawiam make-up i nagle syreny i pukanie w szyby. Za nami zatrzymuje się samochód, policja: wysiadać. Oczywiście zapinam pasy, co jest dość idiotyczne. Kate wysiada i negocjuje o co chodzi. Policjanci są w cywilu i nie wyglądają na drogówkę. Jest ich czterech, przy czym nagle wszyscy jesteśmy w samochodzie, ona dalej nie może dowiedzieć się o co chodzi, ja się tłumaczę z pasami (no comments), policjanci są dość młodzi i wyglądają jak mafia albańska. Jeden zaczyna ze mną rozmawiać, trochę się to zamienia we flirt, drugi, o takich rybich oczach i źle obciętych włosach, każe mu się przestać ze mną rozmawiać, bo jestem podejrzana. I patrzę na nich i zastanawiam się, skąd ich znam i o co tu chodzi. I koniec.

I o co tu chodzi?

czwartek, 1 stycznia 2009

errata

a po jedenaste: ograniczyć spożycie alkoholu...