wtorek, 24 sierpnia 2010

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

ojacie

aaaaa...! ratunku, fcb zasugerował mi dodanie do znajomych Jego Magnificencję (szefa mojego znaczy się). natychmiast muszę opuścić kraj.

niedziela, 22 sierpnia 2010

spacerująca

weekend chodzony: trochę z obiektywnych przeciwności losu w postaci remontu Al. Niepodległości (tramwajów do domu niet), trochę z przeciwności zapodanych na własne życzenie - tu mam na myśli nawiedzenie 1500m2, klubu perepatetyków, gdzie choć muza gra dobra (ze szczególnym uwzględnieniem sali transowej), to - może ze względu na dość duże przestrzenie?, wszyscy przemieszczają się jak pasażerowie w pociągu z Irun do Pampeluny (a wierzcie mi lub nie, ci to dopiero łażą); w każdym razie okazało się to być zaraźliwe, w związku z czym wybraliśmy się z Chłopcem na dłuuuugi niedzielny spacer, odkrywając wielce przyjemne zaułki oraz nowo przeniesioną ze stadionu (niech nam rośnie wysoki i rozłożysty, hej!) knajpkę cejlońską z pysznym (choć niemiłosiernie pikantnym) jedzonkiem. a teraz przygotowuję się (mentalnie) do stawienia czoła Portugalii.

czwartek, 19 sierpnia 2010

moje lilou

prezenty urodzinowe wpisały się w tyn roku w nurt diversity management, co zabawne (?) celując w różne kawałki mojego ja. były zatem róże (szt. łącznie 60; to dla odmiany nurt age management), kolczyki (szt.2), perfumy o zapachu karty tarota, ilustracja - wielce udana - mojego stanu upojenia zaistniałego w okolicznościach innych 30-tych urodzin, strój królika (majtki z ogonkiem rulez), karnet na masaże różnych części ciała oraz ser z Edynburga. oraz bransoletka lilou bijoux, którą będę hodować jak Carry Bradshaw naszyjnik carry (mam nadzieję mieć okazję zagubienia jej w sklepie Diora w Paryżu i późniejszego odnalezienia w torebce LV). muszę przyznać się do zapóźnienia w kwestii bieżących trendów: filozofię lilou odkryłam dziś właśnie (courtesy of eM). ...gdyż Lilou to nie tylko biżuteria; to także swoisty nośnik pozytywnych emocji, wrażeń, wspomnień. Małe dzieła sztuki Lilou są dla osób lubiących bawić się modą (...) dla ludzi, którzy w trendach stawiają przede wszystkim na niepowtarzalność; i dla tych, którzy poprzez noszenie biżuterii Lilou chcą dać wyraz przyjaźni, miłości, radości z macierzyństwa (?! - dopisek mój) czy po prostu wyrazić siebie (no ba. moje lilou jest - oprócz tego że lilu, to jeszcze Kam).
Więcej: tutaj
***
ojacie, jak fajnie-fajnie mieć czydzieści lat. kurcze no.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

20/30

(20) chciałam podziękować za eleganckie pioruny na zakończenie oraz strumienie deszczu, bardzo na miejscu, bardzo wzruszona.
***
(30) jak mawiała Mała Mi: TERAZ to dopiero ZOBACZYCIE!

niedziela, 15 sierpnia 2010

bardzo glamour

ostatni weekend dwudziestolecia: kokarda z włosów (do zapamiętania: jeśli fryzjerka mówi, że zrobi z twoich włosów kokardę, to stwierdzenie to nie podlega dodatkowym interpretacjom), paznokcie w kolorze barbiepink, dwie pary nowych butów przetestowanych w akcji (bdb, w sensie: tańce do rana, a nie do ran), muffiny na śniadanie - sushi na obiad - mleko na kolację (do zapamiętania: do mleka dodajemy malibu, bacardi i kruszony lód), spacery w deszczu (do zapamiętania: w chwili rozterki iść do karmy) oraz postmodernistyczne wcielenia małego buddy kontemplujące meksykańskie bohomazy i podjadające brązowy cukier prosto z cukiernicy. po ubiegłotygodniowych wpadkach (podlegających wielokrotnym i nader odmiennym interpretacjom) wawa się zrehabilitowała.

czwartek, 12 sierpnia 2010

ka, evil one

ostatnie dni dwudziestolecia (taaa ostatniaaa niedzieeeelaaa...), błękitne tabletki na ból gardła, instruktaż z fikcji filmowej w sprawie zdejmowania koszulek, inwestycje w moi, a moi jest wściekłe i chce gryźć. we wtorek może oklapnie i złagodnieje. a może nie.
***
ad, w temacie:

niedziela, 8 sierpnia 2010

Sasha i in.

popadłszy w nastrój dekadencki (po wczorajszym wieczorze w mieście, gdy niewinny rozchodniaczek zakończył się wzywaniem patroli policji w liczbie trzech - btw, dzwonienie na 112 jest lekcją pokory i cierpliwości, gdy siedząc w oblężonej knajpie kulturalnie próbujesz wytłumaczyć lokalizację pawilonów, a twoja rozmówczyni nie zważając na okrzyki "Żyd", odgłosy tłuczonego szkła i inne hałasy typowe dla ulicznych burd koniecznie chce poznać numer domu i radośnie pyta, czy to w pobliżu ronda de gaulle'a) i zainspirowana artykułem w ubiegłych WO o Sashy Grey przeprowadziłam mały pornoresearch obejmujący 10 filmików z Sashą w roli głównej oraz dostępnym na iplexie dokumentem "Porno 9-17"; nie chodzi mi o samo porno, tylko o Sashę właśnie. Sasha jest młodziutka (22 lata), śliczna (ponieważ nie miałam okazji oglądać jej w typowych dla niej filach, pierwszy raz widziałam ją w "Girlfriend experience" Stevena Soderbergha na ostatnim WFF) i inteligentna - tyle z opisu WO. Fakt: młoda i śliczna. Ta inteligencja mnie zastanawia. Na poziomie podstawowym - ok, jej wypowiedzi (przynajmniej przez porównanie do wypowiedzi innych gwiazd pornobranży) nie rażą prostactwem języka, tonu głosu i treści wypowiedzi. Na pewno jest konsekwentna: chciała przy pomocy swojego ciała i buzi lalki zamienić siebie w (drogą) markę i to zrealizowała. Czy jednak można nazwać inteligentną osobę, która pozwala sobie wkładać różne ponadwymiarowe przedmioty w tyłek (dla zainteresowanych "polecam" filmik z króliczkami wielkanocnymi; odpadłam po 10 minutach i zasadniczo cieszę się, że wielkanoc dopiero za ponad pół roku) i twierdzić przy okazji, że prowadzi to do zgłębienia jej seksualności tudzież realizuje misję służącą wyzwoleniu kobiet? Czy inteligentną jest kobieta pozwalająca sobie na tak ryzykowne zabawy, grożące fizyczną niesprawnością (nie chodzi mi nawet o HIV, choroby i zakażenia, ale o eksploatację ciała: robi na mnie wrażenie tekst, że ok. 30-tki grozi jej noszenie pieluchy, na co Sasha odpowiada, że jest jak żołnierz, który bez lęku idzie na wojnę...)? I co z inteligencja emocjonalną osoby, dla której "współpracownicy" to rekwizyty i która twierdzi, że czerpie radość z picia spermy i śliny z psiej miski? Sądzę, że wątpię.
Co do samego porno: well, co kto lubi. Dostępny na iplexie dokument jest niezły, chociaż mówi o tej części biznesu, na który uczestnicy się świadomie zgodzili (choć momentami jest to też dyskusyjne), w ogóle nie poruszając pornografii z wykorzystaniem kobiet porwanych i sprzedanych czy też pornografii dziecięcej. Dla mnie porno to przede wszystkim nuda, a dodatkowe atrakcje (rekwizyty, liczba uczestników etc.) budzą co najwyżej ciekawość poznawczą (nieźle ujęła do dr Mitchell - była gwiazdka porno, obecnie lekarka prowadząca fundację świadczącą usługi medyczne i profilaktyczne dla uczestników pornobranży - "nie wiem co jeszcze wymyślą: pociąg wjeżdżacący do tyłka?"). Smutna jest natomiast pustka życia większości osób z pornobranży. I tu punkt dla Sashy: udział w społecznej reklamie PETA, gra w (niepornografiznych) filmach i zespole. Może coś jeszcze z dziewczyny wyrośnie...

sobota, 7 sierpnia 2010

urlopowiczka


wywczas na wsi, ingrediencje (baza): las, domek na ziemi, domek na drzewie, pomidory (malinowe, zwykłe, podłużne, z ogórkiem, zgrillowane, czerwone i pomarańczowe, mniam), wiejski serek i lody z koszyka; ingrediencje (polewa): burza, co trwała 3 godziny, tama bobrów i boule (przegrałam, za każdym podejściem); ingrediencje (nadzienie, przekładane): Suzi we wtorek, czwartek, piątek i sobotę, środa przespana; ingrediencje, których nie było: piróg biłgorajski; wisienka na czubek: top secret. z posmakiem pigwówki.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Enh, shortlista

W kategorii: osobiste odkrycia

Podkategoria: do dalszego odkrywania, czyli Zeki Demirkubuz przedstawia:
Niewinność (Innocence / Masumiyet), Turcja 1997. Szkoda, że obejrzany jako pierwszy, ponieważ ten obraz chyba był najtrudniejszy „kulturowo” (za dużo brudnych swetrów, obskurnych hotelików i tureckiej policji); ale talent do rysunku psychologicznego postaci (Yusufa, po dziesięciu latach spędzonych w więzieni; szansonistki – i kurwy – Uğur; jej kochanka; głuchoniemej córki spędzającej dnie przed telewizorem i innych, równie umazanych w syf półświatka Izmiru i równie urokliwych miejscowości) niewątpliwy. Film ciężki, mroczny, utytłany w zepsuciu.
Wyznanie (The Confession / İtiraf), Turcja 2001. Mój faworyt. Druga część cyklu Opowieści o ciemności, zaczeta pytaniem „czy piękna Nilgün rzeczywiście zdradza swego męża Haruna, czy padł on może ofiarą własnej obsesyjnej zazdrości?”. Piekło podejrzeń, oskarżeń, obcości w byciu we dwoje, dramatycznych decyzji, banalnych rozwiązań, odpowiedzialności za własne sumienie… no jednym słowem opowieść o pewnym małżeństwie, które musiało się wzajemnie torturować, żeby dość do bliskości. Poruszające, dramatycznie prawdziwe.
Zazdrość (Envy / Kiskanmak), Turcja 2009. Cudownie przewrotny. A na dodatek kostiumowy (Turcja lat 30-tych XX wieku); oczywiście niszczące namiętności w roli głównej.

Podkategoria: chyba mi wystarczy
, czyli surrealistyczni Bracia Quay (Stephen i Timothy, ale nie wiem który jest z torebką i kucykiem) i:
Stroiciel trzęsień ziemi (The Piano Tuner of EarthQuakes), reż. The Quay Brothers / Niemcy, Wielka Brytania, Francja 2005 (ciekawostka, choć bez zdziwienia: producentem wykonawczym filmu był Terry Gilliam). Niesamowity film, w atmosferze snu (koszmaru sennego?) lub wiktoriańskiej powieści grozy, gdzie „zasadniczą narracją jest tragedia, nieudana próba ucieczki przed pięknymi w swojej złowieszczości, tajemnymi mechanizmami”.
W ramach retrospektywy Braci obejrzałam też set krótkich form, zawierający (oprócz In absentii, z którą już się policzyłam) Grzebień (Z muzeów snu), Maskę (na podstawie opowiadania S. Lema ze zbioru Mortal Engines , z narracją Cieleckiej i muzyką Pendereckiego , o Duennie (śmiercionośnej kobiecie-cyborgu, granej przez portugalska lalkę – madonnę; już ta kombinacja oddaje nastrój całości), Stille Nacht I (Dramolet), Stille Nacht II (Czy wciąż jesteśmy małżeństwem?) – moim zdaniem najlepszy, chociaż świadczy to pewnie o przywiązaniu do bardziej poukładanych i poddających się minimum kontroli kompozycji, Stille Nacht III (Opowieści z wiedeńskich lasów), Stille Nacht IV (Can’t Go Wrong Without You).

W kategorii: tureckie i nie w reżyserii Demirkubuza
Bornova Bornova, reż. İnan Temelkuran / Turcja 2009. Bez rewelacji, ale miało swój urok.

Kategoria: małe formy, bardziej lub mniej udane
Z tych bardziejszych to szczególnie: Krzyczałem za życiem (I Was Crying Out at Life. Or for It / Je criais contre la vie. Ou pour Elle), Francja 2009, i wychodzi na to, że stałam się fanką kina francuskiego, jednak nie mogę się oprzeć biegnącym jeleniom oraz Mosty i balony (Bridges and Ballons, Niemcy 2009, za grającego na harfie kota oraz Ptaki (Birds / Pássaros), Portugalia 2009, przerażający obraz relacji matki i syna, współu

W kategorii: poruszające
I tak nie zależy nam na muzyce (We Don't Care about Music Anyway), reż. Cédric Dupire, Gaspard Kuentz, Francja 2009
Występują: Sakamoto Hiromichi (i jego wiolonczela), Yamakawa Fuyuki (i jego heartbeat), Otomo Yoshihide, L?K?O, Numb, Saidrum, Umi No Yeah !!, Kirihito (i ich noise), całość o niezleżnej muzyce japońskiej. Dobre i głośne.


O bogach i ludziach (Of Gods and Men / Des Hommes et Des Dieux), reż. Xavier Beauvois / Francja 2010, zasłużone Grand Prix w Cannes. oparta na faktach historia francuskich mnichów (cystersów) z klasztoru u podnóża gór Atlas w Tibhirine, w Algierii, ich współistnieniu z muzułmańska wioską w regionie, gdzie nasila się konflikt z islamskimi ekstremistami. Film o podejmowaniu trudnych decyzji, o odpowiedzialności za siebie i za ludzi, których się kocha. Piękny i przejmujący.

W kategorii: było zabawnie, ale bez przesady
Szalony pies Morgan (Mad Dog Morgan) reż. Philippe Mora / Australia 1976. Z zainteresowaniem, ale bez nadmiernego entuzjazmu.
Pepperminta, reż. Pipilotti Rist / Szwajcaria, Austria 2009. Nie jestem już Fizią Pończoszanką. A Pipilotti kocham w krótkich formach.

W kategorii: dostałam, czego oczekiwałam i jestem zadowolona

Puzzle (Rompecabezas), reż. Natalia Smirnoff / Argentyna, Francja 2010. Ładny, elegancki w każdym calu, bez prostych rozwiązań i nachalnego (zbędnego) moralizowania. Z opisu „Nominowany do Złotego Niedźwiedzia w Berlinie w 2010 roku debiut fabularny Natalii Smirnoff to ciepły portret kobiety w średnim wieku, która odważyła się zmienić swoje życie”. Właśnie o tym.

Kategoria: filmy, z których wyszłam i nie wróciłam

Pogarda i uprzedzenie (Snide and prejudice), reż. Philippe Mora, Australia 1997 (po 30 minutach i min. 30 piwach otwartych z głośnym pssyt…! na widowni).
Miejsce wypadku / Zapętlona_historia_pogrzebu (Crash Site /My_Never_Ending_Burial_Plot), reż. Constanze Ruhm / Austria 2010. Miało być feminizująco. Nie było nawet dobrze zmontowane. Opuszczenie sali po 15 minutach. Kwadrans za późno.