wtorek, 28 września 2010

bez paniki

po kilkudniowej destabilizacji równowagi wewnętrznej, znów w stanie flow. no i cóż że w Katowicach.
***
i jeszcze - przyjemne odkrycia weekendu, czyli koncert Levity na Don't panic - we are from Poland (btw - bilety wygrałam, ha! buka z fejsbuka nie kłamie: mówie - mam!) oraz pierożki szpinakowe w Cejlon-Srilance na Nowogrodzkiej.

czwartek, 23 września 2010

pierwszy jesienny

przerwa w ogrzewaniu nastąpiła z powodu konieczności legalizacji liczników, ponowne włączenie ogrzewania rozpocznie się 24/09/2010 i zakończy 29/09/2010. wychodzi na to, że legalne ogrzewanie przewiduje się na 5 dni, z czego 3 spędzę w Katowicach. a to ci niefart.

poniedziałek, 20 września 2010

ostatni letni

z przyczyn bliżej mi nie znanych (to wymagałoby kontaktu z administracją, fuj) wyłączyli mi ogrzewanie. jest blada opcja, że za coś nie zapłaciłam, ale wtedy nie byłoby też ciepłej wody, right?
***
phi, jestem ostatnio w tak dobrym nastroju, że nawet 180 księgowych przygotowujących obiad nie jest w stanie go naruszyć. swoją drogą bieganie za księgowymi po lesie, które w istocie było jeżdżeniem na rowerach (ndst, mój thx-god miał hamulce), quadach (bdb) i przyglądaniu się jak pływają kajakiem (odmawiam kontaktu z akwenami wodnymi w temperaturach poniżej 35 stopni) miało spory walor dydaktyczny; wszak nie ma nic cenniejszego, niż uczenie się na cudzych błędach, szczególnie gdy nam za to płacą. niemniej mój dobry nastrój zaczyna mnie niepokoić; to może być symptom jakiejś niedomogi.

a na rozgrzewkę przebój ostatniej soboty (akurat nie z techdżemu, jak sami chyba się orientujecie...)

faire parade

wystawa Anette Messager w Zachęcie. paradowanie obowiązkowe!


Więcej bardziej zachęcających obrazków - klik!klik!

czwartek, 16 września 2010

yesterday was dramatic...

...but today is ok. no bo ile razy można zgubić kartę kredytową, ja się pytam? a dzisiaj jest dzisiajem wielce przyjemnym, już poranne info o zaniknięciu krzyża poprawiło mi nastrój, a potem była laurka od Laurki, moja psychoterapeutka pozwoliła mi zakneblować rodziców i zamknąć ich razem w niby-pokoju, a samej pójść na drinka, i piłam kawę (bliski zastępnik) i brodziłam w słońcu przez miasto, i prowadziłam dawno nie prowadzoną rozmowę (z umówieniem na kontynuację, bo ciekawam co i jak u pana, panie dyrektorze). a potem Kazik z żoną kupowali przede mną mięso na steka (polędwicy nie było, więc zdecydowali się na rostbef, ja wzięłam kurze wątróbki dla kotki), i dowiedziałam się o co come on z jagnięciem (to w ramach "yesterday was dramatic": 23.40, sms: kurcze, Kamila, jagnię zostało!)
***
a teraz napiję się wina i zjem cheddar. w ramach imienin, bo dziś nie tylko Edyty i Kornela, moi mili.

poniedziałek, 13 września 2010

lubinielubi

nie lubię krakowa, nie lubię spóźniających się pociągów, a z poniedziałków lubię wyłącznie jacka.
***
rybki lubię. szczególnie te trzepoczące ogonkami od wewnątrz.

sobota, 11 września 2010

jeszcze o Portugalii

ponieważ najwyraźniej pozostaję w ciągu podróżowania (dziś Poznań, jutro Kraków), jeszcze parę fotek z Portugalii. o.


Lisboa


Lisboa - Belem, pomnik odkrywców


Sintra


Praia Grande (między Sintrą a Cascais)


Obidos, stara stacja


Caldas da Reihna, targ nie tylko owocowy


Coimbra przed zmierzchem


Coimbra po zmierzchu


Coimbra nocą


Tomar, klasztor Templariuszy

a dzisiaj skończyłam Baltazara i Blimundę Saramago. rozdział "Portugalia" na chwilę obecną uważam za zamknięty.

piątek, 10 września 2010

silly rabbit i panna hanna

ze względu na krótsze niż przewidywane bieganie za księgowymi po lesie, tym razem BĘDĘ na koncercie Hanny, tym razem w Powiększeniu. cieszę-się-cieszę.

wtorek, 7 września 2010

lisbon story (2)

I left them with joy (…) I was going to travel. I travelled. Thirty – four times, speeding, sighing, all my blood suffusing my face, I made and unmade my bag, eleven times I spend my day in a wagon(…) fourteen times I tiredly climbed the unknown staircase of a hotel, trailing a servant, and I gazed uncertainly around a strange room (…) eight times I found myself, in the street, quarrelling abominably with carriage drivers who swindled me (…) I walked in the cool twilight of granite and marble, with respectful and hushed feet, twenty-nine cathedrals, I trod softly with a dull pain in my neck, fourteen museums, one hundred and fourty rooms (…) I spent six thousand francs. I had travelled.
Eça de Queiroz, a Cidade e as Serras, Porto, Livraria Chardron, 1901 (wystawa Viajar, Lisboa)

podróżowałam. windą... (mam to widać w genach, po tatusiu; a winda nie byle jaka, bo św. Justyny autorstwa ucznia pana Eiffla i łączy z kapucynami)


...koleją...


...innymi środkami lokomocji....


...i tym najbardziej pocztówkowym. ino mi się czerwony trafił.

poniedziałek, 6 września 2010

one of us

zajęta orientowaniem się w zmieniających się okolicznościach, mimo stęsknienia się za blogowaniem i nieustającej chęci podzielenia się z mieszkańcami przedmieść Kioto (którzy z pewnością śledzą głupiego królika, już ja ich znam!) fotkami z portugalskiej podróży, jakich nie dało kliknąć się przez szybę pędzącego między viewpointem A i highlightem B klimatyzowanego autokaru, dziś nic poza fotką z dedykacją nie zamieszczę. przedmiotowa dedykacja wiadoma jest jej podmiotowi, resztę czytelników (tych z Kioto też, jak wszyscy to wszyscy) zachęcam do zazdroszczenia mi słońca i wód Atlantyku. obecnie sama sobie zazdroszczę (słońca. wód mniej).

czwartek, 2 września 2010

lisbon story (1)

aklimatyzuję się. i nie chodzi tylko o -30 stopni różnicy temperatur.