niedziela, 30 stycznia 2011

poszerzenie pola walki

łóżka są trwalsze niż związki, czyli ponownie czytam Michela Houellebecqa. porzuconego onegdaj za (moim ówcześnie zdaniem) seksizm i parę innych -izmów. mogłabym powiedzieć, że dorosłam, dojrzałam, etc. ale takie wytłumaczenie jest zbyt miałkie. jestem starsza, to jest obiektywne. dojrzalsza? - subiektywne i przez lekki patos kryjący się w tym słowie, dojrzałości zaprzeczające. może więc z tej mańki: odkryłam że Michel Houellebecq pisze o miłości. smutno pisze, ale prawdziwie pisze. niezależnie od tego, jednak, czy mu wierzymy, czy nazywamy jego pisaninę krojeniem pustki (bardzo ładne stwierdzenie, niestety przypominające jajko sadzone zrobione z pustki), czy rzucamy jego książki w kąt, czy też wynosimy je na ołtarze (absolutnie nie na PRAWDZIWE ołtarze), zrozumcie, on zostawia nam nadzieję. przecież NIE MOŻE być aż tak źle. i wstajemy dzielnie z desek na poszerzonym ringu.

Powoli zaczynałem rozumieć, że wszyscy ci ludzie – mężczyźni czy kobiety – nie byli wcale obłąkani; brakowało im po prostu miłości.

Michel Houellebecq "Poszerzenie pola walki"

piątek, 28 stycznia 2011

wtorek, 25 stycznia 2011

pudło

nie wiem dlaczego upieracie się, że najgorszy jest poniedziałek. w poniedziałki mam jeszcze energię poweekendową, która - jeśli nie zostanie dożywiona jakąś inspiracyjką, zupełnie oklapuje. w stanie oklapnięcia rozebrałam choinkę (bo oklapła) i spakowałam jedno pudło. chętnie spakuję siebie w drugie i nadam priorytetem w inną czasoprzestrzeń.
***
heh, przynajmniej pogoda ładna.

czwartek, 20 stycznia 2011

niedoinspirowanie

skręcenie włosów nie wystarczyło. in desperate need of (not necessarily divine) inspiration. bo mnie nosi, a nie wiem dokąd

niedziela, 16 stycznia 2011

made in Poland

klasyczny weekend w mieście: kombinacja pracy i przyjemności (w przyzwoitych proporcjach). wybraliśmy się do Luny na (1) Essential Killing (wreszcie) i - poza innymi przyjemnościami typu poranna kawka i popołudniowe sushi-zushi, spełniliśmy patriotyczny obowiązek w postaci (2) wizyty w Muzeum Chopina.
Ad. 1. gdyby nie te wszystkie ochy-i-achy, które wywindowały mój poziom oczekiwań znacznie ponad przeciętność, pewnie przyłączyłabym się do grupy zachwyconych. generalnie to, co piszą, to prawda: ascetyczny - a jednocześnie bogaty w symbolikę, metaforyczny - ale ściśle związany z obecnymi topowymi tematami (terroryzm, zderzenie kultur i religii etc.), oszczędny - lecz z poruszającą muzyką Pawła Mykietyna i pięknymi ujęciami (tak, tak - śnieżna dolina z krwawym zachodem słońca i biegnący uciekinier, to musi robić wrażenie). z pytaniami o 'próbę człowieczeństwa'. powinien poruszać, krytyków porusza. mnie nie, i nie wiem czemu.


***
Ad. 2. a dzisiaj Muzeum Chopina,i jedno wam powiem - jeśli jeszcze nie byliście: idźcie. bardzo profesjonalnie pomyślane i zrealizowane (mogę się jedynie przyczepić do sposobu audio-prezentacji: za dużo muzyki i tekstów na raz, przy zbyt małym odseparowaniu dźwięków, tworzących - wraz z kwiczeniem dzieci, dyscyplinującymi syknięciami rodziców oraz froterkami, lekką kakofonię), z udanymi stanowiskami do słuchania fantastycznych interpretacji finalistów konkursów chopinowskich. w każdym razie ja zamierzam tam wrócić. będę siedzieć i słuchać nokturnów, a co.
***
jejku jej, jak ja lubię to miasto.

piątek, 14 stycznia 2011

cheers!

aaa!, odkrycie dnia (poza pomysłem na misia, który jest poza konkurencją): dla wszystkich wściekłych-bo-tak ->KLIK! (niestety nie można umieścić na blogu)
courtesy of Masia. dobra wprawka przed Czarnym Łabędziem.
***
a teraz po 10 dniach detoxu napiję się różowego wina, mentalnie zapalę szluga i oddam się kontemplacji, m.in. w kwestiach broni podręcznej. mało jest niestety rodzajów broni, które mieszczą się pod płaszczem osoby mierzącej <1,60m (phi, po wrzuceniu w googla hasła 'co mierzy 1,60m' wyszło, że Fortepian H.W. Meyer). jedną z nich jest szpila do wbijania w specjalne miejsce w głowie (vide 1Q84), ale znając mój talent do posługiwania się igłami/szpilkami mogłabym sobie zrobić jaką krzywdę. kombinuję dalej. wasze zdrowie!

wtorek, 11 stycznia 2011

chora

bardzo ciężko jest być niemową
***
korzystając z wolnych chwil (tych spomiędzy epizodów narkolepsji, wywołanych najpierw gorączką, a później pogorączkowym wymęczeniem) przeczytałam 1Q84 Murakamiego, z ogólnym wrażeniem pozytywnym. oczywiście można mieć zastrzeżenia: wątki się powtarzają, zamiłowanie do trzody jest cokolwiek niepokojące, a samotnictwo głównych bohaterów bywa nużące (chociaż to akurat może być jedna z różnic kulturowych, a kultura Japonii jest - przynajmniej dla mnie - tyle fascynująca, co niezrozumiała). ale dobrze się to czyta i chętnie zabiorę się za dwa pozostałe tomy (choć z drugiej strony nie umieram z ciekawości ciągu dalszego, mimo że wątki przypominają wytarmoszony przez kota kłębek). a - w książce nie było kotów. jest to dziwne.
***
melancholijnie mi i boli mnie cały układ oddechowy, choć brzmi to dla mnie samej nieprawdopodobnie. a nie, nos mnie nie boli. odpukać.

sobota, 8 stycznia 2011

39,6 zdezorientowana

a najbardziej irytują mnie ci ludzie, którzy przychodzą, siadają tu, albo stoją w kuchni, albo na tarasie, rozmawiam z nimi lub mówię, że już nigdy nie i żeby natychmiast ich tu nie było, znikają, ja otwieram oczy i nie wiem, co z tego się wydarzyło, a co nie, a co nie ma prawa się wydarzyć, uroki gorączki, utrata kontaktu

czwartek, 6 stycznia 2011

zarażona Amandą Palmer

zarażona Amandą Palmer (courtesy of eM, like music eMitter), słucham
w tle zmywarka, po raz pierwszy uruchomiona TU
Tick Tick Tick Tick Tick
ciekawe, co z tego wyjdzie
Tick Tick Tick Tick Tick Tick Tick Tick Tick…
Boom.


klik-klik.boom.

niedziela, 2 stycznia 2011

happy birthday

z okazji trzecich urodzin bloga wszystkiego najlepszego dla wszystkich niemądrych króliczków we wszechświecie

tańcz ze mną


Won't you dance with me, in my world of fantasy?
***
karnawał czas zacząć