niedziela, 30 maja 2010

silly rabbit i recepta na bajeczny weekend

podejście psychologizująco - teoretyzujące do zagadnienia recepty owej upatruje w zachowaniu doskonałej wprost harmonii między:
1. aktywnym wypczynkiem (step&strech + tańce w NWS)
2. zadbaniem o dobrostan ciała (z malowaniem paznokci u stóp oraz śniadaniem złożonym z muffina i cappucino w Hiltonie włącznie, choć nie symultanicznie)
3. zadbaniem o dobrostan ducha (Wiarołomni w TR, polecam)
4. dreszczykiem emocji (pierwszy raz na motorze, juhuuu!)
5. elementem romantycznym (z grzankami jedzonymi w kuchni o 2.30 w nocy w ramach antraktu)
6. dobrym czasem z naaaajlepszymi friendkami ever,
7. nie przejmowaniem się rzeczami małymi (do których zaliczam wylane z butów i wyrzęte z płaszcza i włosów pół litra deszczówki, co spowodowane zostało nieumiejętnością złożenia parasolki zaadoptowanej w TR, z przyczym zaginięcia mojej własnej, co jest z pewnością karą za parasolowe grzechy),
a wszystko to w proporcjach adekwatnych do sytuacji intra i interpersonalnej.
***
natomiast podejście pragmatyczne podopowiada, że proporcje w dużej mierze sprowadzają się do wzoru: 1 lampka białego wina na 1/2 cuba libre dawkowane srednio 1x1,5 godziny. whatever. nie ważne jak, ważne że dziala.

środa, 26 maja 2010

poziom krytyczny

w ramach wiosennych (ekhm) porządków w garderobie odkryłam, że pudełka z butami osiągnęły poziom powyżej zasięgu mojej ręki (nawet jak jestem na obcasach) (tak, sprawdzałam); razem z pudłami stojącymi na półkach naliczyłam ich szt. 25. Podejrzewam że włącznie z butami bezdomnymi będzie z 50 szt. Zadziwiające. Może powinnam je zacząć katalogować? Na wzór chińskiej encyklopedii z X wieku: te, które mają kokardkę; wygodne, ale nie na deszcz; pasujące do spodni etc.
***
a w arbeicie mamy falę kulminacyjną małżeństw (z jednostek niezaobrączkowanych pozostałam ja i M-jak-mistrzyni-finansów, przy czym ona od 8 chyba lat w związku z zasady nieobrączkowym); intuicja podpowiada, że wkrótce nadejdzie powódź dzieci. ratunku.

* dla niewtajemniczonych w praktykowane na warsztatach twórczości ćwiczenie na abstrahowanie, przy wykorzystaniu encyklopedii chińskiej z X wieku: rzeczona eksyklopedia dzieliła zwierzęta na:
- stanowiące własność cesarza
- zabalsamowane
- oswojone
- prosięta
- syreny
- włączone do tej klasyfikacji
- dzikie psy
- zachowujące się jak szalone
- narysowane cieniutkim pędzelkiem z sierści wielbłąda
- i im podobne
- te które stłukły dzban
- te, które z daleka wyglądają jak muchy

poniedziałek, 24 maja 2010

encantada

El secreto de sus ojos (courtesy of eM). piękny film, bez udziwnień (chociaż nie linearny), zrobiony z klasą i wyczuciem równowagi między wątkami: kryminalnym / romantycznym / dramatycznym oraz tzw. tłem historycznym. i po hiszpańsku. wartość dodana: nie tłumaczono tytułu. chociaż zastanawiam się, które tłumaczenie byłoby słuszne: tajemnica jej oczu / jego oczu czy ich oczu?

sobota, 22 maja 2010

sobota w mieście

savignon blanc z nutą tropików i banana, nasze miasto, nasza enklawa. spring in the city.
***
słuchane zza barierki:
Cool Kids Of Death- Uważaj

czwartek, 20 maja 2010

na fali

po 50 godzinie pracy ze zdziwieniem odkrywam, że przegapiłam potop.

poniedziałek, 17 maja 2010

other way, still my way

deszcze niespokojne, nastrój nieprzysiadalny, fascynacje od ekofeministycznych cokolwiek odmienne.

sobota, 15 maja 2010

eko-silly-rabbit

ostatnio moje rozmowy zataczają - coraz ściślejsze - kręgi wokół bycia blisko natury. zaczęło sie od dyskusji z Chłopcem prowadzonej nad piwem z kolendrą (on) i martini bianco (ja, w ramach powrotu do korzeni), w której przeszliśmy przez domek za miastem, chodzenie po górach i jedzenie rzodkiewki. natomiast dzisiaj, z okazji malowania mandal, temat powrócił, tym razem w wydaniu ekofeministycznym. poza rzeczami większymi (a bylo m.in. o sile żywiołów, siostrzanym zrozumieniu, kobiecych make-upowych maskach; detale z poszanowania normy dyskrecji pominę), dowiedziałam sie o fascynujących rzeczach mniejszych, takich jak mooncup (kubeczek menstruacyjny), termoforki na bolący podbrzuszek oraz ekologiczne podpaski (polecam stronę: miesiaczka.com). jestem zafascynowana.

czwartek, 13 maja 2010

online

po tygodniowym odwyku od netu w domu. rzucanie szlugów przy tym to pikuś.
***
a w międzyczasie: wystawa "Płeć? Sprawdzam! Kobiecość i męskość w sztuce Europy Wschodniej" w Zachęcie (blog -> tutaj), moim zdaniem warto choćby dla jęczącego/szlochającego/mruczącego łoża, purpurowego i aksamitnego, co podobno ma wiele symbolicznych znaczeń, mnie jednak na nim wygodnie. podobno wystawa jest mocna.


fota z gazety. a mocne to jest życie. i fajki o tymże tytule.

piątek, 7 maja 2010

nic do dodania

swiat oszalał i wymaga ode mnie znania się na schodołazach, e-learningu, systemie operacyjnym, stypendiach profesorskich, funduszach i fundacjach all in one w niepowtarzalnym mixie, przy jednoczesnym uczestnictwie w komuniach, konwentach i innych tego typu wybrzdękach a nieuczestnictwie w spotkaniach napawających mnie nieuzewnętrznioną obawą i lękiem pierwotnym, przy zachowaniu pogody ducha i usmiechu & szminki na ustach of course. żesz kurwa.

wtorek, 4 maja 2010

opowieść o duchach i piernikach

Toruń. pierniki są nawet w gulaszu. a w CSW z tarasem widokowym, z którego nic nie widać (do niczego innego nie można się przyczepić. budynek klasa, obsługa klasa, wystawy takoż) obejrzeliśmy Awake are only the spirits. On ghosts and their media / Nie śpią tylko duchy. O duchach i ich mediach. szczególnie urzekło nas nagranie black sabbath, grane (bardzo udanie, przez profesjonalną orkiestrę, w wersji classic) i śpiewane wspak, a potem znów nazad, celem odnalezienia treści satanistycznych (bardzo nieudanie, co nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla artystycznego zamysłu i jego wykonania). poza tym był wykrywacz duchów, nawiedzone dzieci ze świecącymi nocą oczami i pałac kultury na mapie ultratajnego projektu okultystyczno-militarnego Hexen 2039 (-> więcej tutaj), co uważam za dowód, że kulturalna jest centrum dowodzenia wszechswiatem, a zmiana staffu kelnerskiego jest próbą zamachu wrogich sił. ha. i było też ustrojstwo (by Kathrin Günter) złożone głównie z przerobionego polaroida, mogace zarejestrować pozostałości światła w ludzkim oku. i jednego pana podobno zarejestrowało inaczej, ale na czas naszej obecności ustrojstwo się zepsuło.
***
Toruń ma jeszcze tę niewątpliwą zaletę, że drinki kosztują tyle, co w wawie kawa, a kawa tyle, co w wawie woda, więc zgadnijcie co piliśmy. generalnie majówka udała się przednio.

niedziela, 2 maja 2010

tramwajem

W Tramwaju Warlikowskiego jedzie Isabelle Huppert, a reszta jedzie na doczepkę (lubię i cenię Andrzeja Chyrę i nie odmawiam jego kreacji Kowalskiego wiarygodności, ale nawet jak Kowalski gwałci Blanche, Huppert dominuje nad Chyrą; tylko czy tak miało być? wątpię). Huppert gra po bandzie, zgoda - "wspina się na szczyty swoich umiejętności”. Jej Blanche jest jak Pianistka; tylko czy tak miało być…?
O Isabelle był artykuł (jako bliski zastępnik nieudanego wywiadu) w WO z 10 kwietnia, z dużą porcją cytatów z francuskiej prasy; z recenzji Tramwaju: „aktorka wirtuozka zdaje się ciągle mówić do nas – patrzcie, co potrafię!” oraz z wcześniejszych wywiadów: „mój stosunek do życia jest raczej nieprzejednany. Dobre uczucia to nie moja specjalność”. Ciekawe. Nieprzejednana Izabelle zasiadła za pulpitem motorniczego tramwaju i metodycznie rozjechała plączących się po torach pasażerów. I może dlatego "Wychodząc z teatru, zadajemy sobie pytanie: czemu służy ten próżny popis stylistyczny?”

Co nie zmienia faktu, że Tramwaj jest wydarzeniem (i nie tylko celebryckim wydarzeniem per se, ale wydarzeniem inspirującym, skłaniającym do myślenia i przeżywania) i cieszę się, że udało mi się w nim uczestniczyć (dodam, że bilet zwany pożądaniem trafił w me ręce cudem chyba). Z detali dodam, że w sprawie nadmiaru multimediów, przy jednoczesnym ogarnianiu tłumaczenia z francuskiego – jestem na nie; w sprawie nawiązań do Platona takoż. Natomiast pozostaję pod wrażeniem pieśni o Tankredzie i Kloryndzie – co do formy, treści i koncepcji interpretacyjnej relacji Blanche i Stanley’a. Oraz torebki Chanel (just joking…).

sobota, 1 maja 2010

przygłuchy królik w trasie koncertowej

jak się nic nie dzieje, to się nic nie dzieje. a jak się dzieje, to wszystko na raz się dzieje. serio. w miesiącu maju dziać się będą symultanicznie, w przeważającej większości 30-te, urodziny (jeszcze nie moje), noce w muzeach, wystawy w Łodzi, koncerty w Wawie, spektakle (Apollonia w Ursusie - anyone interested?) tudzież autorski spektakl A.
aaaaa ponadto trwa sezon na komunie, co i mnie niestety trafiło (upojona terminowym popłacaniem rachunków uległam pokusie otwarcia skrzynki na listy; silly, silly rabbit)
***
a jak planujesz 3 koncerty w okresie następujących po sobie 30 godzin, to budzisz się przygłucha (i zaprawdę powiadam wam, że zepsuta karta dźwiękowa w uchu jest bardziej irytująca niż - nadal - zepsuta karta w sonim). ale co cię nie zabije, zabije cie później, więc po 4 upojnych godzinach wysiadywania pod drzwiami w przychodni, uzbrojona w antybiotyk i zestaw leków mniejszej siły rażenia, ruszyłam w trasę koncertową. 2:1 dla mnie. na PlusPlus w Monobarze nie dotarłam z przyczyn innego sortu. za to posłuchałam i obejrzałam Emmanuelle Seigner, która śpiewała i wyglądała tak:


a z Chłopcem nucimy there's no ordinary love i jemy kiełki słonecznika. wiosna pełną gębą. ;)