poniedziałek, 30 listopada 2009

here I am

In the burned house I am eating breakfast.
You understand: there is no house, there is no breakfast,
yet here I am.

Margaret Atwood, Morning in the Burned House

czwartek, 26 listopada 2009

prasówka

a dzisiaj wieczorem nic nie robię. w tym celu nabyłam GW* (jolka), w której natknęłam się na poradnik "jak być wystarczająco dobrą matką", z cyklu "lepsze życie" (lepsze dla kogo, ja się pytam?), który przeczytałam i - jak mawia mój współpracownik - popadłam w zwątpienie. zwątpienie nie dotyczy faktu, że w chwili obecnej absolutnie i definitywnie nie nadaję się na posiadanie potomstwa i absolutnie i definitywnie jestem w tej kwestii w zgodzie ze sobą, lecz faktu czy aby nie jest tak, że jednak może hipotetycznie ja w ogóle nie chcę mieć dzieci? oczywiście natychmiast pognałam tą myśl precz, bo przed oczami stanęły mi różne dzieciowe obrazki typu dziecko robiące miny na kolanach tatusia, córusia z blond loczkami, pitu pitu ćwir ćwir i różowe króliczki.... a potem pomyślałam o sobie zamkniętej w domu, z małym kosmitą co śpi/je (off/on), sfrustrowanej etc (tu się nad sobą użaliłam). niemniej temat zostawiam otwarty.
***
żeby oderwać się od ponurych rozmyślań przejrzałam właściwą część gazety, niestety akurat o Polańskim (naprawdę nie wiem, jak można człowiekowi który przeżył getto założyć elektroniczną obrożę. za przedawnione przestępstwo. nie pojmuję.)
***
żeby oderwać się od jeszcze bardziej ponurych rozmyślań przeczytałam wywiad o mężczyznach z B.Wojciszke (Zwierciadło), z którego w pamięć najbardziej zapadła mi informacja, że głównym powodem rozmnażania płciowego jest walka z pasożytami.
***
tia. i dlatego lubię Elle. makijaż nakładaj palcami, flirtuj i zdobywaj świat, tej zimy ubierze cię blask. optymistycznie i bez zobowiązań.

*i butelkę brandy. do kawy.

niedziela, 22 listopada 2009

pędzący królik

budzę się i nie wiem gdzie jestem, czy biec na pociąg do Radomia, czy biec do pracy? czy jestem w Łodzi, czy w Lublinie? czy to ja-trenerka, czy to ja-koordynatorka, czy to która-ja?
***
i wtedy kupuję buty, i jestem.wiem.kim.

środa, 18 listopada 2009

otóż

otóż jest tak: za 9 m-cy (bez jednego dnia) skończę 30 lat. z obliczeń wynika, że przed 30-ką nie zdążę urodzić dziecka, zresztą tzw. instynkt macierzyński ujawnił się ostatnio dwa lata temu i niewiele wskazuje na jego tryumfalny come back. na pannę młodą jestem już za stara (w kontekście paradowania w białej kiecce i tego typu eventów), moja mama przestała podrzucać mi ogłoszenia matrymonialne, a mój tata pogodził się (chyba) z brakiem zięcia inżyniera.
z dużym poczuciem ulgi myślę sobie, że trzydziestolecie przedstawia się malowniczo.

niedziela, 15 listopada 2009

silly rabbit i perspektywy

zastanawiam się nad 'tym wszystkim'. pływając w basenie. na dachu. z widokiem na Łódź.
perspektywy są obiecujące.
***
miejsce roku.. gentle touch of the deluxe design.
***
są oczywiście pewne ale. niewygodne poduszki na przykład.

piątek, 13 listopada 2009

don't ask, don't tell

w pracy gotuję makaron, w domu piszę scenariusz aktywnych spikerek
***
zasypiamy osobno, wstajemy osobno, pracujemy osobno, odpoczywamy osobno, śmiejemy się osobno, płaczemy osobno, a wszystko po to aby być razem (najlepszy tekst drużby we wszechświecie)
***
i podobno był dziś piątek, a na dodatek trzynastego

środa, 11 listopada 2009

silly rabbit i niepodległość

"Nie może być trwałej cywilizacji bez obfitości miłych grzeszków" (cytat z Huxleya dedykowany nowemu, wspaniałemu, lokalowi krytyki politycznej. gdzie - w końcu! - 90% towarzystwa jest w +/- moim wieku); zatem dzień (w sensie: rozpoczęty wczorajszym wieczorem) obfitował w miłe grzeszki: lenistwa (zasłużonego), pychy (pycha! w kontekście sałatki z dynią pewnej wiedźmy), chciwości (o pracy dziś nie mówimy), nieczystości (hmmm...), zazdrości (się nie liczy), nieumiarkowania w jedzeniu i piciu (gin & tonic raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz), gniewu (bo pada).
***
muzyka tematyczna. bo zima idzie.

niedziela, 8 listopada 2009

baby, you can drive my car...

z serii aktywne techniki zarządzania czasem, cz. I. - co można robić prowadząc samochód?
sprawdzone: poprawić make-up, rozmawiać przez telefon, pić kawę
zaobserwowane: palić szluga, pomalować paznokcie, wysłać smsa, czytać gazetę, jeść śniadanie, rozwiązywać krzyżówkę, robić seks (wyższa szkoła jazdy: kombinacja powyższych)
zasłyszane: karmić dziecko piersią (W-wa)
przeczytane: ustawić autopilota i pójść zrobić sobie kanapkę (USA, wersja dla samochodu campingowego)
moim zdaniem opcja z karmieniem przebija kanapkę.
***
btw - kupuję samochód. strzeżcie się.

wtorek, 3 listopada 2009

clearly defined

dzień, w którym wyśniłam swoje zaręczyny (ok. 4 nad ranem)*, w quizie na fb trafiłam w blahniki**, i tak po prostu zrozumiałam, czego chcę od życia***
i czego nie chcę****

* tak, z konkretną osobą, z którą nie jestem, i nie byłam związana, która jednak albo jest moim archetypem idealnego partnera, albo jestem jasnowidzką.
** 'Kamila took the What type of shoe defines you? quiz and the result is You are defined by Manolo Blahniks'. będę to sobie powtarzać w sytuacjach kryzysowych.
*** wszystkie trzy kwestie są ze sobą powiązane, ale bez łatwych interpretacji please.
**** co oczywiście nie oznacza że nie chciałabym blahników (boże, to by była herezja)

fiu, fiu. a tak niepozornie się ten 3 listopada zapowiadał.

niedziela, 1 listopada 2009

klubowo, dyniowo, zadusznie

weekend nietypowych aktywności:
1. zakupienie dyni (dynie są ciężkie)
2. wydrążenie dyni (w stylu amerykańskiego pumpkina, ale - wysoki sądzie! nadal jestem przeciwna interwencji w Iraku)
3. zrobienie & zjedzenie zupy dyniowej (polecam doprawianie pieprzem kajeńskim, co jak sądzę jest świetną informacją dla wielbicielek ostrych papryczek)
4. obejrzenie Aliens, z czego ostatnią godzinę obejrzałam home alone i tylko dwa razy włączyłam fast-forward
5. palenie różanego tytoniu (przedziwne wrażenie: konfitura z róży w stanie lotnym)
6. noc w Operze, w masce i w (ukradzionych ze ściany, nie pytajcie) sztucznych perłach , zakończona powrotem poprzez Opium, gdzie zostałam zaproszona przez bliżej mi nie znanego jegomościa napotkanego na senatorskiej (którędy tanecznym krokiem zmierzałam do metra, nadal w masce i perełkach), z tym że mężczyzna ów wraz ze swoim narąbanym jak szpadel kumplem zostali na zewnątrz, a ja weszłam do środka, a ponieważ akurat włączyła mi się opcja "nie spać, zwiedzać", to zwiedziłam, po czym poszłam sobie precz (były próby zatrzymania mnie, ale przypomniałam owym dżentelmenom, z całą stanowczością, że nie godzi się nagabywać damy w środku nocy, zwłaszcza jeśli nie jest się nawet w stanie wejść z nią do klubu, po czym z godnością i z chichotem, bo cała sytuacja wydała mi się przekomiczna, kontynuowałam pójście sobie precz)
7. dzień na cmentarzu, bardzo miło spędzony z moją mamą (m.in. jak co roku kupiłyśmy sobie to świństwo zwane "pańską skórką" i na trzy cztery zakleiłyśmy sobie buzie - zabawa polega na tym, która pierwsza się rozklei, bez wypluwania; wygrałam)
***
fotka dowodowa (robiona komórką przez mało trzeźwą właścicielkę komórki, co tłumaczy jakość; ale perełki som)