sobota, 30 stycznia 2010

trzy razy dziewięć

popadłszy radośnie w fazę maniakalną mojej cyklotymii (bez kokieterii, zaczynam podejrzewać się o słuszność tej autodiagnozy), czerpię radości z rzeczy różnych. i tych przyjemnych, i tych pożytecznych. w ramach przyjemnych obejrzałam Nine, pomimo średnich recenzji i pewnej dozy nieufności, co do musicali (to jest tak: mam wrażenie, że nie przepadam za musicalami, choć wszystkie które widziałam mi się podobały; teoretycznie więc, popełniając błąd konfirmacji, powinnam do musicali podchodzić co najmniej entuzjastycznie. ale tak nie jest. Why, why?). Nine lubię i polecam. razy trzy.

dziewięć po raz pierwszy: http://www.youtube.com/watch?v=y_5_lzags3I
(umieszczanie na stronach wyłączone, niestety)

dziewięć po raz drugi:

dziewięć po raz trzeci:

a żeby sie lubiło i polecało, warto przyjąć trzy założenia bazowe:
1. to jest Nine, nie Osiem i pół. bez zbędnych benchmarków zatem.
2. teksty piosenek nie muszą porażać głębią. to musical, a nie kino pytań egzystencjalnych. niemniej warto posłuchać tekstów w oryginale, ponieważ tłumaczenie im - oględnie mówiąc - nie służy.
3. detale i szczegóły (gdzie diabeł tkwi, podobno): perełki z tekstów Judi Dench i Nicole Kidman (szczególnie tym śpiewanym w ciemnej uliczce Rzymu), łzy Penelope Cruz i Marion Cotillard i włoski akcent Daniela Day-Lewisa. Brilliant. marvelous.

środa, 27 stycznia 2010

silly rabbit i okoliczności

okoliczności coraz bardziej nas otaczające, jak mawiał mój sąsiad

niedziela, 24 stycznia 2010

silly rabbit i positive thinking

znalazłam prawo jazdy (dwa lata przeleżało w CD z soundtrackiem z gladiatora, doprawdy nie wiem czemu tam). poczytuję to za dobry omen, z braku innych dobrych omenów.

piątek, 22 stycznia 2010

jakaż piękna psychosoma

i tak hanne zagrała beze mnie. lykke li jako bliski zastępnik, na dobranoc. depresyjne adekwatnie do samopoczucia.


Tell me when you hear my silence
There’s a possibility
I wouldn’t know

serio.

środa, 20 stycznia 2010

duszności

zastanawiając się nad tym, jak przeżyłam dzisiejszy dzień, przypomniałam sobie że rano wzięłam ulubione lekarstwo na k. k jak keeps me going. innego wyjaśnienia nie widzę.
***
znajdują mnie frazą pędzący królik; a mnie brak tchu

niedziela, 17 stycznia 2010

silly rabbit i imaginarium

Mam mieszane uczucia. Oglądanie tego filmu jest jak przejście przez zwierciadło dr Parnassusa (aka Terrego Gilliama), z tym że trafia się do jego – nie własnej – wyobraźni. Atrakcyjnej, ale obcej; zatem podziwiałam, ale z dystansem (z wyjątkiem Toma Waitsa, który naprawdę mnie cieszył).
Podsumowując, w ogóle: me-I-don’t-know. Chyba trochę rozczarowana.
Podsumowując, w szczególe - w kategorii obsada: zjawiskowa Lily Cole, za mało Johnnego Deppa (choć moim zdaniem do tej roli z nich czterech – najbardziej pasował Colin Farrell; z całym szacunkiem do Heatha Ledgera); Damn. I won. – w osobnej kategorii tekst filmowy Toma Waitsa, oraz pomysł z wisielcem i piszczałką w kategorii punchline.


I jeszcze dialog, w kategorii dialog.
Dr. Parnassus: You can't stop a story being told.
Mr. Nick: That's a weak hypothesis.

czwartek, 14 stycznia 2010

nie czas

pewien mężczyzna zadał mi dziś pytanie: jakie ma pani plany na jutro? tylko po to, żebym wzięła udział w postępowaniu prawnym. O_o
***
dostałam różyczkę.
***
zasypiam. atawistyczna reakcja hibernacji względem niesprzyjających warunków w postaci procesów i mrozów.
***
hm, ładna ta różyczka.
***
jeśli natychmiast nie wyłączę laptopa, to zasnę na klawiaturze. vi\shs'9235798[ 0vnldkf\gh/u nvtnvjhfgso;yg8;tykgggggggggggggggggggggggggg;sdoooooooooog

wtorek, 12 stycznia 2010

dobrze jest

satyryczne świniobicie, napisała GW swego czasu, ja bym dodała też: artystyczne. Między nami dobrze jest w TR jest dobre do tego stopnia, że chyba w końcu złamię się i przeczytam Masłowską (dotychczas bojkotowałam z nasileniem wprost proporcjonalnym do masłowskomody). dobre teksty, w odpowiednim momencie stopowane, żeby nie popaść w stereotypowe przegięcie i banał, dopracowane szczegóły (z rodzajem szpilek włącznie, moje uznanie), świetna obsada (chociaż chciałabym zobaczyć Romę Gąsiorowską w innego rodzaju roli) i kapitalne zakończenie. i dodatkowy plus za tekst o torbie z cukierkami. jestem na tak ;)
***
wróciliśmy z A. pieszo, wąskim śnieżnym duktem, standardowo obsypując się śniegiem i zachwycając tym domem z oświetlonym gankiem na Madalińskiego vis a vis przystanku na Łowickiej. a teraz odmrażam paluszki. jak mawia pewien fryzjer wiadomej orientacji: naaajss!

poniedziałek, 11 stycznia 2010

krótko i na temat

biało. bajkowo. koncertowo.

sobota, 9 stycznia 2010

w rozjazdach

wstałam o 5.00, aby przedrzeć się przez zaspę zaczynającą się pod moim domem i zalegającą do Wołoskiej (albo i dalej), aby o 6.00 wypić kawę z mlekiem sojowym w c/h na centralnym. i kawa i mleko sojowe są of kors zabronione na diecie (errata nr 3 do diety: dietę stosuje się w godzinach dziennych, 7.00-23.00; errata nr 4: ponieważ soi jest bliżej do warzywa niż do nabiału, mleko sojowe jest odpowiednikiem soku warzywnego; hm, mogłabym tworzyć unijne dyrektywy rolne) (haha, w związku z erratą nr 3 dziś o północy zeżrę sernik), a to wszystko aby zdążyć na pociąg do pięknego miasta Łódź, aby utknąć w Koluszkach na dobrą godzinę (z powodu zepsucia sie rozjazdu, wtf is rozjazd?), aby - spóźniona - wpaść na zajęcia i dowiedzieć sie, że jakiejś babie się pomyliły dni i że bardzo bardzo mnie przeprasza (a dodatkowo przeprasza za to,że myślała, że jestem studentką, bo pani tak młodziutko wygląda, wrrrr), ale czy nie mogłabym zacząć swojego wykładu o 11.00? no i mogłam, nieasertywna sierota, i teraz siedzę w pokoiku profesorskim i patrzę jak mnie zasypuje w tej Łodzi, na amen.
***
ale pan taksówkarz powiedział, że jakby był młodszy to by mnie zaniósł. to było zaraz po tym jak wyrzucił z taksy dwóch ekhm...Afropolaków (w sensie: murzynów; po prawdzie jednak miał rację, bo wepchali się bez kolejki; nie to żebym ja była pierwsza w kolejce... ale się nie pchałam, a jedynie trzepotałam rzęsami celem odgarnięcia śniegu z oczu). jak tak dalej bedzie sypać to będę musiała zorganizować sobie młodego taksówkarza, co by zdążyć na fabryczną na pociąg powrotny. albo znaleźć narty.
***
hmm. rozejrzę się po budynku.

piątek, 8 stycznia 2010

jak już, to już

jak kochać, to księcia, jak kraść, to miliony. a jak nie palić, to też nie jeść. tydzień bez fajka (nie licząc potajemnych, cnotliwych trzech pociągnięć i połówki jointa - bo JA nie jestem hipokrytką; tej mniejszej połówki poza tym), drugi dzień z dietą south beach (moim zdaniem południowa dziwka jest dobrym tłumaczeniem), z małą erratą w postaci kawy (tak jak podejrzewałam, bez kawy nie funkcjonuję) i czerwonego wina, I persume (chociaż jeszcze się nie złamałam, ale aż taka dzielna nie jestem).
***
i tak oto epickie melanże zamieniłam na dramatyczny detox; w nagrodę ukradnę sobie księcia i pokocham jego miliony. i będzie lirycznie.

wtorek, 5 stycznia 2010

psychologizując

Piotruś Pan to chłopiec, który pragnie mieć pięć lat, bo wie, że kiedy dorośnie, straci zdolność latania. Wieczny chłopiec śni o lataniu; latanie oznacza niezgodę na rzeczywistość. Wieczne dziewczynki mają problem ze stabilizacją uczuciową. Porzucają z błahych powodów mężczyzn, a jeżeli nie decydują się na rozstanie, to wcielają się w rolę Wendy. Decydują się zajmować niedojrzałym mężczyzną, cierpliwie czekają na niego, podczas gdy on się bawi. Nie stawiają żadnych wymagań, niczego nie oczekują. Boją się samotności i opuszczenia, a jednocześnie marzą, by być kochane miłością romantyczną, na zawsze. Wieczne dzieci pragną latać. Upragniona lekkość bytu? Nie do zniesienia.
***
t: ale to coś poważnego?
j: no nie wiem.
t: acha, to jak zwykle.
***
Mój tata też jest Piotrusiem Panem.
Jego córka ma syndrom Tinker Bell/Wendy.

niedziela, 3 stycznia 2010

trzy

w 80 minut dookoła lodowiska (courtesy of eM i K., ze szczególnym uwzględnieniem zmasakrowanego paluszka drugiej damy), w 80 albumów dookoła świata (courtesy of eM), czyli jak nie zostałam Katariną Witt, ale rozpoczęłam piękny romans z zespołem Beirut. ponadto w weekend było zimno (ale było też i gorąco; lubimy takie wyjątki potwierdzające regułę), domknęłam gestaltową figurę, nierozważnie odemkniętą 7 lat temu, i teraz przede mną na pewno 7 lat tłustych (tłustych metaforycznie, of course), kupiłam buty (oj, przecena była) i szukałam człowieka gumy (nie znalazłam, ale już wiem że należało szukać na rogu Czynszowej), ślizgając się niemiłosiernie i wysłuchując monologów F. w bliżej nie znanym języku. jeśli nowy rok będzie taki jak jego pierwsze trzy dni, to strach się bać.


rzeczony Beirut.

piątek, 1 stycznia 2010

dwa

blog jutro ukończy dwa lata istnienia. wchodzimy w fazę dominacji komunikatu "nie" :>
***
urodzinowo - dama na rowerze

22/01 koncert w kult, ktoś chętny?