niedziela, 29 czerwca 2008

just kidding

martini bianco
+ wódka
+ lód
+ cytryna (wstrząśnięte, nie mieszane)
+ taniec brzucha (jw)
+ wróżenie z fusów (mieszne, nie wstząśnięte)
wieczory panieńskie są boskie
ale może by tak która trafiła we mnie tym wiankiem? (just kidding)

czwartek, 26 czerwca 2008

ME

Słowiańska dusza vs latynoski temperament, zgadnijcie na kogo stawiałam. Dodam, że wygrałam wino. Hiszpańskie, z wyższej półki. Good job - well done, chicos!

środa, 25 czerwca 2008

trzy siostry, jedna dziewczynka i pies

To był dom, który starszy pan zbudował dla córek. Gdy rozpoczął budowę, nie był już młody. Wszystko w jego życiu było na swój sposób domknięte. Skończyła się wojna, którą wszyscy przeżyli. Mogli być z siebie dumni. Nie podpisali volkslisty, prawie wszyscy. Ale to „prawie” też należało już do zamkniętej przeszłości. Stracił syna, najmłodszego, najbardziej niebieskookiego, najbardziej jasnowłosego. Najukochańszego. Cofnij. Wróć. Rodzina zyskała bohatera, bo przecież wiecie, on wyjechał, żeby nie podpisać tej cholernej listy, on nie uciekł – jego zwerbowali, nie, nie Niemcy! Skąd Niemcy, on był w wywiadzie (ciii…), był we Włoszech, był we Francji, takie piękne kartki nam wysyłał, jedną znaczy się, a potem ślad zaginął. Zginął za sprawę. Albo się ukrywał. Lepiej jednak żeby nie wracał. Chwała bohaterom. Starszy pan i tak stawiał na córki. Dobrze wydane za mąż, no może nie tak bardzo dobrze, ale porządnie. Inteligencko. Córki były trzy, trzy siostry - jak bajce. To dla nich zbudował dom. A teraz dom pleśniał razem z nim. Tak, dom przesiąknął zapachem wilgoci. Może za dużo wylano w nim łez? Siostry płakały, każda na swój sposób. Najstarsza siostra na parterze, płakała cicho, z zaciśniętymi zębami. Płakała w poduszkę, albo ocierała łzy ścierką do naczyń. Czasami któraś łza skapywała na piec i z sykiem zmieniała się w słoną parę. Sól z tych łez wgryzała się w pościel, osadzała na fajerkach, krystalizowała w najdziwniejszych miejscach. A mała, pięcioletnia dziewczyneczka chodziła i wyszukiwała te miejsca, i zlizywała tę sól. A potem była nieznośna (jesteś nieznośna!), a potem nie chciała jeść (ależ niejadek z tej dziewczynki!). Ta sól to była skrystalizowana złość, wyekstrahowany jad. Na wojnę, i na to co po wojnie. Na ludzi, którzy zginęli (chwała bohaterom? A niechby kolaborował, niechby podpisał tę listę, byłby, wróciłby, istniałby, jego ręce, jego oczy, zbyt niebieskie, albo innego oczy, zbyt czarne, istniałyby) i na tych co – podstępnie, haniebnie, no tak po prostu nie zginęli i musieli się oświadczyć, i – boże, co za pomyłka, co za błąd! – i musieli zostać przyjęci, i musieli jej zrobić dzieci, i istnieć, ich ręce, i cholera wie jakiego koloru oczy). Średnia siostra nigdy nie słyszała tego płaczu, nigdy nie widziała tych łez. Ona nie popłakiwała. Ona płakała raz na rok, na zapas, na amen, na po nas choćby potop. Ona kumulowała, zbierała wszystkie zniewagi, nawet te najmniejsze, delikatnie podnosiła z podłogi, zdrapywała paznokciem, żeby żadna, nawet najmniejsza złośliwostka nie umknęła. Zbierała je w takim pokoju na piętrze, obok pokoju starszego pana (może to toksyczne sąsiedztwo spowodowało jego powolne gnicie? ), zbierała, aż do dnia, kiedy już nie można było domknąć drzwi, kiedy stosy niegodziwości piętrzyły się pod sam sufit. O, wtedy zasiadała, otoczona córkami, zasiadała w swojej falbaniastej sukni, zdejmowała okulary w brązowych oprawkach i zaczynała biadolić. Dziewczyneczka, której nie wolno było chodzić na górę (jesteś nieznośna!), uwielbiała schować się pod stołem, razem z zapchloną sunią starszego pana i oglądać ten spektakl, te fontanny łez, to zawodzenie, te cudownie złożone obelgi, te piętrzące się stosy chusteczek, siorbanie, kichanie, krztuszenie się, łkanie, cichnięcie, i znowu zaczynanie, i czkawkę, i złorzeczenia. Tyle nowych słówek, którymi potem beształa swoje lalki! Schodziła na dół wieczorem, w przemoczonej sukienusi (od łez), z siniakami na kolanach (od klęczenia), z pchłami (od suni) i zasypiała, i śniła dziwne sny.
A trzecia siostra, ta najmłodsza, i w swym mniemaniu (błędnym) najładniejsza, i w powszechnym mniemaniu (słusznym) najgłupsza, ale zarówno w swym i powszechnym osądzie – cholernie dobrze ustawiona (mąż partyjny, tfu!), płakała tak sobie ot. Przy krojeniu cebuli (oj dokończ, ja nie mogeee…), przy rzucaniu kochanków (tfu, też partyjnych), przy odkryciu, że oczko pierścionka to szkiełko, nie brylant (jak on mógł, świnia!), przy ugryzieniu przez dziewczynkę (jesteś nieznośna!) i przez sunię i przez ich pchły. Ale to było złudne, to było na pokaz. Bo raz przyszła do sypialni, gdzie spała dziewczynka, gdzie myślała że dziewczynka śpi, bo najpierw przyszła do najstarszej siostry, piły nalewki w kuchni i najmłodsza paplała, a najstarsza rzucała cięte, sarkastyczne riposty, i nagle najmłodsza powiedziała, że musi się położyć, tak na chwilkę, zanim pojedzie do miasta (z szoferem, partyjnym, tfu!), śpij tu, powiedziała najstarsza, z małą w łóżku, ona jest chudzina, ty też chudzina, będzie wam wygodnie. Więc tak leżały – dziewczynka i żona partyjnego, i ta siostra najstarsza też przyszła i siadła koło nich na łóżku. I obie siostry patrzyły szklistymi oczami na księżyc, trochę pijane, i wtedy ta najmłodsza zaczęła szlochać. Takimi rzewnymi łzami, jak koraliki, jak perełki toczące się po jej alabastrowych policzkach i turlające się na podłogę. I mówiła coś o oczach, takich niebieskich, i o tych rękach, i że już nie, już nie da rady, że nie może, a ta starsza mówiła takim jednostajnym, głuchym szeptem. O kartkach, z Paryża, z Włoch, o jakimś wtedy i jakimś przedtem. I starsza siostra potrząsnęła tą młodszą, a potem ją przytuliła, tak że dziewczynka przestraszyła się, że ją zadusi. Ale one tak zamarły, a ich łzy – te koraliki, i te jadowicie słone – moczyły im włosy, i wsiąkały w szpary podłogi. Gdzie te łzy płyną, pomyślała dziewczynka? I po cichutku wyślizgnęła się z łóżka, i boso przemknęła przez pokój i przez kuchnię, i wspięła się na krzesło (i stołeczek) po klucz od piwnicy (już kiedyś opanowała tę sztuczkę i spojrzała w lustro, mówiąc do siebie – jesteś nienośna!). Na schodach do piwnicy było strasznie wilgotno i nieprzyjemnie, i miała już zawrócić, gdy ktoś chwycił ją za rękę. To był pradziadek. Myślała, że ją skrzyczy, ale zamiast jesteś nieznośna, powiedział jesteś ciekawska, i starszy pan zapalił światło i pochylił się nad dziewczynką (no teraz to, ze względu na zapach bijący od niego, było bardzo nieprzyjemnie), i dziewczynka skrzywiła nosek, a starszy pan uśmiechnął się smutno i powiedział: obiecaj że to zostanie między nami, no i sunią (bo sunia też przydreptała), i tak we trójkę zeszli na dół.

Czasami zastanawiam się, czy to możliwe, żeby w piwnicy domu było jezioro? I żeby to jezioro było słone? I żeby światło księżyca tak się odbiło w tej wodzie, że miałam wrażenie, że patrzą na mnie błękitne oczy? I czy mój pradziadek wtedy jeszcze żył, i czy naprawdę zaśmiał się i szepnął chwała bohaterom?

niedziela, 22 czerwca 2008

pieska, bieska, stół

A ja jestem, proszę pana, na zakręcie.
Choć gdybym chciała - bym się urządziła.
Już widzę: pieska, bieska, stół.
Wystarczy żebym była miła.

na zakręcie Krystyna Janda

ta metafora balii zawsze mnie urzekała

piątek, 20 czerwca 2008

szklanka

Naprawdę nie wiem, kiedy to się zaczęło. Kiedy był ten brzemienny w skutki pierwszy raz, kiedy nie zapanowałam nad sobą i świat na niby przeciął orbitę świata prawdziwego, i wszystko się pomieszało. Może wtedy, gdy siedzieliśmy z A. w kuchni i tak strasznie- strasznie mnie zdenerwował, a niebyło już nic czym mogłabym przegryźć zdenerwowanie. Może wtedy, kiedy siedziałam na zebraniu w pracy i obracałam szklankę z wodą w dłoniach i gryzłam się w język, i pomyślałam że mam dosyć gryzienia się w język, dlaczego mam sama sobie zadawać rany, kiedy mogę zadawać rany innym? I co z tego, że są wyżej w pracowej hierarchii niż ja , no proszę wyjdźmy na ulicę, spotkajmy się na zakupach, albo gdziekolwiek bądź, wszędzie tam będziemy tylko przechodniami, pasażerami, klientami supermarketu, których jednakowo dotyczą promocje, nawet jesteśmy w tej samej grupie docelowej A- i BTLu. A może było to na imprezie, albo w restauracji, albo w kawiarni, gdy sączyłam wodę z cytryną i lodem, albo drinka, może po prostu nie zauważyłam, że lodu już nie ma, że to czyste szkło? W każdym razie, pewnego pięknego dnia (albo brzydkiego, co zresztą nie ma znaczenia dla tej opowieści, w świecie na niby nigdy nie kreuję pogody, ona po prostu jest – indyferentna i nieinwazyjna), zaczęłam jeść szkło. Z początku nie zdawałam sobie sprawy, choć trochę dziwiło mnie wyszczerbienie szklanek, ale pomyślałam, że to fochy zmywarki (bo ja nigdy nie czyściłam filtra, tak powiedział zawezwany pan hydraulik, z wyrzutem to powiedział; ale po co ten wyrzut, powiedziałam ja, przecież gdybym czyściła filtr, czego zresztą jak pan się domyśla, nie planuję robić, to nie zarobił by pan tych 50 pln-ów, czyż nie? I tu musiał mi przyznać rację.). Naprawę zmywarki możemy jednak uznać za pierwsze koszty nałogu. Na drugi rzut poszła nowa zastawa stołowa, ale wtedy zjadałam już porcelanę, która – co do walorów smakowych – dobrze komponowała się z deserami. To było jednak dużo później, kiedy zrobiłam się też wybredna, i kawkę popijałam z filiżaneczki Villeroya i Boch’a a potem zagryzłam tą filiżaneczką, jak ciasteczkiem. Mniam.
Na początku zjadałam szklanki, na przyjęciach dyskretnie chrupałam kieliszki, na konferencjach chyłkiem skubałam brzeżki od zwykłych, fajansowych filiżanek. Starałam się być dyskretna, ale nałóg rósł we mnie jak dziecko w brzuchu, żarłoczne dziecko, płaczące dziecko, dziecko ciągle głodne. Ile razy można kupować w jednym sklepie komplet kieliszków, no sami powiedzcie? Dla mamy, bo się stłukły, na prezent, jeden, drugi… Ma pani wielu znajomych? No mam. Albo miałam, bo wie pani, prawdziwych przyjaciół poznaje się, gdy na ich oczach zje się butelkę po winie.
I co dalej, pytacie? Też zadawałam sobie to pytanie, patrząc łakomym okiem na witryny sklepów, na witraże w kościołach, na ten cudowny budynek Rondo 1 na rondzie ONZ… No cóż, pewnego dnia zatrułam się słoikiem po ogórkach. Rzyganie szkłem nie jest ani przyjemne, ani estetyczne. Krwawa jatka, mówię wam, szpital, kroplówka itp. Wydobrzałam. Nie robią już na mnie wrażenia kryształowe żyrandole, a właściciele akwariów mogą spać spokojnie. I żal mi tylko słodkiego smaku lusterek, och lusterko, lusterko to bym zjadła…

środa, 18 czerwca 2008

Kirke x 2 (czarujące panny K.)

I never turned anyone into a pig.
Some people are pigs; I make them
Look like pigs.


A dalej jest (albo będzie) tak:

(...) You think
a few tears upset me? My friend,
Every sorceress is
A pragmatist at heart; nobody sees essence who can't
Face limitation. If I wanted only to hold you
I could hold you prisoner.


Louise Glück, Circe's power,
a fotka by KG dla KG.

środa, 11 czerwca 2008

silly rabbit and dizzy kitty

destabilizacja się nieco pogłębiła (w sensie: mam w domu rzygającą kotkę na haju, odzianą w kaftan bezpieczeństwa i obijającą się o meble)
cóż przyniesie jutro, ja się pytam?

wtorek, 10 czerwca 2008

refleksyjna i poszukująca

poszukiwania sukienki weselnej - podejście pierwsze
podejrzana: sukienka filetowa (w sensie: kolor zbliżony do filetu)
cena: akceptowalna
detale: krój umiarkowanie korzystny, wymaga zakupienia szpilek (hmm...) i lekkiego schudnięcia (w przypadku chęci zmieszczenia tortu weselnego schudnięcie jest niezbędne)
założenia programowe: musi być ciepło i absolutnie nie może padać

refleksje z dnia dzisiejszego: jedyne co w moim życiu jest uregulowane, to brwi

niedziela, 8 czerwca 2008

silly rabbit i dziwne czasy

Paradowałam. Z różowym błyszczykiem na ustach, z żółtym balonikiem w łapce.
Na blogu A i blogu T możecie podziwiać kolorowe wiatraczki, uczonego w piśmie, ambasadę UK strojną w tęczową flagę i paradujących równo, bez względu na wiek, płeć, orientację seksualną, (nie)pełnosprawność, wyznanie i pochodzenie etniczne. Jak wszyscy – to wszyscy, policjanci też, w designie czarno – żółtym (elegancja Francja!), i inni smutni panowie w czerni, co chcieliby przyrastać naturalnie, ale im nie idzie (czyżby za mało kultury?). Dane liczbowe jak co roku się rozjechały. Jak podaje wp.pl organizatorzy doliczyli się ok. 7-8 tys. osób, a służby porządkowe (MPO?) ok. 2 tys. Niemniej było wesoło, słońce świeciło, akacje sypały akacjowe konfetti a dziewczęta i chłopcy trzymali się za ręce (w kombinacjach różnych, oczywiście). W tym samym czasie nawiedzone działaczki z organizacji tzw. obrońców życia blokowały zgwałconej dziewczynce dostęp do aborcji, a ok. 208 kobiet zostało pobitych przez swoich partnerów (bo te suki ich prowokowały!). Nic to. Jutro plemienne zjednoczenie antygermańskie, wiecie: dzieci z Wrześni, rota i Wanda co Niemca nie chciała (i nie mam na myśli Szymona). Dziwne czasy.

środa, 4 czerwca 2008

hazardzistka

Miłość to partia kart, w której wszyscy oszukują; mężczyźni by wygrać, kobiety by nie przegrać.
Dla niego asy z rękawa, dla mnie same blotki. Choć już dawno gram na kredyt, nadal pytam: jeszcze jedną partyjkę, my love?

niedziela, 1 czerwca 2008

silly rabbit i leniwa niedziela

sms na pobudkę (6.30)
pewien chłopiec: hej
ja (śpię)
pewien chłopiec: wracam późno albo wcześnie znaczy. zostaw buły
ja (dalej śpię)
pewien chłopiec: sorki, pomyliłem numery
ja (trzy godziny później): buły na stole, podlej kwiatki

no dobra, sama podlałam (a z bułami to nieprawda), w ramach przerwy w snuciu się po domu, przysypianiu, opalaniu nóg w ogródku, czytaniu horoskopów (irracjonalny: Dziś Dzień Dziecka. Nie wolno Ci o tym zapomnieć nawet, gdy nie masz własnych. A może właśnie dlatego) (ale jak to?), i te pe

taka dziś leeeniwaaaa niedzieeelaaa