piątek, 31 grudnia 2010

co było, co jest, co będzie

w tym roku postanowienia pozostaną w kameralnym gronie wszystkich składowych mojego ja, publicznie zaś stwierdzam, że - choć to subiektywnie irracjonalne - całkiem nieźle mi w tym 2010 poszło. biorąc pod uwagę wybuchające wulkany, spadające samoloty i inne zdarzenia wywołujące nagłe, obłąkańcze pragnienie zmian, to ostałam się na polu walki lekko draśnięta odłamkami, jednakowoż cała i zdrowa na ciele (i prawie na umyśle). bez szluga w dłoni, bez związkofobicznych pseudogentelmenów grasujących po myślach i snach, kontemplująca co było, co jest, co będzie. good job, well done jak mawiała exszefowa.
***
jak długo, do jasnej cholery, może zastygać lukier, ja się pytam?!

czwartek, 30 grudnia 2010

aaa!!!! cd.

jak wczoraj, tylko bardziej

środa, 29 grudnia 2010

aaa!!!!

złoszczę się, na wszystko się złoszczę. z moich dróg zalecam zejście precz.

piątek, 24 grudnia 2010

dzisiaj

miłości i ogarnięcia. :*

wtorek, 21 grudnia 2010

trzy dni do świąt

mam słabość do krzywych choinek. oczywiście tegoroczna też jest krzywa, choć ma tę właściwość, że patrząc od stołu prezentuje się równiutko, a krzywości nabiera wraz ze zbliżaniem się do okna. Plotce się w każdym razie podoba (leży pod nią i pilnuje, żeby jakiś hipotetyczny kot nie buchnął bombek, JEJ bombek).
***
zmęczona (natchnęło mnie na spacery w śniegu po Starym Mokotowie), ze zmasakrowanymi uczuleniem (uczuleniem na choinki) dłońmi, zastanawiam się nad reakcjami katalitycznymi. takie nowe hobby.
****
prezenty się odnalazły. uf.

niedziela, 19 grudnia 2010

Mr Tricky, welcome back

słuchając Mixed Race, stwierdzam, że to bardzo przyzwoita płytka (zadośćuczynienie po fatalnym koncercie, po którym straciłam do gościa serce); szczególnie podoba mi się Murder Weapon, ale na bloga nadaje się bardziej kobiecy kawałek, pasujący zresztą do moich bezsensownych weekendowych smutków. let it flow.

sobota, 18 grudnia 2010

ta kuo

Main Hexagram
[Wynik: 877778]
28 - TA KUO / WIELKIE PRZEWAŻA
(TUI: Jezioro, radosna - SUN: Wiatr, łagodna)
OBRAZ: Belka podtrzymująca sklepienie wygina się, bliska złamania. Korzystne jest mieć dokąd pójść. Sukces.
OSĄD: Jezioro wznosi się nad drzewa: obraz PRZEWAŻANIA WIELKIEGO. Człowiek szlachetny samotnie wznosi się nad światem, a edukując świat pozostaje niezwyciężony.
KOMENTARZ: Nadmierny ciężar wielkości: zbyt wiele, jak na wytrzymałość podpory. Groźna sytuacja wymaga nadzwyczajnych pociągnięć, trzeba jak najszybciej znaleźć wyjście. Na szczęście cały ciężar spoczywa pośrodku, nie grozi zamęt. Problem trzeba rozstrzygnąć łagodnie i ostrożnie. Powołani są do tego ludzie nadzwyczajni, zdolni odrzucić zwykłe metody działania.
***
należało iść spać.

czwartek, 16 grudnia 2010

silly rabbit piecze krzywe pierniki i proste muffiny

kontynuując flow (tym razem już bez błękitnej pigułki, ale prawdopodobnie w stanie lekko maniakalnym), upiekłam blachę muffinków w wersji świątecznej (z jabłkiem, cynamonem, białą i ciemna czekoladą) oraz dwa pierniki. bardzom kontenta.
***
zauważyłam, że chociaż moja praca etatowa i pozaetatowa sprzyjają ciągłemu spotykaniu nowych ludzi, to asortyment najwyraźniej jest na wyczerpaniu, gdyż zaczynam poznawać osoby, które już kiedyś poznałam; oczywiście zmienia się zakres merytoryczny, kontekst logiczny i lokalizacja, no i czasem kolor włosów - w odniesieniu do kobiet, lub posiadanie włosów - w odniesieniu do mężczyzn. ale generalnie zaczyna wiać nudą. może powinnam zmienić branżę i zamiast strategii, programów szkoleń i podobnego typu ustrojstwa , produkować coś społecznie przydatnego. np. muffinki.
***
hm, no to pierwszy cel na nowy rok opracowany.

środa, 15 grudnia 2010

silly rabbit i znienacek

skutkiem długotrwałego bólu głowy i pobrania w związku z tym magicznej błękitnej tabletki (która działa na WSZELKIE bóle, z weltschmertz włącznie), wstąpiła we mnie boska energia, spożytkowana na wymianę zasłon na nowe i zrobienie porządków w (niektórych) szafkach w kuchni. i całkiem znienacka poczułam świąteczny nastrój. jingle bells in excelsis Deo
***
a w skrzynce jest awizo; i albo ściga mnie U.M.St.Wawy Dzielnica Mokotów ( w sprawie podatku okolicznościowego od ch-wie-czego, taki coroczny prezencik) albo jednak któryś z prezentów postanowił dotrzeć.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

silly-stat-rabbit

napisane raporty: 0
raporty, które miały być napisane, ale zlecający zmienił zdanie: 1
stopień zirytowania* (skala 1-10): 11
stopień zmęczenia (skala 1-10): jw
liczba kupionych prezentów: 1,5
liczba zamówionych prezentów, które nie wiadomo kiedy i czy w ogóle przybędą: 3
liczba niekupionych i niezamówionych prezentów: 10
***
muszę się zdrzemnąć albo komuś... ekhm... bippp

*akcja trąbka: staram się nie przeklinać na blogu

niedziela, 5 grudnia 2010

na rozgrzewkę

wczoraj rozbłysła świąteczna iluminacja, jutro preludium do sezonu prezentowego, a tvp już pewnie szykuje pakiet niezniszczalnych hitów wszechczasów z brucem willisem i kevinem samym w domu. okropieństwo, zgroza i komercja. tylko czemu nie mogę się temu oprzeć?
***
moje małe 'the best of', na rozgrzewkę: klik-klik

środa, 1 grudnia 2010

nadal ci zimno?

The snowflakes got bigger and bigger, until they looked like big white hens. All of a sudden the curtain of snow parted, and the big sleigh stopped and the driver stood up. The fur coat and the cap were made of snow, and it was a woman, tall and slender and blinding white-she was the Snow Queen herself.

"We have made good time," she said. "Is it possible that you tremble from cold? Crawl under my bear coat." She took him up in the sleigh beside her, and as she wrapped the fur about him he felt as if he were sinking into a snowdrift.

"Are you still cold?" she asked, and kissed him on the forehead. Brer-r-r. That kiss was colder than ice. He felt it right down to his heart, half of which was already an icy lump. He felt as if he were dying, but only for a moment. Then he felt quite comfortable, and no longer noticed the cold.

Hans Christian Andersen's "Sneedronningen"


interpretacje psychologiczne nie sprzyjają przyznaniu się, że Królowa śniegu jest moją ukochaną baśnią. no ale jest. i jest piękna.

poniedziałek, 29 listopada 2010

bim-bomową porą

właściwie to śniegi miały nas zaskoczyć w Krakowie, ale chyba tym razem przedłożę komfort nad wizualną atrakcyjność śnieżnej bieli. w każdym razie wystaliśmy swoje w kolejce do podziemi krakowskiej starówki (współfinansowane z POIG, eh... skrzywienie zawodowe), daliśmy się zaatakować designowi w Bunkrze Sztuki (Young Austrian Design) oraz stać się obiektem prezentacji (Człowiek jako obiekt) i ponarzekaliśmy na kulturę parkowania (a raczej jej brak) przeprowadzając analizę porównawczą dla wawy i krk, przy okazji trując się dymem w podziemiu Propagandy na Kazimierzu. Propaganda zmieniła właścicieli, i obecnie współprowadzona jest przez mojego znajomego (z czasów, gdy projekty unijne bywały niezłą zabawą), co oznacza dostęp do wiśniówki i wolnego krzesła w piątkowy wieczór.
***
im bardziej pada śnieg, bim-bom... kochanie, marzną mi uszki!

piątek, 26 listopada 2010

post bez tytułu

wreszcie (w dniu dzisiejszym śmiało mogę powiedzieć, że ostatkiem sił) dotarłam na sztukę bez tytułu we współczesnym. Szyc czasami nazbyt przerysowany (ale bdb), świetna Kluźniak, całość zgrabna, w wyważony sposób zabawna i refleksyjna. idźcie, bierzcie i wierzcie. szczególnie w kwestii kobiet i parowozów.
***
biegam za bardzo ważnymi osobami. czuję się jak na polowaniu na przepiórki. nic tylko podać w płatkach róż.
***
a skoro o wyżerce mowa, to zaliczyliśmy wczoraj z F. bankiecik w towarzystwie zarządu banku millenium. poczułam zew gry na giełdzie, co najpewniej oznacza konieczność wymiksowania się z tego interesu. urzeczona tekstem: ekonomiści mają taki wpływ na ekonomię, co meteorolodzy na pogodę (czy jakoś tak, autorstwa chyba Wellsa) i sernikiem z limonką. i spadł pierwszy śnieg (hurrraaaa!)
***
a jutro krk. w ramach polowań.
***
mrówkojada wzięliśmy ze schroniska, a nie kupiliśmy. gwoli sprostowania.

wtorek, 23 listopada 2010

hello, lover...

...chcę te buty. bezapelacyjnie.


by Louis Vuitton spring-summer 2011

400

na czterysetny post załapał się pan banksy. wyjście przez sklep z pamiątkami tak bardzo polecam, że filmiki będą dwa (mały i duży). no i dowiedziałam się, jak wyglądał przodek batmana!

film mniejszy


film większy (zwróćcie uwagę na papierowego psa na studzience kanalizacyjno-wentylacyjnej)

film całościowy dają w muranowie. chyba powoli mija mi awersja (bezprzyczynowa i irracjonalna) do tego kina.

niedziela, 21 listopada 2010

weekendowo

przyjemności weekendu - sushi na kolację, bazyliowe kanapki na śniadanie, indyk w rodzynkach na obiad. mniam mniam.
***
z przyjemności intelektualnych i społecznych zaplanowany był turniej scra w karmie, który się odbył, ale (wielkie wielgaśne ALE): amatorzy stanowili połowę składu, resztę zaś "zawodowcy", co nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, że - jak się okazało - zawodowstwo polega na mechanicznym układaniu wyuczonych słów, których znaczenia się nie zna, co moim zdaniem przeczy idei tej gry, jest żenujące i niesmaczne; tym większy niesmak, że pseudoprofesjonaliści nie uznają słówek, których nie ma w słowniku scrablowym (o którego kiepskości może świadczyć fakt nieistnienia słowa glonojad); a już niesmakiem niesmaków jest pogarda, z jaką odnoszą się do współgraczy - amatorów. podsumowując - zawodowstwo w scra mi nie grozi, amatorstwo zaś planuje krzewić dalej, w czym dzisiejsi dzieli amatorscy współgracze (A&T) mam nadzieję, że mi pomogą.
***
scenka śniadaniowa:
F. (popijając herbatkę): popatrz, ktoś leży w naszym łóżku
K. (smarując kanapkę serkiem): a, to ten mrówkojad.
F. (znad kubka): który?
K. (znad kanapki): ten, co go kupiliśmy w zeszłym tygodniu.
F. acha.
kontynuacja śniadania. w tle sącząca się muzyka i promienie słoneczne.

wtorek, 16 listopada 2010

dwa dzióbki

ale najfajniejsi w Szwecji byliśmy my!

widokówki

Szwecja jest funkcjonalna jak ikea: nie sposób się zgubić, wszyscy porozumiewają się w ingliszu (pan od upychania walizek w luku autokaru też), a godzinę odjazdu autobusu możesz sprawdzić na dworcu kolejowym. dobre są korzenne śledzie, lukrecja i sernik w polskiej kawiarence. średniodobre jest piwo z czosnkiem. drinki są drogie. po 18 nie da się kupić czerwonego wina (i żadnego innego). ale można pić gorzką żołądkową na lodowisku. lubię tę Szwecję, za dnia i po zmierzchu.



czwartek, 11 listopada 2010

do Szwecji

you can smell this video, napisał ktoś na youtube, i ja się zgadzam.
jutro będę pachnieć lukrecją

niedziela, 7 listopada 2010

ktoś jadł z mojej miseczki

ktoś spał w moim łóżeczku, czyli o projekcie Jessicki Sue Layton, o którym pisze Paulina Reiter w ostatnim numerze WO. JSL to artystka - złodziejka; jej projekt polegał na mieszkaniu w cudzych domach (którymi opiekowała się pod nieobecność właścicieli) i: 1/ wprowadzaniu drobnych zmian (np. zaszczepienia do sterylnego kolorystycznie mieszkania kolorów w postaci czerwonej pościeli lub pomalowanego na różowo wnętrza szafki; ten pomysł zresztą najbardziej mnie urzekł, biorąc pod uwagę umiłowanie co poniektórych osobników do wszechogarniającej bieli) lub mikrozłośliwości (np. inny model sztućców) 2/ wyprowadzaniu drobnych przedmiotów, sprzedawanych na straganiku na Brick Lane w Londynie 3/ uprowadzaniu (czasowym) osobowości zleceniodawców; JSL ubrana w ich rzeczy i ucharakteryzowana zgodnie z wizerunkiem zewnętrznym i wewnętrznym właścicielki/właściciela wynajmowała fotografów dla zrobienia jej zdjęć w domach. Trafność sposobu wtopienia się w przestrzeń mieszkania (i zaufanie zwierzaków, którymi JSL się opiekowała) była na tyle duża, że żaden z fotografów nie zorientował się w sytuacji. jestem pod wrażeniem.
***
a ciekawe jest to, że większość osób nie zorientowała się przez kilka miesięcy, że w ich domach czegoś brakuje; co świadczy na korzyść koncepcji cyklicznego pozbywania się "anużusiów". zastanawiające jest - to z drugiej strony - na ile to co mamy kreuje nas samych. mieć kształtuje być, tylko do jakiego stopnia? mieć bardziej nie warunkuje być bardziej. czy jednak wyzbycie WSZYSTKIEGO (tak, tak, tych małych rzeczy, o które zabiegamy, od butów i świecących gadżetów po muzyczne empetrójki i najnowsze powieści) nie byłoby gwałtem na naszej tożsamości, byciem mniej znaczy się? filozofując - pewnie dopiero owej tożsamości odnalezieniem, staniem się WSZYSTKIM (i takie tam). z punktu widzenia niefilozoficznego dnia codziennego, no cóż. w końcu po coś (z wyjątkiem ekhm... satysfakcji) idziemy jutro do pracy.
***
JSL wydała książkę "Zobacz, co zwinęłam z twojego domu". chętnie otrzymam od św. Mikołaja. w ramach dominacji mieć. ;)

piątek, 5 listopada 2010

silly rabbit vs. infekcje i inne niedogodności

zaczęło się od uczulenia soniego na vistę, powodującego wyłączenie wszystkich funkcji życiowych; niezbędna okazała się interwencja informatyczna (jak widać na załączonym obrazku - zadziałała. a teraz choruję ja, leżymy sobie w łóżku - ja i mój rota wirus, nie wiadomo gdzie nabyty, w każdym razie właścicielowi z miłą chęcią oddam. nim jednak zaniemogłam udało mi się dotrzeć na koncert Trickiego w Palladium, przy czym koncert to słowo na wyrost: naćpany T. śpiewał z playbecku, albo podejmował próby samodzielnego zawycia, co było jeszcze gorsze. dwa razy przewrócił się na scenie, wyszedł na kreskę lub dwie (dobrzy ludzie przynieśli z powrotem) i usilnie szukał czegoś pod perkusją. ale sobie chłopak potańczył. w każdym razie cieszę się, że mu tej imprezki nie sponsorowałam.

sobota, 30 października 2010

ach jak przyjemnie!

jak WSPANIALE nie być w Katowicach! i ogólnie perspektywy malownicze: dzisiaj Halloween party (no i cóż, że nie polski to obyczaj, kiedy mam nowe buciki i nie zawaham się ich użyć), jutro koniec października (w tym roku październikometr zaiste niekorzystny dla stanu ducha, w przeciwieństwie- i to się chwali - stanu konta), zmiana czasu na lepszy, lubiane przeze mnie święto zmarłych oraz 5 dni żelek lukrecjowych w Sztokholmie. podejrzewam, że dla drogich czytelników to herezja, ale ja bardzo lubię ten czas do końca roku. depresję przewidujemy na marzec, teraz niech żyje epizod maniakalny!

czwartek, 28 października 2010

silly rabbit w Katowicach (2)

nadal w hotelu Katowice. śnię hotelowe sny, mroczne i męczące. chodzę słabo oświetlonymi korytarzami, mijam ludzi o zniszczonych twarzach, czuje zapach starego hotelu - kombinację zmęczenia, dymu papierosów i środków czyszczących. słyszę głosy niesione pnącymi się po ścianach rurami, szum w kaloryferze. budzę się z szeroko otwartymi oczami.

***
taksówkarz powiedział, że hotel mają wyburzyć.

***
na śniadanie zjadłam musli. łatwy wybór między nóżkami w galarecie.

wtorek, 26 października 2010

silly rabbit w Katowicach

jak mieszkać to w hotelu Katowice, jak szkolić to na Katowickiej.

poniedziałek, 25 października 2010

przed wymarszem do Katowic

Prawie zarżnąłem swego peugeota sto czwórkę…
czyli poezja Michela Houellebecq'a, z okazji wyjazdu do Katowic

Prawie zarżnąłem swego peugeota sto czwórkę;
W dwieście piątce bym robił mocniejsze wrażenie.
Miałem ciężkie warunki – lało jednym ciurkiem –
I puste, poza trzema frankami, kieszenie.

W Colmar krótkie wahanie, zanim dalej ruszę:
Może nie było warto zjeżdżać z autostrady?
Jej ostatni list mówił: „Mam powyżej uszu
Ciebie, twoich problemów i tej błazenady!”

Mówiąc krótko: powiało między nami chłodem;
Życie często kochanków od siebie oddala.
Nic to; wystukiwałem palcami melodie,
Ten motyw z „Cyganerii” powracał jak fala.

Świnie z Niemców, lecz wiedzą, jak się drogi kładzie,
Jak zwykł mawiać mój dziadek, do przesady cięty,
Byłem zdenerwowany, zmęczony w zasadzie,
Połykałem z radością germańskie zakręty,

Podróż z wolna ku pewnej zmierzała zagładzie,
Byłem bliski histerii w sposób niepojęty.
Benzyny miałem dosyć, drogi znów nie tyle;
We Frankfurcie bym pewnie poznał jakichś gości,

Mógłbym z nimi prowadzić dyskusje nad grillem
O sensie życia, śmierci i szczęściu ludzkości.
Wyprzedziwszy dwa tiry wjechałem znów w ciemność,
Porwała mnie ta wizja, aż grzmiały fanfary!

Nie wszystko się kończyło, bo życie przede mną
Kładło swoje cudowne, choć niepewne, dary.

przełożył Maciej Froński, tekst dostępny na www.poema.art.pl, w tym po francusku

niedziela, 24 października 2010

I'm a passenger


Według danych KGP, ponad 55% wypadków z udziałem motocyklistów jest powodowanych przez kierowców samochodów osobowych; okazuje się , że statystycznie motocykliści są bezpieczniejszymi kierowcami. Motocykliści nie powodują więcej wypadków niż kierowcy w stosunku do liczby pojazdów, a jedynie biorą udział statystycznie w większej ilości wypadków, ale nie ze swojej winy (...) Motocykliści są także o wiele bardziej rozważni, gdy jeżdżą z pasażerami: pasażerowie samochodów mają o 73% większą szansę wziąć udział w wypadku, niż pasażerowie motocykli oraz 2,5 razy większą szansę zginąć.
(za: www.wkole.pl)

wtorek, 19 października 2010

silly rabbit i rzeczy mniejsze*

pochłonięta chłonięciem kultury, odbębniająca 8h na zakładzie i ogólnie zagubiona w trójkącie berbudzkim górnego mokotowa, południowego śródmieścia i szczęśliwic stwierdzam z niedowierzaniem, iż od miesiąca nie nabyłam butów a co więcej liczba par na stanie skurczyła się do 40 (skurczenie nastąpiło poprzez oddanie na cele charytatywne, wrzucenie do pudła pck oraz zbycie drogą sprzedaży garażowej). sprawa wymaga natychmiastowej interwencji.



*przez mniejsze rozumie się rozmiar 36. buta też.

poniedziałek, 18 października 2010

wrrrr

w 2008 roku łączna liczba zapłodnień in vitro w Polsce to ok. 9,4 tys., w wyniku czego urodziło się ok. 4 100 dzieci. w tym samym roku 81 985 kobiet i 31 699 dzieci poniżej 13 r.ż. było ofiarami przemocy domowej (oczywiście dane dotyczą jedynie przemocy zgłoszonej wg procedury niebieskiej karty). proponuję żeby pewien związek wyznaniowy przestał wreszcie mieszać się do polityki tego państwa i zajął się (jeśli już musi) problemami, które sam poniekąd wzmacnia swoim szowinistycznym programem.

niedziela, 17 października 2010

bilansując

bilans dnia: obrazoburczy el sol (de puta madre), niemieckie next generation (hi, I'm bob przejdzie do wieczności) i intrygujące inne historie, ze szczególnym uwzględnieniem zakonnicy z ciążą "zrób to sam(a)"; poza tym kurczak w fistaszkach, Chłopiec w Paryżu i wino w kulturalnej. nie wierzę, że jutro do pracy.

czwartek, 14 października 2010

rozmowy o poranku

Chłopiec, z rozmarzeniem: ale miałem sen...
Ja (zmieniona w spieszący się do pracy znak zapytania): ?
Chłopiec, z promiennym uśmiechem: powiem tak: możesz mówić dzień dobry fryzjerce z zakładu na dole. po tym czego razem doświadczyłyście.
a mnie się całą noc śniło, że mówię po hiszpańsku. cóż, widać każdemu wedle potrzeb.
***
a dzisiaj idziemy na Win/Win, jakby się kto pytał. można sobie popatrzeć przez youtubowy wizjerek:

wtorek, 12 października 2010

królik na festiwalu cd.

przejmujący, wiarygodny psychologicznie, dobrze zagrany. i w końcu ładna Wa-wa bez eksponowania Mostu Świętokrzyskiego w strumieniach deszczu. wraca mi wiara w polskie kino.
***
a na deser było wino i tartinka z łososiem. czekamy na nasze zdjęcia na fcb ;)

niedziela, 10 października 2010

królik na festiwalu

dziś rano: krótkometrażówka nr 8, udana, ze szczególnym uwzględnieniem filmu o kinbaku czyli japońskiej sztuce wiązania, "ozdabiania" ciała liną, wywodzącej się z techniki wojskowej Hojojutsu (w której stosowano liny do wiązania i torturowania jeńców), a obecnie praktykowanej do celów erotycznych w wersji S/M; fascynujący, niemniej utwierdziłam się w przekonaniu, że kultura japońska jest mi bardzo odległa.
dziś wieczorem: Historia jednego dnia, no cóż... to mógł być krótszy dzień. ale kwadrans snu dobrze nam zrobił.
***
wczoraj: Pogorzelisko, film o wojnie domowej w Libanie z perspektywy historii pewnej kobiety. przeczytałam recenzję zaczynającą się od słów "to was zaboli"; zabolało. co ciekawe film, w którym akcja dzieje się na dwóch planach czasowych jest adaptacją sztuki Wajdia Mouwada, kanadyjskiego pisarza i reżysera, urodzonego właśnie w Libanie skąd emigrował w trakcie wojny domowej; podejrzewam więc, że część wątków Pogorzeliska oparta jest na autentycznych historiach. wstrząsająca jest świadomość, co ludzie mogą sobie zrobić. film oczywiście polecam. amatorom popcornu odradzam.

sobota, 9 października 2010

pewnego dnia

pewnego dnia przyśnił się jej, sny spełniają się na odwrót - powiedział i nie rozumiał łzy na jej policzku, głupiutka; kiedy znów się spotkali, prosił by go nie szukała, gdy przyjedzie do miasta, czy gdybyś wiedziała, że... to zrobiłabym tak samo, nie poświęciłabym dzisiejszego szczęścia dla nieznanej przyszłości. eh.


Ps.1. na WFF 2/2 trafione, gdyż albowiem Pieśni Piątej Ulicy (słówko nickel się do mnie przykleiło) takoż polecam. z okazji zagubionych okularów załapaliśmy się na wywiad z reżyserką (Anną Skrzeszewską).
Ps.2. To wspaniale, że nie tylko ja po pijaku szaleję jak zając w kapuście. szafy jeszcze nie zaliczałam. respect, grl! ;)
Ps. 3. a jeszcze wspanialej, jak masz kogoś, kto wyciągnie cię spod pianina.

wtorek, 5 października 2010

jutro będzie koniec

osoby dramatu: ja (aka ciepła klucha) i A. (aka książę z bożej łaski); plus Stuhr, Celińska, Poniedziałek, Ostaszewska, Cielecka i in.
miejsce: Wa-wa Włochy
czas: ponura październikowa noc, jak w sam raz na "podróż po snach, lękach i kompleksach reżysera. Powolną, męczącą, duszną (...) podróż przez ostatni, przedśmiertny koszmar" (przynajmniej wg Joanny Derkaczew, więcej po kliknięciu)
reżyseria: K. Warlikowski
warunki wejściowe: zdobycie wejściówek
warunki wyjściowe: załapanie się na autobus powrotny na Madalińskiego, albo rozbicie namiotu
***
a pojutrze będzie czwartek.

niedziela, 3 października 2010

iluminacja (albo coś w tym stylu)

...suddenly there came a tapping,
as of some one gently rapping, rapping at my chamber door.
"'Tis some visitor," I muttered, "tapping at my chamber door-
Only this, and nothing more."


o nie, żadnych chrobotów w mojej głowie, żadnych skrobiących "a jakby", bez takich proszę mi tu, madame kam. jasność, nie zagmatwanie. sernik i zupa pho, zamiast diet budyniowo - silkcutowych. wybory są proste.

***
muszę jednakowoż przyznać, że osiągniecie stanu "natychmiast muszę się położyć" po jedynych pięciu kieliszkach wina nieco mnie zaskoczyło (odrzucam hipotezę, że to kolejne stadium uzależnienia na rzecz hipotezy, że nie powinnam palić nawet pół szluga); zaskoczeniem numer dwa było obudzenie się z jedynie lekkim bólem głowy, który przeszedł po zjedzeniu twarożku z miodem. hm.

***
a na dobranoc „króliczy potwór” (toki to po koreańsku królik, jakby co)

piątek, 1 października 2010

silly rabbit i październik

nie wiem czemu nie zabrałam się za czytanie Iana McEvana wcześniej (np. po obejrzeniu "Pokuty", pozostającej jednym z moich ulubieńszych filmów), zamierzam jednak nadrobić zaległości. zrobiło mi się tak po pochłonięciu w jeden wieczór "Czarnych psów"; gotowam pochłaniać dalej. a okoliczności są sprzyjające, jako że na ulicy przy której mieści się moje biuro odkryłam przemiły (i dobrze wyposażony) antykwariat, serwujący mcevany w cenie latte (wzmocnionej, na chudym mleku , z syropem bezcukrowym irish, of course). a dzisiaj Chłopiec zamówił bilety na WFF i przez 10 dni będziemy sobie siedzieć razem w kinie (no i cóż, że multikinie). mrau.

wtorek, 28 września 2010

bez paniki

po kilkudniowej destabilizacji równowagi wewnętrznej, znów w stanie flow. no i cóż że w Katowicach.
***
i jeszcze - przyjemne odkrycia weekendu, czyli koncert Levity na Don't panic - we are from Poland (btw - bilety wygrałam, ha! buka z fejsbuka nie kłamie: mówie - mam!) oraz pierożki szpinakowe w Cejlon-Srilance na Nowogrodzkiej.

czwartek, 23 września 2010

pierwszy jesienny

przerwa w ogrzewaniu nastąpiła z powodu konieczności legalizacji liczników, ponowne włączenie ogrzewania rozpocznie się 24/09/2010 i zakończy 29/09/2010. wychodzi na to, że legalne ogrzewanie przewiduje się na 5 dni, z czego 3 spędzę w Katowicach. a to ci niefart.

poniedziałek, 20 września 2010

ostatni letni

z przyczyn bliżej mi nie znanych (to wymagałoby kontaktu z administracją, fuj) wyłączyli mi ogrzewanie. jest blada opcja, że za coś nie zapłaciłam, ale wtedy nie byłoby też ciepłej wody, right?
***
phi, jestem ostatnio w tak dobrym nastroju, że nawet 180 księgowych przygotowujących obiad nie jest w stanie go naruszyć. swoją drogą bieganie za księgowymi po lesie, które w istocie było jeżdżeniem na rowerach (ndst, mój thx-god miał hamulce), quadach (bdb) i przyglądaniu się jak pływają kajakiem (odmawiam kontaktu z akwenami wodnymi w temperaturach poniżej 35 stopni) miało spory walor dydaktyczny; wszak nie ma nic cenniejszego, niż uczenie się na cudzych błędach, szczególnie gdy nam za to płacą. niemniej mój dobry nastrój zaczyna mnie niepokoić; to może być symptom jakiejś niedomogi.

a na rozgrzewkę przebój ostatniej soboty (akurat nie z techdżemu, jak sami chyba się orientujecie...)

faire parade

wystawa Anette Messager w Zachęcie. paradowanie obowiązkowe!


Więcej bardziej zachęcających obrazków - klik!klik!

czwartek, 16 września 2010

yesterday was dramatic...

...but today is ok. no bo ile razy można zgubić kartę kredytową, ja się pytam? a dzisiaj jest dzisiajem wielce przyjemnym, już poranne info o zaniknięciu krzyża poprawiło mi nastrój, a potem była laurka od Laurki, moja psychoterapeutka pozwoliła mi zakneblować rodziców i zamknąć ich razem w niby-pokoju, a samej pójść na drinka, i piłam kawę (bliski zastępnik) i brodziłam w słońcu przez miasto, i prowadziłam dawno nie prowadzoną rozmowę (z umówieniem na kontynuację, bo ciekawam co i jak u pana, panie dyrektorze). a potem Kazik z żoną kupowali przede mną mięso na steka (polędwicy nie było, więc zdecydowali się na rostbef, ja wzięłam kurze wątróbki dla kotki), i dowiedziałam się o co come on z jagnięciem (to w ramach "yesterday was dramatic": 23.40, sms: kurcze, Kamila, jagnię zostało!)
***
a teraz napiję się wina i zjem cheddar. w ramach imienin, bo dziś nie tylko Edyty i Kornela, moi mili.

poniedziałek, 13 września 2010

lubinielubi

nie lubię krakowa, nie lubię spóźniających się pociągów, a z poniedziałków lubię wyłącznie jacka.
***
rybki lubię. szczególnie te trzepoczące ogonkami od wewnątrz.

sobota, 11 września 2010

jeszcze o Portugalii

ponieważ najwyraźniej pozostaję w ciągu podróżowania (dziś Poznań, jutro Kraków), jeszcze parę fotek z Portugalii. o.


Lisboa


Lisboa - Belem, pomnik odkrywców


Sintra


Praia Grande (między Sintrą a Cascais)


Obidos, stara stacja


Caldas da Reihna, targ nie tylko owocowy


Coimbra przed zmierzchem


Coimbra po zmierzchu


Coimbra nocą


Tomar, klasztor Templariuszy

a dzisiaj skończyłam Baltazara i Blimundę Saramago. rozdział "Portugalia" na chwilę obecną uważam za zamknięty.

piątek, 10 września 2010

silly rabbit i panna hanna

ze względu na krótsze niż przewidywane bieganie za księgowymi po lesie, tym razem BĘDĘ na koncercie Hanny, tym razem w Powiększeniu. cieszę-się-cieszę.

wtorek, 7 września 2010

lisbon story (2)

I left them with joy (…) I was going to travel. I travelled. Thirty – four times, speeding, sighing, all my blood suffusing my face, I made and unmade my bag, eleven times I spend my day in a wagon(…) fourteen times I tiredly climbed the unknown staircase of a hotel, trailing a servant, and I gazed uncertainly around a strange room (…) eight times I found myself, in the street, quarrelling abominably with carriage drivers who swindled me (…) I walked in the cool twilight of granite and marble, with respectful and hushed feet, twenty-nine cathedrals, I trod softly with a dull pain in my neck, fourteen museums, one hundred and fourty rooms (…) I spent six thousand francs. I had travelled.
Eça de Queiroz, a Cidade e as Serras, Porto, Livraria Chardron, 1901 (wystawa Viajar, Lisboa)

podróżowałam. windą... (mam to widać w genach, po tatusiu; a winda nie byle jaka, bo św. Justyny autorstwa ucznia pana Eiffla i łączy z kapucynami)


...koleją...


...innymi środkami lokomocji....


...i tym najbardziej pocztówkowym. ino mi się czerwony trafił.

poniedziałek, 6 września 2010

one of us

zajęta orientowaniem się w zmieniających się okolicznościach, mimo stęsknienia się za blogowaniem i nieustającej chęci podzielenia się z mieszkańcami przedmieść Kioto (którzy z pewnością śledzą głupiego królika, już ja ich znam!) fotkami z portugalskiej podróży, jakich nie dało kliknąć się przez szybę pędzącego między viewpointem A i highlightem B klimatyzowanego autokaru, dziś nic poza fotką z dedykacją nie zamieszczę. przedmiotowa dedykacja wiadoma jest jej podmiotowi, resztę czytelników (tych z Kioto też, jak wszyscy to wszyscy) zachęcam do zazdroszczenia mi słońca i wód Atlantyku. obecnie sama sobie zazdroszczę (słońca. wód mniej).

czwartek, 2 września 2010

lisbon story (1)

aklimatyzuję się. i nie chodzi tylko o -30 stopni różnicy temperatur.

wtorek, 24 sierpnia 2010

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

ojacie

aaaaa...! ratunku, fcb zasugerował mi dodanie do znajomych Jego Magnificencję (szefa mojego znaczy się). natychmiast muszę opuścić kraj.

niedziela, 22 sierpnia 2010

spacerująca

weekend chodzony: trochę z obiektywnych przeciwności losu w postaci remontu Al. Niepodległości (tramwajów do domu niet), trochę z przeciwności zapodanych na własne życzenie - tu mam na myśli nawiedzenie 1500m2, klubu perepatetyków, gdzie choć muza gra dobra (ze szczególnym uwzględnieniem sali transowej), to - może ze względu na dość duże przestrzenie?, wszyscy przemieszczają się jak pasażerowie w pociągu z Irun do Pampeluny (a wierzcie mi lub nie, ci to dopiero łażą); w każdym razie okazało się to być zaraźliwe, w związku z czym wybraliśmy się z Chłopcem na dłuuuugi niedzielny spacer, odkrywając wielce przyjemne zaułki oraz nowo przeniesioną ze stadionu (niech nam rośnie wysoki i rozłożysty, hej!) knajpkę cejlońską z pysznym (choć niemiłosiernie pikantnym) jedzonkiem. a teraz przygotowuję się (mentalnie) do stawienia czoła Portugalii.

czwartek, 19 sierpnia 2010

moje lilou

prezenty urodzinowe wpisały się w tyn roku w nurt diversity management, co zabawne (?) celując w różne kawałki mojego ja. były zatem róże (szt. łącznie 60; to dla odmiany nurt age management), kolczyki (szt.2), perfumy o zapachu karty tarota, ilustracja - wielce udana - mojego stanu upojenia zaistniałego w okolicznościach innych 30-tych urodzin, strój królika (majtki z ogonkiem rulez), karnet na masaże różnych części ciała oraz ser z Edynburga. oraz bransoletka lilou bijoux, którą będę hodować jak Carry Bradshaw naszyjnik carry (mam nadzieję mieć okazję zagubienia jej w sklepie Diora w Paryżu i późniejszego odnalezienia w torebce LV). muszę przyznać się do zapóźnienia w kwestii bieżących trendów: filozofię lilou odkryłam dziś właśnie (courtesy of eM). ...gdyż Lilou to nie tylko biżuteria; to także swoisty nośnik pozytywnych emocji, wrażeń, wspomnień. Małe dzieła sztuki Lilou są dla osób lubiących bawić się modą (...) dla ludzi, którzy w trendach stawiają przede wszystkim na niepowtarzalność; i dla tych, którzy poprzez noszenie biżuterii Lilou chcą dać wyraz przyjaźni, miłości, radości z macierzyństwa (?! - dopisek mój) czy po prostu wyrazić siebie (no ba. moje lilou jest - oprócz tego że lilu, to jeszcze Kam).
Więcej: tutaj
***
ojacie, jak fajnie-fajnie mieć czydzieści lat. kurcze no.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

20/30

(20) chciałam podziękować za eleganckie pioruny na zakończenie oraz strumienie deszczu, bardzo na miejscu, bardzo wzruszona.
***
(30) jak mawiała Mała Mi: TERAZ to dopiero ZOBACZYCIE!

niedziela, 15 sierpnia 2010

bardzo glamour

ostatni weekend dwudziestolecia: kokarda z włosów (do zapamiętania: jeśli fryzjerka mówi, że zrobi z twoich włosów kokardę, to stwierdzenie to nie podlega dodatkowym interpretacjom), paznokcie w kolorze barbiepink, dwie pary nowych butów przetestowanych w akcji (bdb, w sensie: tańce do rana, a nie do ran), muffiny na śniadanie - sushi na obiad - mleko na kolację (do zapamiętania: do mleka dodajemy malibu, bacardi i kruszony lód), spacery w deszczu (do zapamiętania: w chwili rozterki iść do karmy) oraz postmodernistyczne wcielenia małego buddy kontemplujące meksykańskie bohomazy i podjadające brązowy cukier prosto z cukiernicy. po ubiegłotygodniowych wpadkach (podlegających wielokrotnym i nader odmiennym interpretacjom) wawa się zrehabilitowała.

czwartek, 12 sierpnia 2010

ka, evil one

ostatnie dni dwudziestolecia (taaa ostatniaaa niedzieeeelaaa...), błękitne tabletki na ból gardła, instruktaż z fikcji filmowej w sprawie zdejmowania koszulek, inwestycje w moi, a moi jest wściekłe i chce gryźć. we wtorek może oklapnie i złagodnieje. a może nie.
***
ad, w temacie:

niedziela, 8 sierpnia 2010

Sasha i in.

popadłszy w nastrój dekadencki (po wczorajszym wieczorze w mieście, gdy niewinny rozchodniaczek zakończył się wzywaniem patroli policji w liczbie trzech - btw, dzwonienie na 112 jest lekcją pokory i cierpliwości, gdy siedząc w oblężonej knajpie kulturalnie próbujesz wytłumaczyć lokalizację pawilonów, a twoja rozmówczyni nie zważając na okrzyki "Żyd", odgłosy tłuczonego szkła i inne hałasy typowe dla ulicznych burd koniecznie chce poznać numer domu i radośnie pyta, czy to w pobliżu ronda de gaulle'a) i zainspirowana artykułem w ubiegłych WO o Sashy Grey przeprowadziłam mały pornoresearch obejmujący 10 filmików z Sashą w roli głównej oraz dostępnym na iplexie dokumentem "Porno 9-17"; nie chodzi mi o samo porno, tylko o Sashę właśnie. Sasha jest młodziutka (22 lata), śliczna (ponieważ nie miałam okazji oglądać jej w typowych dla niej filach, pierwszy raz widziałam ją w "Girlfriend experience" Stevena Soderbergha na ostatnim WFF) i inteligentna - tyle z opisu WO. Fakt: młoda i śliczna. Ta inteligencja mnie zastanawia. Na poziomie podstawowym - ok, jej wypowiedzi (przynajmniej przez porównanie do wypowiedzi innych gwiazd pornobranży) nie rażą prostactwem języka, tonu głosu i treści wypowiedzi. Na pewno jest konsekwentna: chciała przy pomocy swojego ciała i buzi lalki zamienić siebie w (drogą) markę i to zrealizowała. Czy jednak można nazwać inteligentną osobę, która pozwala sobie wkładać różne ponadwymiarowe przedmioty w tyłek (dla zainteresowanych "polecam" filmik z króliczkami wielkanocnymi; odpadłam po 10 minutach i zasadniczo cieszę się, że wielkanoc dopiero za ponad pół roku) i twierdzić przy okazji, że prowadzi to do zgłębienia jej seksualności tudzież realizuje misję służącą wyzwoleniu kobiet? Czy inteligentną jest kobieta pozwalająca sobie na tak ryzykowne zabawy, grożące fizyczną niesprawnością (nie chodzi mi nawet o HIV, choroby i zakażenia, ale o eksploatację ciała: robi na mnie wrażenie tekst, że ok. 30-tki grozi jej noszenie pieluchy, na co Sasha odpowiada, że jest jak żołnierz, który bez lęku idzie na wojnę...)? I co z inteligencja emocjonalną osoby, dla której "współpracownicy" to rekwizyty i która twierdzi, że czerpie radość z picia spermy i śliny z psiej miski? Sądzę, że wątpię.
Co do samego porno: well, co kto lubi. Dostępny na iplexie dokument jest niezły, chociaż mówi o tej części biznesu, na który uczestnicy się świadomie zgodzili (choć momentami jest to też dyskusyjne), w ogóle nie poruszając pornografii z wykorzystaniem kobiet porwanych i sprzedanych czy też pornografii dziecięcej. Dla mnie porno to przede wszystkim nuda, a dodatkowe atrakcje (rekwizyty, liczba uczestników etc.) budzą co najwyżej ciekawość poznawczą (nieźle ujęła do dr Mitchell - była gwiazdka porno, obecnie lekarka prowadząca fundację świadczącą usługi medyczne i profilaktyczne dla uczestników pornobranży - "nie wiem co jeszcze wymyślą: pociąg wjeżdżacący do tyłka?"). Smutna jest natomiast pustka życia większości osób z pornobranży. I tu punkt dla Sashy: udział w społecznej reklamie PETA, gra w (niepornografiznych) filmach i zespole. Może coś jeszcze z dziewczyny wyrośnie...

sobota, 7 sierpnia 2010

urlopowiczka


wywczas na wsi, ingrediencje (baza): las, domek na ziemi, domek na drzewie, pomidory (malinowe, zwykłe, podłużne, z ogórkiem, zgrillowane, czerwone i pomarańczowe, mniam), wiejski serek i lody z koszyka; ingrediencje (polewa): burza, co trwała 3 godziny, tama bobrów i boule (przegrałam, za każdym podejściem); ingrediencje (nadzienie, przekładane): Suzi we wtorek, czwartek, piątek i sobotę, środa przespana; ingrediencje, których nie było: piróg biłgorajski; wisienka na czubek: top secret. z posmakiem pigwówki.

poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Enh, shortlista

W kategorii: osobiste odkrycia

Podkategoria: do dalszego odkrywania, czyli Zeki Demirkubuz przedstawia:
Niewinność (Innocence / Masumiyet), Turcja 1997. Szkoda, że obejrzany jako pierwszy, ponieważ ten obraz chyba był najtrudniejszy „kulturowo” (za dużo brudnych swetrów, obskurnych hotelików i tureckiej policji); ale talent do rysunku psychologicznego postaci (Yusufa, po dziesięciu latach spędzonych w więzieni; szansonistki – i kurwy – Uğur; jej kochanka; głuchoniemej córki spędzającej dnie przed telewizorem i innych, równie umazanych w syf półświatka Izmiru i równie urokliwych miejscowości) niewątpliwy. Film ciężki, mroczny, utytłany w zepsuciu.
Wyznanie (The Confession / İtiraf), Turcja 2001. Mój faworyt. Druga część cyklu Opowieści o ciemności, zaczeta pytaniem „czy piękna Nilgün rzeczywiście zdradza swego męża Haruna, czy padł on może ofiarą własnej obsesyjnej zazdrości?”. Piekło podejrzeń, oskarżeń, obcości w byciu we dwoje, dramatycznych decyzji, banalnych rozwiązań, odpowiedzialności za własne sumienie… no jednym słowem opowieść o pewnym małżeństwie, które musiało się wzajemnie torturować, żeby dość do bliskości. Poruszające, dramatycznie prawdziwe.
Zazdrość (Envy / Kiskanmak), Turcja 2009. Cudownie przewrotny. A na dodatek kostiumowy (Turcja lat 30-tych XX wieku); oczywiście niszczące namiętności w roli głównej.

Podkategoria: chyba mi wystarczy
, czyli surrealistyczni Bracia Quay (Stephen i Timothy, ale nie wiem który jest z torebką i kucykiem) i:
Stroiciel trzęsień ziemi (The Piano Tuner of EarthQuakes), reż. The Quay Brothers / Niemcy, Wielka Brytania, Francja 2005 (ciekawostka, choć bez zdziwienia: producentem wykonawczym filmu był Terry Gilliam). Niesamowity film, w atmosferze snu (koszmaru sennego?) lub wiktoriańskiej powieści grozy, gdzie „zasadniczą narracją jest tragedia, nieudana próba ucieczki przed pięknymi w swojej złowieszczości, tajemnymi mechanizmami”.
W ramach retrospektywy Braci obejrzałam też set krótkich form, zawierający (oprócz In absentii, z którą już się policzyłam) Grzebień (Z muzeów snu), Maskę (na podstawie opowiadania S. Lema ze zbioru Mortal Engines , z narracją Cieleckiej i muzyką Pendereckiego , o Duennie (śmiercionośnej kobiecie-cyborgu, granej przez portugalska lalkę – madonnę; już ta kombinacja oddaje nastrój całości), Stille Nacht I (Dramolet), Stille Nacht II (Czy wciąż jesteśmy małżeństwem?) – moim zdaniem najlepszy, chociaż świadczy to pewnie o przywiązaniu do bardziej poukładanych i poddających się minimum kontroli kompozycji, Stille Nacht III (Opowieści z wiedeńskich lasów), Stille Nacht IV (Can’t Go Wrong Without You).

W kategorii: tureckie i nie w reżyserii Demirkubuza
Bornova Bornova, reż. İnan Temelkuran / Turcja 2009. Bez rewelacji, ale miało swój urok.

Kategoria: małe formy, bardziej lub mniej udane
Z tych bardziejszych to szczególnie: Krzyczałem za życiem (I Was Crying Out at Life. Or for It / Je criais contre la vie. Ou pour Elle), Francja 2009, i wychodzi na to, że stałam się fanką kina francuskiego, jednak nie mogę się oprzeć biegnącym jeleniom oraz Mosty i balony (Bridges and Ballons, Niemcy 2009, za grającego na harfie kota oraz Ptaki (Birds / Pássaros), Portugalia 2009, przerażający obraz relacji matki i syna, współu

W kategorii: poruszające
I tak nie zależy nam na muzyce (We Don't Care about Music Anyway), reż. Cédric Dupire, Gaspard Kuentz, Francja 2009
Występują: Sakamoto Hiromichi (i jego wiolonczela), Yamakawa Fuyuki (i jego heartbeat), Otomo Yoshihide, L?K?O, Numb, Saidrum, Umi No Yeah !!, Kirihito (i ich noise), całość o niezleżnej muzyce japońskiej. Dobre i głośne.


O bogach i ludziach (Of Gods and Men / Des Hommes et Des Dieux), reż. Xavier Beauvois / Francja 2010, zasłużone Grand Prix w Cannes. oparta na faktach historia francuskich mnichów (cystersów) z klasztoru u podnóża gór Atlas w Tibhirine, w Algierii, ich współistnieniu z muzułmańska wioską w regionie, gdzie nasila się konflikt z islamskimi ekstremistami. Film o podejmowaniu trudnych decyzji, o odpowiedzialności za siebie i za ludzi, których się kocha. Piękny i przejmujący.

W kategorii: było zabawnie, ale bez przesady
Szalony pies Morgan (Mad Dog Morgan) reż. Philippe Mora / Australia 1976. Z zainteresowaniem, ale bez nadmiernego entuzjazmu.
Pepperminta, reż. Pipilotti Rist / Szwajcaria, Austria 2009. Nie jestem już Fizią Pończoszanką. A Pipilotti kocham w krótkich formach.

W kategorii: dostałam, czego oczekiwałam i jestem zadowolona

Puzzle (Rompecabezas), reż. Natalia Smirnoff / Argentyna, Francja 2010. Ładny, elegancki w każdym calu, bez prostych rozwiązań i nachalnego (zbędnego) moralizowania. Z opisu „Nominowany do Złotego Niedźwiedzia w Berlinie w 2010 roku debiut fabularny Natalii Smirnoff to ciepły portret kobiety w średnim wieku, która odważyła się zmienić swoje życie”. Właśnie o tym.

Kategoria: filmy, z których wyszłam i nie wróciłam

Pogarda i uprzedzenie (Snide and prejudice), reż. Philippe Mora, Australia 1997 (po 30 minutach i min. 30 piwach otwartych z głośnym pssyt…! na widowni).
Miejsce wypadku / Zapętlona_historia_pogrzebu (Crash Site /My_Never_Ending_Burial_Plot), reż. Constanze Ruhm / Austria 2010. Miało być feminizująco. Nie było nawet dobrze zmontowane. Opuszczenie sali po 15 minutach. Kwadrans za późno.

czwartek, 29 lipca 2010

Herzensschatzi komm...

...komm, komm, chociaż wolałabym (nie wołałabym, kochanie - nie) zamienić kommen na weggehen, bo Emma Hauck zamieszkała w mojej głowie, razem z dwoma ołówkami (razy dwa, razy dwa, razy dwa...), Emma Hauck z włosami splecionymi wstążką Möbiusa, połamanymi paznokciami brudnymi grafitem, obecna nieobecna - bo wyobrażona? w In absentii braci Quay (której tutaj nie zlinkuję, bo jeszcze i tu zamieszka i wszystkie kolejne posty będą koronką splecioną z trzech słów) , Emma Hauck w kolekcji obłąkanych Hansa Prinzhorna, matka dwójki dzieci lat dwa i cztery (za wicked-pedią), błagająca męża by przyszedł, przyszedł, przyszedł...
zatem, Herzensschatzi, przyjdź i zabierz ją już z mojej pamięci, włącznie z ołówkami.
***
In absentia zamieszczona przypadkowo, kierunkowskaz dla nieustraszonych pogromców nierzeczywistości, psychoterapeutów, mediów (w obu kontekstach) i przyszłych wielbicieli braci Q. (wielbicieli obecnych kierunkować jak mniemam nigdzie nie trzeba, co najwyżej podrzucić pod drzwi dwa dobrze zaostrzone ołówki)

wtorek, 27 lipca 2010

silly rabbit i beforka

zanim zabawię się w retrospekcję ENH oraz zrealizuję przewidziane na dziś plany (obejmujące popaplanie z australijską ciotką, zakupienie ogórków małosolnych, na które mam przemożną ochotę oraz zapewnienie sobie przyzwoitych ośmiu godzin - najprawdopodobniej sztucznego, biorąc pod uwagę ostatnią niemożność - snu), będzie o panu Cortazarze. konkretnie o opowiadaniach, które czytam od jakiegoś czasu (courtesy of M.). wplatające się w muzykę, w filmy, w sny nawet, czytane na kanapie przed seansem, w autobusie i pociągu, w którym miejsce zaznaczone na bilecie nie istniało, a ja patrząc na siebie w lustrze, z owalem twarzy przenikającym przez zieleń i deszczowe chmurzyska, zastanawiałam się, czy proces odklejenia od rzeczywistości nie zaszedł aby ciut za daleko, przypominające słowa, które już czytałam nie wiedząc, czyją wyobraźnię w zachwycie przemierzam (biorąc pod uwagę, że chodzi o opowiadanie Circe, słowo zachwyt krzyczy o terapeutyczną reinterpretację, jak mniemam, ale co mi tam), czytam je i z rozmysłem wybieram fragment słaby, ale zaznaczony karteczką w chwili melancholii spowodowanej wiśniówką i spadkiem temperatury, nie tylko powietrza:
"(...) rozsądek mówi jej, że dopóki będzie zabierać ze sobą siebie samą, wszędzie, dokądkolwiek by uciekała, strach zdławi jej szczęście (...) za to teraz może, teraz może wszystko. Pani świata, gdyby tylko zdobyła się na odwagę, żeby..."
ja tam wiem, co jest po żeby. i akurat tu się z panem Cortazarem w opowieściach mijamy.

piątek, 23 lipca 2010

recovery

mały smok w csw, yukimi nagano z energią jakiej nie wytworzy żadna elektrownia atomowa, a ja już nie szlocham spazmatycznie przy twice, ja zamawiam malibu, a barman pyta czy wzmocnione wódką, ja mówię taaak!, a on na to czy posypać też cynamonem?, i jest ciepła letnia noc, i jestem kotem, który chodzi własnymi ścieżkami, i nawet jeśli są przez jeżynowisko, to są moje - jak mogłam o tym zapomnieć? i jeśli mówisz baw się dobrze, to ja się bawię.

jutro ENH. hura złota kura ;)

niedziela, 18 lipca 2010

in situ

panika związana z tym-co-za-miesiąc-minus-dzień nie jest spowodowana faktem, że nie jestem w punkcie, do którego dążyłam, ale tym, że właśnie w tym punkcie JESTEM.
***
(oddychanie przeponą nie pomaga)

sobota, 17 lipca 2010

dezinterpretacje

interpretacje

może jednak metafora strzygi, nie czarodziejki: ów wiedźmin co się odważy spędzić z nią noc (w trumnie), będzie gotów do walki - nie na śmierć lecz na przetrwanie i przytrzyma ją w ramionach, tak długo, aż nad ranem będzie dziewczyną, nie strzygą, on ją, ten wiedźmin, zdobędzie

wtorek, 13 lipca 2010

pod osłoną nieba

Jechaliśmy przez puste lipcowe miasto, spalone słońcem trawniki i ściany z piaskowca zamieniły miasto w fotografię w sepii. Nieruchome, już gorące mimo wczesnej pory powietrze stało w miejscu. Miasto w bezruchu wstrzymało oddech, my byliśmy ruchem. Tak odczuwalnie żywi, pomyślałam, i to był taki właśnie moment, kiedy poczucie szczęścia aż boli, taki moment, kiedy sięgasz po czyjąś rękę jak po własną. tak zaczęłam pewną historyjkę. naszkicowałam postacie, nakreśliłam fabułę i zakończenie. taaak, niepokojące jest to zakończenie. dlaczego, dlaczego (i raz jeszcze dlaczego?) wszystkie moje historyjki nie mają prawa kończyć się dobrze, gdzie "dobrze" znaczy happy endem? a to miała być lipcowa love story i chyba nie dobrze, gdzie "nie dobrze" znaczy "bardzo źle", że bohaterowie w ostatnim akapicie zjadają się nawzajem...?
***
a upały nieodmiennie przywołują mi w myślach taki stary film z Malkovichem i Winger, "Pod osłoną nieba". on też za dobrze się nie kończy. przynajmniej dla Malkovicha.

Kit Moresby: Other people's dreams are so dull.
Port Moresby: Kit has days when everything in the world is merely a sign for something else. A white Mercedes can't just simply be a white Mercedes. It must have a secret meaning about the whole of life. Everything is an omen. Nothing can just be what it is.

(The Sheltering Sky)
***
pod osłoną nieba nadal lewituję na materacu gorącego powietrza. a pode mną w zimnej wodzie czają się rekiny. oj.

niedziela, 11 lipca 2010

sześć stóp nad ziemią

unoszę się, powietrze nad asfaltem drga od gorąca i mogę powiedzieć, że jestem po-nad-to, może to bezsenność, patrzę jak świta nad Wisłą, nad centralnym, nad polami mokotowskimi, noce pachną lipą, ciepłymi kamieniami, chodzę po mieście jak zjawa, duch przywoływany do stolika, przy którym ktoś dla żartu odprawia spirytystyczny seans, więc ja dla żartu się zjawiam, kręcę talerzykiem i na wszystkie pytania odpowiadam nie wiem

sobota, 10 lipca 2010

a zatem

nie pozostaje mi nic innego jak upiec bananowe mufiny

defining moments

łapię chwile ulotne jak ulotka, ulotne chwile łapię jak fotka
***
a z tymi chwilami to myślę sobie, że jest tak, że są jak przyszpilone motyle, które pokrywają się kurzem i choć je masz, to nie masz nic, bo bez trzepotu skrzydeł motyle są tylko martwymi przedmiotami, niczym więcej.

środa, 7 lipca 2010

miasto ślepców

Bez przyszłości teraźniejszość staje się bez znaczenia, to tak, jakby jej nie było.
José Saramago, Miasto Ślepców

taki mój urok (na psa urok, czar na kota), że tu i teraz jest tak niezmiernie trudne i wychodzi tylko po kolejnym białym winie, por favor, albo po przedstawieniu takim jak Ślepcy teatru KTO, gdzie mimo tanga w wirującym konfetti, nie było kiczu lecz dramat, ja ciągle patrzę naprzód, gdzie trawa jest bardziej, i nie umiem znieść teraźniejszości, przerywając ją pytaniami co dalej, choć po prawdzie ludzie co się pukają w czoło bo wszystko już masz i po co biegniesz, a ja wiem że jak się zatrzymam to przeminie wszystko i myślę kto byłby moją dłonią, gdybym oślepła, graliście pewnie w to w dzieciństwie - ja grałam - co byś wolała, stracić ręce, czy wzrok czy słuch czy mowę i wiem że mimo wszystko oślepnąć jest najstraszniej. mimo wszystko.

niedziela, 4 lipca 2010

o tożsamości, i te pe

w sprawie wstępnych sondaży: euforii brak. (obłożona fatwą przez rodzinę po pierwsze turze, spełniłam swą powinność w stylu "rozłóż nogi i myśl o Anglii", ale nie będę z tej okazji odkorkowywać szampana)
w sprawie szampana: brak. sączę herbatki.
w sprawach innych: fajni są szczudlarze i zupy z sojowym makaronem.
w sprawach jeszcze bardziej innych: przerażają mnie cytaty z Kruka. bardzo.
***
ale, ale. skoro już ericssonujemy (tak troszkę) to koncepcja, iż obecnie za cel stawiam sobie osiągnięcie zdolności do miłości&intymności bez utraty poczucia własnej tożsamości jest piękna&atrakcyjna, z przykrością stwierdzam jednak, że moje "ja" od jakiegoś czasu po omacku szuka latarki, co by poświecić sobie do środka (bo patrzenie w lusterko nie daje zadowalających rezultatów. w zasadzie nie daje żadnych) albo chociaż przeniknąć niepokojącą ciemność najbliższych 44 dni. potem nabędziemy (ja, moje ja i ja) policyjny reflektor. i wtedy, wtedy właśnie SIĘ ZOBACZY.

piątek, 2 lipca 2010

o czasie i czerwonych bucikach

no i tak. eskapada do Olsztyna zakończyła się ogólnym zatruciem, w trakcie którego nastąpiła weryfikacja empiryczna powiedzenia "rzygać jak kot" oraz dostępne były standardowe atrakcje tj. 39stopni i majaki z cofaniem się czasu włącznie. swoją drogą to dość zabawne zjawisko i ciekawa jestem, czy jeszcze ktoś tak ma (to tak, jakby czas zapętlał się i za każdym otwarciem oczu włączał się na nowo; oczywiście czas liniowy - zegarkowy - płynie bezpętelkowo). a teraz leżę i uzupełniam elektrolity. okazuje się, że jedyną rzeczą przyswajalną jest bułka popijana colą (postmodernistyczny zastępnik chleba i wina; bez urazy).
***
a Olsztyn zdecydowanie nie jest moim miejscem na ziemi. za długo czeka się na zmianę świateł, kawa jest najpaskudniejsza na świecie a w taksówkach śmierdzi. i dlatego też zrobiłam dobry uczynek i zabrałam stamtąd najpiękniejsze zamszowe szpilki; takie jak z Andersena: "Na całym świecie nie mogło być nic piękniejszego od tych czerwonych trzewiczków”.
***
co oczywiście jest miłe i zabawne do czasu przypomnienia sobie psychologicznej interpretacji tej baśni, z odrąbaniem nóżek włącznie. uh.

niedziela, 27 czerwca 2010

och, kam

May the long time sun
Shine upon you,
All love surround you,
And the pure light within you
Guide your way on.


bo w sumie czemu nie?

sobota, 26 czerwca 2010

appendix

suplement do rozmowy (w kwestii iluzji)

– Podobno konwenans zabrania rzucania tutaj zaklęć. Czy zatem nie byłoby bezpieczniej zamiast iluzji kawioru wyczarować iluzję samego smaku? Samo wrażenie? Przecież potrafiłabyś...
– (...) Ale mając tylko wrażenie smaku, stracilibyśmy przyjemność, której dostarcza czynność... Proces, towarzyszące mu rytualne ruchy... Towarzysząca temu procesowi rozmowa, kontakt oczu... Ucieszę cię dowcipnym porównaniem, chcesz?
– Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.
– Wrażenie orgazmu też umiałabym wyczarować.

czwartek, 24 czerwca 2010

kołysanka

a tak mnie naszło. zamiast kołysanki po ciężkim dniu.

niedziela, 20 czerwca 2010

R jak resaca

wybory na rauszu i leczenie kaca w małym hanoi. jestem sobą zaniepokojona.


pantofelek zgubiony o północy. ach gdzież jest książę na białym koniu...? ;)

czwartek, 17 czerwca 2010

zapiski z podróży

jedno wam powiem: weltschmertz to można się nabawić wysiadając na dworcu w Aleksandrowie Kujawskim.

wtorek, 15 czerwca 2010

znienacka

napotkane w ciągu bieżącego tygodnia (a to dopiero wtorek) przeciwności tzw. losu zaskakują różnorodnością, potencjałem innowacyjności i ogólnym wyczuciem chwili. skurczybyki kreatywne. jak psu igła kocie z wielbłądziego worka.

niedziela, 13 czerwca 2010

o wężu, co się przymierzał...

...czyli moja ulubiona miejska legenda (courtesy of eM jak emmm...to może jeszcze po lampce cavy), przywołana w ramach oblewania (bardzo ZEN) trzydziestolecia kustoszki. z tych ulubieńszych (osobiście zasłyszanych) to jeszcze:
- o stalowej strunie motocyklisty, czyli o znajomym znajomego, jeżdżącym na motorze, który miał poważny wypadek, groził mu paraliż do końca życia, jednak wykaraskał się, ale odtąd jak wsiada na motor to zapina linkę stalową na szyję i przypina do bike'a, by w razie wypadku nie przeżyć i nie wegetować później; podczas wypadku - jak się zapewne domyślacie - stalowa struna odcina głowę;
oraz
- o walizce, tj. zmarłym zwierzaku (piesku, kotku, chomiku), którego właściciel/ka (znajoma/znajomy znajomego/znajomej of course) nie za bardzo wie, co zrobić z zezwłokiem (w mojej wersji piesek był pod jej opieką w ramach dog-sittingu), w końcu pakuje go do walizki i udaje się w podróż środkami komunikacji miejskiej; tamże pakunkiem interesuje się współpasażer, pomaga go nieść, pyta się, co jest w środku. główny bohater/ka opowieści — nie chcąc przyznać się do rzeczywistej zawartości — odpowiada, że komputer (albo inny rodzaj sprzętu)i koniec końców protagonista wyrywa pakunek i ucieka z metra, tramwaju czy autobusu.
a dzisiaj zjedliśmy lunch w małym hanoi i nie był z kota. I hope.

porwanie

soap&skin w palladium, koncert wyczekany, koncert przedziwny. Anja Plaschg z wyglądu laleczka wudu, scena zalana szkarłatnym dymem, emocje złamanego serca (tak właśnie musieli przeżywać rzeczywistość Romeo i Julietta), stylistyka ezoterycznego seansu. i mimo że mamy lat o dziesięć więcej, i mimo że wokalistka zamknięta jest w swoim świecie jak w mydelniczce (nie stara się o kontakt z publicznością, o kontakt z orkiestra też nie, ale dyryguje silną ręką; naprawdę jestem ciekawa jej płyty za lat 10 - jeśli taka skala czasowa przy jej sposobie odczuwania świata wchodzi w grę), i mimo że ton głosu nierzadko rozmija się z tonem fortepianu - mimo wszystko zostałam porwana.
a dzieci w przedszkolu musiały być dla niej niedobre, błękitnym ptakom wyrywa się wszak błękitne piórka.

potem sączymy z eM whisky z colą w kult, deszcz nam kapie do szklanek, Austriacy są dziwni, lato jest w mieście, a my jesteśmy całkiem przyjemnie dorosłe. a chwilami nawet miłe.

piątek, 11 czerwca 2010

35 stopni

trudne lektury na trudną pogodę, czyli zapoznaje się z Hertą Müller. W Dziś wolałabym siebie nie spotkać prowadzi szaleńczy taniec ze wszystkimi znanymi mi środkami stylistycznymi, ale w gruncie rzeczy nie jest to zła lektura. choć może niezbyt trafna na 35 stopni outside (i niewiele mniej inside). idę kupić limonki.
***
że prawdziwe szczęście w mojej głowie nie potrzebuje czasu, lecz dobrego przypadku. kiedy tak pisze, to dobrze pisze.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

gra w wybory

Wybory prezydenckie 2010 - Kwestionariusz preferencji wyborczych. bawić się można tu.

Zgodność Twoich odpowiedzi:
Bogusław Ziętek 61.48%
Grzegorz Napieralski 59.84%
Andrzej Olechowski 51.64%
Waldemar Pawlak 50.82%
Kornel Morawiecki 47.54%
Janusz Korwin-Mikke 47.54%
Andrzej Lepper 47.54%
Bronisław Komorowski 34.43%
Jarosław Kaczyński 32.79%
Marek Jurek 24.59%

wtf is Bogusław Ziętek, ja się pytam?

niedziela, 6 czerwca 2010

niebo nad berlinem

prawie

333 post. połówka szatana. zatem: jedna stopa kusicielki i nadgryzione jabłko.

wtorek, 1 czerwca 2010

import/export

berlin calling: kluczowymi elementami bagażu są flaszka żubrówki i trzy czekolady wedla. w drodze powrotnej: riesling i lakier do włosów.
***
z okazji dnia dziecka, wewnętrzne dziecko zostało nakarmione michałkami. wewnętrzny rodzic udawał że nie widzi.

niedziela, 30 maja 2010

silly rabbit i recepta na bajeczny weekend

podejście psychologizująco - teoretyzujące do zagadnienia recepty owej upatruje w zachowaniu doskonałej wprost harmonii między:
1. aktywnym wypczynkiem (step&strech + tańce w NWS)
2. zadbaniem o dobrostan ciała (z malowaniem paznokci u stóp oraz śniadaniem złożonym z muffina i cappucino w Hiltonie włącznie, choć nie symultanicznie)
3. zadbaniem o dobrostan ducha (Wiarołomni w TR, polecam)
4. dreszczykiem emocji (pierwszy raz na motorze, juhuuu!)
5. elementem romantycznym (z grzankami jedzonymi w kuchni o 2.30 w nocy w ramach antraktu)
6. dobrym czasem z naaaajlepszymi friendkami ever,
7. nie przejmowaniem się rzeczami małymi (do których zaliczam wylane z butów i wyrzęte z płaszcza i włosów pół litra deszczówki, co spowodowane zostało nieumiejętnością złożenia parasolki zaadoptowanej w TR, z przyczym zaginięcia mojej własnej, co jest z pewnością karą za parasolowe grzechy),
a wszystko to w proporcjach adekwatnych do sytuacji intra i interpersonalnej.
***
natomiast podejście pragmatyczne podopowiada, że proporcje w dużej mierze sprowadzają się do wzoru: 1 lampka białego wina na 1/2 cuba libre dawkowane srednio 1x1,5 godziny. whatever. nie ważne jak, ważne że dziala.

środa, 26 maja 2010

poziom krytyczny

w ramach wiosennych (ekhm) porządków w garderobie odkryłam, że pudełka z butami osiągnęły poziom powyżej zasięgu mojej ręki (nawet jak jestem na obcasach) (tak, sprawdzałam); razem z pudłami stojącymi na półkach naliczyłam ich szt. 25. Podejrzewam że włącznie z butami bezdomnymi będzie z 50 szt. Zadziwiające. Może powinnam je zacząć katalogować? Na wzór chińskiej encyklopedii z X wieku: te, które mają kokardkę; wygodne, ale nie na deszcz; pasujące do spodni etc.
***
a w arbeicie mamy falę kulminacyjną małżeństw (z jednostek niezaobrączkowanych pozostałam ja i M-jak-mistrzyni-finansów, przy czym ona od 8 chyba lat w związku z zasady nieobrączkowym); intuicja podpowiada, że wkrótce nadejdzie powódź dzieci. ratunku.

* dla niewtajemniczonych w praktykowane na warsztatach twórczości ćwiczenie na abstrahowanie, przy wykorzystaniu encyklopedii chińskiej z X wieku: rzeczona eksyklopedia dzieliła zwierzęta na:
- stanowiące własność cesarza
- zabalsamowane
- oswojone
- prosięta
- syreny
- włączone do tej klasyfikacji
- dzikie psy
- zachowujące się jak szalone
- narysowane cieniutkim pędzelkiem z sierści wielbłąda
- i im podobne
- te które stłukły dzban
- te, które z daleka wyglądają jak muchy

poniedziałek, 24 maja 2010

encantada

El secreto de sus ojos (courtesy of eM). piękny film, bez udziwnień (chociaż nie linearny), zrobiony z klasą i wyczuciem równowagi między wątkami: kryminalnym / romantycznym / dramatycznym oraz tzw. tłem historycznym. i po hiszpańsku. wartość dodana: nie tłumaczono tytułu. chociaż zastanawiam się, które tłumaczenie byłoby słuszne: tajemnica jej oczu / jego oczu czy ich oczu?

sobota, 22 maja 2010

sobota w mieście

savignon blanc z nutą tropików i banana, nasze miasto, nasza enklawa. spring in the city.
***
słuchane zza barierki:
Cool Kids Of Death- Uważaj

czwartek, 20 maja 2010

na fali

po 50 godzinie pracy ze zdziwieniem odkrywam, że przegapiłam potop.

poniedziałek, 17 maja 2010

other way, still my way

deszcze niespokojne, nastrój nieprzysiadalny, fascynacje od ekofeministycznych cokolwiek odmienne.

sobota, 15 maja 2010

eko-silly-rabbit

ostatnio moje rozmowy zataczają - coraz ściślejsze - kręgi wokół bycia blisko natury. zaczęło sie od dyskusji z Chłopcem prowadzonej nad piwem z kolendrą (on) i martini bianco (ja, w ramach powrotu do korzeni), w której przeszliśmy przez domek za miastem, chodzenie po górach i jedzenie rzodkiewki. natomiast dzisiaj, z okazji malowania mandal, temat powrócił, tym razem w wydaniu ekofeministycznym. poza rzeczami większymi (a bylo m.in. o sile żywiołów, siostrzanym zrozumieniu, kobiecych make-upowych maskach; detale z poszanowania normy dyskrecji pominę), dowiedziałam sie o fascynujących rzeczach mniejszych, takich jak mooncup (kubeczek menstruacyjny), termoforki na bolący podbrzuszek oraz ekologiczne podpaski (polecam stronę: miesiaczka.com). jestem zafascynowana.

czwartek, 13 maja 2010

online

po tygodniowym odwyku od netu w domu. rzucanie szlugów przy tym to pikuś.
***
a w międzyczasie: wystawa "Płeć? Sprawdzam! Kobiecość i męskość w sztuce Europy Wschodniej" w Zachęcie (blog -> tutaj), moim zdaniem warto choćby dla jęczącego/szlochającego/mruczącego łoża, purpurowego i aksamitnego, co podobno ma wiele symbolicznych znaczeń, mnie jednak na nim wygodnie. podobno wystawa jest mocna.


fota z gazety. a mocne to jest życie. i fajki o tymże tytule.

piątek, 7 maja 2010

nic do dodania

swiat oszalał i wymaga ode mnie znania się na schodołazach, e-learningu, systemie operacyjnym, stypendiach profesorskich, funduszach i fundacjach all in one w niepowtarzalnym mixie, przy jednoczesnym uczestnictwie w komuniach, konwentach i innych tego typu wybrzdękach a nieuczestnictwie w spotkaniach napawających mnie nieuzewnętrznioną obawą i lękiem pierwotnym, przy zachowaniu pogody ducha i usmiechu & szminki na ustach of course. żesz kurwa.

wtorek, 4 maja 2010

opowieść o duchach i piernikach

Toruń. pierniki są nawet w gulaszu. a w CSW z tarasem widokowym, z którego nic nie widać (do niczego innego nie można się przyczepić. budynek klasa, obsługa klasa, wystawy takoż) obejrzeliśmy Awake are only the spirits. On ghosts and their media / Nie śpią tylko duchy. O duchach i ich mediach. szczególnie urzekło nas nagranie black sabbath, grane (bardzo udanie, przez profesjonalną orkiestrę, w wersji classic) i śpiewane wspak, a potem znów nazad, celem odnalezienia treści satanistycznych (bardzo nieudanie, co nie ma absolutnie żadnego znaczenia dla artystycznego zamysłu i jego wykonania). poza tym był wykrywacz duchów, nawiedzone dzieci ze świecącymi nocą oczami i pałac kultury na mapie ultratajnego projektu okultystyczno-militarnego Hexen 2039 (-> więcej tutaj), co uważam za dowód, że kulturalna jest centrum dowodzenia wszechswiatem, a zmiana staffu kelnerskiego jest próbą zamachu wrogich sił. ha. i było też ustrojstwo (by Kathrin Günter) złożone głównie z przerobionego polaroida, mogace zarejestrować pozostałości światła w ludzkim oku. i jednego pana podobno zarejestrowało inaczej, ale na czas naszej obecności ustrojstwo się zepsuło.
***
Toruń ma jeszcze tę niewątpliwą zaletę, że drinki kosztują tyle, co w wawie kawa, a kawa tyle, co w wawie woda, więc zgadnijcie co piliśmy. generalnie majówka udała się przednio.

niedziela, 2 maja 2010

tramwajem

W Tramwaju Warlikowskiego jedzie Isabelle Huppert, a reszta jedzie na doczepkę (lubię i cenię Andrzeja Chyrę i nie odmawiam jego kreacji Kowalskiego wiarygodności, ale nawet jak Kowalski gwałci Blanche, Huppert dominuje nad Chyrą; tylko czy tak miało być? wątpię). Huppert gra po bandzie, zgoda - "wspina się na szczyty swoich umiejętności”. Jej Blanche jest jak Pianistka; tylko czy tak miało być…?
O Isabelle był artykuł (jako bliski zastępnik nieudanego wywiadu) w WO z 10 kwietnia, z dużą porcją cytatów z francuskiej prasy; z recenzji Tramwaju: „aktorka wirtuozka zdaje się ciągle mówić do nas – patrzcie, co potrafię!” oraz z wcześniejszych wywiadów: „mój stosunek do życia jest raczej nieprzejednany. Dobre uczucia to nie moja specjalność”. Ciekawe. Nieprzejednana Izabelle zasiadła za pulpitem motorniczego tramwaju i metodycznie rozjechała plączących się po torach pasażerów. I może dlatego "Wychodząc z teatru, zadajemy sobie pytanie: czemu służy ten próżny popis stylistyczny?”

Co nie zmienia faktu, że Tramwaj jest wydarzeniem (i nie tylko celebryckim wydarzeniem per se, ale wydarzeniem inspirującym, skłaniającym do myślenia i przeżywania) i cieszę się, że udało mi się w nim uczestniczyć (dodam, że bilet zwany pożądaniem trafił w me ręce cudem chyba). Z detali dodam, że w sprawie nadmiaru multimediów, przy jednoczesnym ogarnianiu tłumaczenia z francuskiego – jestem na nie; w sprawie nawiązań do Platona takoż. Natomiast pozostaję pod wrażeniem pieśni o Tankredzie i Kloryndzie – co do formy, treści i koncepcji interpretacyjnej relacji Blanche i Stanley’a. Oraz torebki Chanel (just joking…).

sobota, 1 maja 2010

przygłuchy królik w trasie koncertowej

jak się nic nie dzieje, to się nic nie dzieje. a jak się dzieje, to wszystko na raz się dzieje. serio. w miesiącu maju dziać się będą symultanicznie, w przeważającej większości 30-te, urodziny (jeszcze nie moje), noce w muzeach, wystawy w Łodzi, koncerty w Wawie, spektakle (Apollonia w Ursusie - anyone interested?) tudzież autorski spektakl A.
aaaaa ponadto trwa sezon na komunie, co i mnie niestety trafiło (upojona terminowym popłacaniem rachunków uległam pokusie otwarcia skrzynki na listy; silly, silly rabbit)
***
a jak planujesz 3 koncerty w okresie następujących po sobie 30 godzin, to budzisz się przygłucha (i zaprawdę powiadam wam, że zepsuta karta dźwiękowa w uchu jest bardziej irytująca niż - nadal - zepsuta karta w sonim). ale co cię nie zabije, zabije cie później, więc po 4 upojnych godzinach wysiadywania pod drzwiami w przychodni, uzbrojona w antybiotyk i zestaw leków mniejszej siły rażenia, ruszyłam w trasę koncertową. 2:1 dla mnie. na PlusPlus w Monobarze nie dotarłam z przyczyn innego sortu. za to posłuchałam i obejrzałam Emmanuelle Seigner, która śpiewała i wyglądała tak:


a z Chłopcem nucimy there's no ordinary love i jemy kiełki słonecznika. wiosna pełną gębą. ;)

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

extra wysokie

7 życzeń w opcji ekonomicznej. albowiem iż nowoczesne kosmetyki przygotują twoje ciało do lata, jeśli tylko dasz im szansę! (podobieństwa do renowacji mebli są całkowicie przypadkowe)
1. odnawiamy, tj. pilingujemy za 65 zeta
2. nawilżamy i uelastyczniamy, 15 zeta
3. odplamiamy, 65 zeta
4. ujędrniamy, 37 zeta + w gratisie dobra rada (w kolejce po chleb i na przystanku napinaj mięśnie!)
5. pozbywamy się cellulitu (i to odróżnia nas od kanapy, ale wprowadza w klimaty tropikalne), za jedyne 50 zeta
6. depilujemy & golimy, 20 zeta (czy ktoś ma depilatorofobię tak jak ja?)
7. lekko opalamy (tj. brązujemy), 31 zeta (opcja low price - 20 gr, czy tam ile kosztują zapałki)
i jesteśmy piękne za jedyne 283 zeta i cieszymy się z planu oszczędnościowego, ponieważ wersja deluxe kosztowała by nas 1320pln, w tym jeden niskocenny środek trwały (a to moi drodzy cross-financing!)
***
a to wszystko w nowych (ale czy wspaniałych?) WO Extra, które nabyć można za jedyne 7 zeta (w sensie; 6,99, co uważam za uwłaczające inteligencji ekonomicznej czytelników i czytelniczek) właśnie od dziś. parę fajnych artykułów i wywiadów, w układzie i konwencji standardowych WO, które czytuję i czytywać lubię. i komiks Endo. niemniej, główną ideą wydania tegoż czasopisma jest jak sądzę kasowanie rzeczonych 6,99 zeta za dopisek "ekstra". chyba że to niecny plan Agory na konkurencję dla lukrowanej i lukratywnej prasy kobiecej rodem z Bauera i Burdamedia i przejęcie władzy nad światem.
***
żeby nie być hipokrytką przyznam się, że kupiłam dziś krem i nie był to krem sułtański. a do kremu był w tzw. gratisie drugi krem, pierś ujędrniający. jako że moim piersiom (tu będę very modest) tego typu specyfiki są potrzebne jak talibom krem do golenia, zmierzam przeprowadzić próbę na piersi kurczaka. albo na Plotce, jak jeszcze raz na mnie wskoczy znienacka. albo sprzedam na alegro jak tylko się nauczę sprzedawać na alegro. I will keep you posted.