sobota, 3 stycznia 2009

kino nocne klasy B

Sen pierwszy: do ślubu w czarnych pantoflach

Było to tak: postanowiłam posłuchać rad i wydać się za mąż z tzw. rozsądku, czyli kierując się statusem społecznym (czyt.: zasobnością portfela i potencjałem do owej zasobności pomnażania) pana młodego, który w tym przypadku był jedynie panem. Wybranek mój skupił w swej zewnętrznej powłoce wszystkie cechy fizyczne osób skrajnie nieatrakcyjnych, które spotkałam w życiu (realnym), a których (osób) przez grzeczność (i przezorność) nie wymienię. Dla zobrazowania sytuacji wymienię parę cech owego (bliżej mi nie znanego) mężczyzny: ziemista cera, krótkowzroczność manifestowana okularzyskami w oprawkach a la gen. Jaruzelski, włosy koloru nijakiego, przetarte na górze, ale zawzięcie zapuszczane po bokach… ohyda. Wzięliśmy zatem ślub, który wyglądał na cywilny, po czym jednak okazało się, że była to tylko próba, a prawdziwy ślub odbędzie się w kościele. Na tej próbie (?) wymieniliśmy się jednak obrączkami, miałam niesamowicie wąskie i całkiem białe ręce. I tyle, przeskok właściwy snom, i przymierzam suknię ślubną. Suknia była dość strojna, z kosztownego materiału. Zrobiona w stylu sukienek bajkowych księżniczek: z krynoliną i wystającymi z przodu halkami: całość ecru (btw. podobno fachowcy od produkcji świec nazywają ecru zjebanym białym…), a halki fioletowe. Przymierzając suknię i oglądając obrączkę (była bardzo błyszcząca) z przerażeniem zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji, no i pstryk! Jestem już przed kościołem. Przekonuję zatem moich rodziców, że ja absolutnie nie mogę wyjść za tego człowieka, który czeka na mnie przed ołtarzem. Moja mama mówi, że jestem niekonsekwentna i że wcześniej trzeba było o tym myśleć, a mój tata strzela focha, że jak ja nie wiem, to on mnie nie będzie prowadził do tego ołtarza i uczestniczył w aferze, która zaraz się zrobi. Zatem zmierzam sama, przez ciemny kościół (klimat trochę jak na czarnej mszy, nie widziałam twarzy żadnej z osób siedzących w ławkach; może w ogóle nikogo tam nie było?). Przed ołtarzem stoi ksiądz, palą się świece, mój narzeczony trochę z boku. Ksiądz jest ogromny, ubrany jak pop w czarnej księżej sukni, takiej zapinanej wysoko pod brodę na małe guziczki; brodę też miał i wyglądał dość groźnie. Złapałam do za suknię i płaczę, że ja nie mogę tego ślubu wziąć, bo ja tego człowieka co tam – o! stoi, to ja go nie kocham i łzy mi płyną po twarzy, on na mnie krzyczy że kpię z sakramentu (etc., nie pamiętam co dokładnie, a szkoda…), więc – obawiając się, że zaraz na siłę mnie za ten mąż wydadzą, zdjęłam obrączkę, wcisnęłam mu w dłoń, i w nogi. Przebiegając przez kościół, suknia niesamowicie łopotała, a ja pomyślałam, że jejku, jest jak na filmach, uciekam z własnego ślubu! A przed kościołem stanęłam nie bardzo wiedząc co dalej i popatrzyłam na swoje buty. Zamiast białych pantofelków miałam na stopach moje stare czarne pantofle (których nie noszę od trzech lat, ale leżą i czekają, aż wróci moda na takie – w co wątpię, albo je wyrzucę – co rychło nastąpi) i czarne skarpetki (!). I zanim się obudziłam odetchnęłam jeszcze z ulgą, że ten ślub się nie odbył i że następnym razem będę pamiętała, żeby założyć białe buty.

Sen drugi: rule-breakers

Jedziemy z moją siostrą Katarzyną samochodem, konkretnie czarną sportową betą coupé (i to mi się w tym śnie podoba), z przyciemnianymi szybami i w ogóle. Gadamy o niczym konkretnym, ona prowadzi, jedziemy dość szybko. Przed nami pagórek, przyspieszamy i jak tylko znajdujemy się na górze, okazuje się, że w dole jest miasto i światła, samochody stoją na czerwonym dosłownie tuż przed nami. Kate gwałtownie hamuje, trochę mnie rzuca do przodu (nie mam zapiętych pasów), ale ok. Stoimy na światłach, ja poprawiam make-up i nagle syreny i pukanie w szyby. Za nami zatrzymuje się samochód, policja: wysiadać. Oczywiście zapinam pasy, co jest dość idiotyczne. Kate wysiada i negocjuje o co chodzi. Policjanci są w cywilu i nie wyglądają na drogówkę. Jest ich czterech, przy czym nagle wszyscy jesteśmy w samochodzie, ona dalej nie może dowiedzieć się o co chodzi, ja się tłumaczę z pasami (no comments), policjanci są dość młodzi i wyglądają jak mafia albańska. Jeden zaczyna ze mną rozmawiać, trochę się to zamienia we flirt, drugi, o takich rybich oczach i źle obciętych włosach, każe mu się przestać ze mną rozmawiać, bo jestem podejrzana. I patrzę na nich i zastanawiam się, skąd ich znam i o co tu chodzi. I koniec.

I o co tu chodzi?

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

myślę, że o nic

Anonimowy pisze...

surrealizm albo zemsta snów...

Joanna B. pisze...

mnie się śniły śluby albo jako koszmary (z poprzednim poprzednim narzeczonym), kiedy to uciekałam albo zaraz po ślubie płakałam i żałowałam, albo jako coś naturalnego, bo i tak zaraz się miało stać naprawdę. w pierwszym wypadku ewidentnie znaczyły: ten pan nie jest dla ciebie!

silly rabbit... pisze...

ten pan zdecydowanie nie był dla mnie!

psychoanal pisze...

coz, kobieta w Twoim wieku to powinna juz za maz wyjsc. Tak przynajmniej w naszej kulturze jest (Pop) i jak tego nie zrealizujesz to rodzice beda zawiedzeni. Ich bardziej interesuje realizacja Ciebie w roli zony, a to czy kandydat bedzie Ci sie podobal - nieistotne. Zreszta nie masz na co liczyc, Ci fajni sa juz pozajmowani albo chca sie tylko z Toba zabawic. Zwiazac chca sie tylko ci z ziemista cera w okularach.. Ucieczka przed stabilizacja, nawet z takim panem, kobiecie w Twoim ... nie przystaje tak jak czarne buty i skarpety do sukni slubnej ;>

silly rabbit... pisze...

-> psycho
zaiste brakowało mi Twojego poczucia humoru...
Fakt, ci fajni już pozajmowani (btw - masz na myśli też siebie?), ja jednak sobie trochę pobiegam w tej bajkowej kiecce, poszukam pasującego obuwia (jestem w tym dobra) i poczekam na pierwszą falę rozwodów ;-)