niedziela, 21 lutego 2010

rusałka w zbiorniku na ryby

weekend z tych dziwniejszych, mimo pozornego bezruchu.
w piątkowy wieczór, rozpoczęty w tonie lekko histerycznym (klasyka pms-owej płaczliwości), zobaczyłam wreszcie Fish tank , którego nieobejrzenia nie mogłam odżałować na WFF-ie). funny, moving and profound. się popłakałam, pewnie jak ta statystyczna o druga kobieta.
***
w klimacie filmów o dorastaniu, odpowiedzialności i wątpliwej sprawiedliwości tego najlepszego ze światów (i dzięki darmowemu iplexowi) obejrzałam jeszcze Rusałkę. Funny, moving and profound (bardzo zgrabny zwrocik, godny dziennikarki Elle) po raz drugi. i cieszę się, że (co prawda przypadkiem) udało mi się obejrzeć te filmy w komplecie, ponieważ do przemyśleń doszedł jeszcze wątek matki i córki. przemyśliwam; i, to bardzo dziwne, myślę też o sobie jako o matce nieistniejącej jeszcze córki (taaak... fajne słówko to "jeszcze")
***
w końcu odwiedziłam huśtawkę. chyba wyrastam z takich miejsc. potrzebuję więcej światła. więcej przestrzeni. normalną (czytaj: taką z numerkami, w liczbie większej od 10) szatnię wyposażoną w normalnego (czyt. uprzejmego; choć ja chyba i tak miałam najmniejszy powód do narzekań) szatniarza.
***
a z huśtawką to jest jak z nowym albumem massive attacku. Heligoland się wabi, i albo jest słaby, albo z triphopu też się wyrasta.

na deser trailer Fish tank.

Brak komentarzy: