poniedziałek, 13 lutego 2012

fusion

w piątek były niecne gierki, w sobotę retro latino, a w niedzielę conservative british i pasta z kałamarnicą, czyli weekend bardzo fjużon. w kwestii Żelaznej damy, to należy iść i nie patrzeć krytycznie na fabułę (która ma swoje wzloty i upadki), tylko podziwiać Meryl Streep, która nawet obłożona toną charakteryzacji potrafi zagrać najdelikatniejsze emocje, co powinna sobie wziąć do serca moja niegdyś ulubiona Nicole Kidman. ciekawe czy charakteryzatorskie make-upy trzymają się botoksowych czół i policzków? w każdym razie dobrze że Godziny powstały Nicole zamieniła Toma na botox (z drugiej strony, co jest lepsze: scjentolog czy jad kiełbasiany?).
właściwie to ogólnie jest fjużon: osiągnęliśmy ten etap, gdy przy -8 mówi się, że "dzisiaj jest ciepło", samozwańczy detektywi zwołują konferencje prasowe, a w dobrym tonie jest hackować strony publicznych instytucji. i na dodatek Whitney nie żyje. a ja czytam trzeci tom 1Q84* i wypatruję na niebie drugiego księżyca.

*to ciekawe zjawisko - książka, którą czyta się z zapałem, chociaż właściwie sama fabuła - bez ozdobników typu 'powietrzna poczwarka' - jest denna jak w harlequinie skrzyżowanym z kryminałem klasy b, głębia postaci jest porównywalna z sadzawką na polach mokotowskich, a autor ma seksualną obsesję w temacie kobiecych uszu. tak, Murakami to temat na odrębną rozprawkę, a nie na post.

Brak komentarzy: