wtorek, 3 stycznia 2012

post nr 500

ostatni wieczór 2011 spędziliśmy w miejscu, gdzie podają zupę ze słonecznika bulwiastego (o urokliwej nazwie topinambur) z czipsami chrzanowymi, które nie smakują jak chrzan, zupę ogórkową i pieczeń w postaci galaretki, ostrygi pływające w siwej wódce i wodorostach ze skalnego szczypioru, krwiste mięso, łososia, który nie jest łososiem tylko gravlaxem nasączonym sokiem buraczanym i tequilą, a na deser gruszki flambirowane buraczanym rumem tuzemskim z żaglem z ciasta filo pięciu smaków wtowarzstwie ogórkowego concasse z miodem, pieprzu czerwonego oraz kiełków, jakich nie znacie. a jak to wszystko zjedliśmy nagle świat zrobił fikołka i zanurkował w siwym dymie i dźwiękach dzikiej, nieznośnej pseudomuzyki, i nawet nie spostrzegliśmy się, że w międzyczasie staliśmy się starsi o rok. pociechą były zimne ognie. a mnie śniło się jakby mogło być, gdybym wypiła trzy kieliszki wina, jeden jasny, jeden krwisty, jeden słodki i całą resztę, a tego wszystkiego akurat nie wypiłam i obudziłam się naprawdę starsza o rok a szczęśliwsza o całą wieczność.

1 komentarz:

przypadkowo pisze...

tak, to była dziwna noc - bo ja to wszystko wypiłam (razy 10) i też obudziłam się szczęśliwsza o całą wieczność oraz kompletnie bez kaca. ale myśmy w tym dymie do rana wytańczyli z siebie ABSOLUTNIE WSZYSTKO :-D