piątek, 28 marca 2008

byle do maja

Maj. Pierwsze ślimaki pojawiły się właśnie w maju. Były długie, brązowe, budziły obrzydzenie. Przesuwały się wolno, jakby bez pomysłu na ścieżkę, apatyczne, życiowo bierne. Pozostawiały za sobą śliskie, lepkie ślady. Rozdeptane, przejechane rowerem zamiast litości wywoływały niechęć przechodniów i złorzeczenia rowerzystów. Myślałam o nich jak o bezrobotnych z projektu, nad którym pracowałam. Pisanie projektu nie wymaga styczności z beneficjentami, to taka perspektywa rowerzysty. Na swój sposób było mi ich jednak żal.
Czerwiec. Przygarnęłam pierwszego slimaka. Był zupełnie malutki i koniecznie chciał popełnić samobójstwo rzucając się na główkę do popielniczki, pełnej burej wody i rozmokłych petów. Obserwowałam go kątem oka dobry kwadrans. Gdy nikt nie patrzył schowałam w dłoni i zabrałam ze sobą. Patrzę jak teraz wolniutko przemierza biurko, zmierzając w kierunku sałaty.
Lipiec. Ślimaki jedzą trawy, liście kapusty i inne rodzaje liści. Zbieram trawy, kupuję kapustę, zrywam inne rodzaje liści. Na stanie mam trzy ślimaki małe i jednego winniczka. Zastanawiam się nad imionami.
Sierpień. Ja – bury, wełniany płaszczyk Cacharel, skórzane botki z Venezi, moherowy sweter od Patrizii Pepe, spodnie z H&M-u, wełniane z podwyższoną talią, w kolorze ślimaków. Nadal się ukrywam, ale korci mnie ujawnienie prawdy. Jestem dumna, w ciągu dwóch tygodni uratowałam dziesięć ślimaków.
Wrzesień. Wierząc, że prawda mnie wyzwoli, umawiam się z J. w Karmie. Zmrużonymi oczami oglądam rodzinę pary młodej tłoczącą się na schodach kościoła zbawiciela. J. śmieje się z akcji ślimak. Zawsze uważałem, że jesteś rąbnięta. Następnym razem przyjdę z ekipą i zrobimy ci profesjonalne zdjęcia. Para młoda wychodzi z kościoła, rodzina i przyjaciele rzucają się na nich jak sępy. Kończymy kawę. W drodze do domu kupuję jesienne kwiaty i rukolę, dla mnie i dla moich trzydziestu ślimaków.
Październik. Budzę się zlana potem. Gdy nalewam wodę do szklanki, odkrywam w niej ślimaka. Budzę się jeszcze raz. Skutecznie. Świt nad polami mokotowskimi ma kolor żakieciku z Simple, który kupiłam w przypływie rozpaczy i którego nigdy nie założę. Tylko dlatego, że potrzebowałam czegoś PROSTEGO.
Listopad. Zwlekam się z łóżka i przemykam do kuchni, starając się nie złapać kątem oka odbicia w lustrze. O szóstej nad ranem zwykle patrzy na mnie bliżej nie znana kobieta z opuchniętymi oczami i zmierzwionym włosem, z twarzą tak ponurą, że lepiej nie wchodzić jej w drogę. Idę do kuchni, wyjmuję mięso z lodówki dla kotki, która w przypływie interesownej czułości zawija mi się dokoła prawej nogi. Potem odkręcam słoik z Mao i karmię go świeżą sałatą. Mao jest gruby, w kolorze zbliżonym do brunatnego. Przemieszczając się pokrywa słój lepką, lśniącą srebrzyście wydzieliną. Madame Mao zdechła w zeszłym tygodniu. Może zagłodził ją na śmierć? To tym bardziej upodabnia go do przewodniczącego.
Grudzień. Opowiedziałam terapeutce o ślimakach. Przyznam, że nie było to trudne emocjonalnie, ale czekałam na strategiczny moment, żeby zrobić wrażenie. Wydaje mi się, że dostrzegłam lekkie wzdrygnięcie. Ale później było standardowo: dlaczego opiekuję się ślimakami? Bo nikt inny tego nie robi. Ludzie je zadeptują, przejeżdżają rowerami, samochodami, wózkami z dziećmi, walizkami na kółkach. Szczera odpowiedź brzmiała by oczywiście: nie wiem. Wiedziałam jednak, a przynajmniej podejrzewałam dokąd zmierza. Do bardzo wątłej analogii: ślimak jest tak samo 1/ zasługujący na opiekę 2/ nieatrakcyjny 3/ niekochany jak ja, więc chciałam ułatwić jej zadanie. Chciałam, żeby poczuła satysfakcję z rozszyfrowania kolejnej symboliki tkwiącej w moim zachowaniu. Kosztowało mnie to 100 zeta. Trudno. Przynajmniej jedna z nas ma satysfakcję.
Styczeń. Najstarszy ze ślimaków zmarł wczoraj w nocy. J. składa kondolencje i upijamy się w Balsamie. Wracam do domu nie zapalając światła, i leżę jak długa.
Sms-uję do J.: Zgon Mao nastąpił w wyniku poślizgnięcia.
Luty. Do opieki nad ślimakami musze podejść systemowo. Mam ślimaczy niż demograficzny.
Marzec. Ostatni ślimak odszedł w Wielkanoc (w sobie tylko znanym kierunku). Patrzę na pusty słoik i myślę sobie, że byle do maja.

3 komentarze:

Joanna B. pisze...

czy jeden z morałów to - ślimaki żyją krótko?
:-)

Malacolimax tenellus pisze...

poruszający tekst
miło to ślimakowi słyszeć, że są na świecie dobrzy ludzie, którzy o nas dbają. zwłaszcza, że jesteśmy hemafrodytami.
a przy okazji zabranie ślimaka z Ursynowa na Mokotów np. to tak jakby człowieka z Berlina zabrać do Kairu. są ślimaki których przeniesienie o 500m to tak jakby je przenieść w kosmos
bo my slimaki jesteśmy takie malutkie

Pomrów Cytrynowy
a poważnie to naprawdę poruszający tekst

silly rabbit... pisze...

czy każda historia musi mieć morał?