niedziela, 11 maja 2008

Weekendowy dzienniczek kurki domówki

Na dobry początek weekendu lekko wstawiłam się w drinkbarze, gdzie poddałyśmy się z Kattą babskiej terapii przy paru kieliszkach czerwonego mołdawskiego wina, dochodząc do spójnych i logicznych wniosków w temacie trudnych relacji damsko – męskich. Wniosków owych nie przytoczę, gdyż miały charakter nazbyt osobisty oraz zawierały spory pakiet słów powszechnie uważanych za niecenzuralne, choć celnie oddających istotę rzeczy. Sobotę rozpoczęłam rytualnym piciem kawki przy lekturze GW, z której polecam fragment nowej książki Doris Lessing, jak ulał pasującej do spraw poruszonych wieczoru poprzedniego. Następnie zjawił się mój tatko, który - zaniepokojony moim ostatnim milczeniem – doszedł do mylnych wniosków, że zmarłam z głodu i zaopatrzył mnie w rzodkiewki, pomidory oraz pięć rodzajów chleba (ze słonecznikiem, orkiszowy, z sezamem, z oliwkami oraz ciemny z bakaliami). Następnie zaudałam się na moim zielonym rowerze do planu b na święto dekonsumpcji , gdzie spotkałam się z silną reprezentacją G10 (zbieżność nazwisk nie jest przypadkowa…) . Napiłyśmy się fairtradeowej kawki (bdb), wypaliłyśmy niefairtradeowe ziele szatana (Vougi, znaczy się) i podzieliłyśmy najświeższymi plotkami z dziedzin różnych. Wracając do domu nabyłam dwa kilo pomidorów (na Zielone Świątki) oraz lody bakaliowe. Przez resztę soboty zajmowałam się szeroko pojętym nicnieróbstwem (jeśli nie liczyć ogarnięcia domu i obejrzenia ostatnich odcinków rodziny Soprano). Miałam w planach wyjście na tańce, jednakowoż moje stopy zmasakrowane nowymi butami z Zary (ups, I did it again…), odmówiły współpracy.
Dzisiaj z okazji leniwej zielonoświątkowej niedzieli trochę popracowałam (żeby nie wyjść z wprawy), trochę pospałam, zjadłam pomidory, pokręciłam hula-hop (mój nowy nałóg) i przeczytałam Piąte dziecko, którą to książeczkę polecam wszystkim singielkom mającym co czas jakiś napady instynktu macierzyńskiego, objawiające się dziką chęcią posiadania niemowlęcia NOW. Well, powinnam teraz zapewne podsumować te trzy dni egzystencjalnym pytaniem o sens mojego singlowatego życia, ale szczerze wyznam, że zupełnie mi sie nie chce. Zresztą to był całkiem niezły weekend. Nie zawsze ma się wszak siły na szalone imprezy po tamtej stronie Wisły tudzież dzikie orgie w oparach wysokokalorycznych drinków na bazie tequili. Zdekonsumpcjonowana i zrównoważona wewnętrznie udaję się na spoczynek. Dobranoc państwu.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

A ja polecam "Wybór Marty" Lidii Witek. Też o wyborach w kwestii dzieci, ale chyba na pewno inaczej...

silly rabbit... pisze...

wręcz przeciwnie - w kwestii wyborów jest całkiem tak samo; D.L. rozważa raczej konsekwencje tych wyborów na pozostałe osoby dramatu

Anonimowy pisze...

ale jakieś to wyssane z palca jest :(