sobota, 17 maja 2008

silly rabbit i rzeczy trochę wieczne

wracając z kulturalnej (dość pośpiesznie przemykając przez emilii p., jako że czas naglił) (a ja z okazji diety nie jadam zapiekanek) (no bo cóż robić na naszym cudnym centralnym o północy, jak nie spożywać zapiekanki, ja się pytam?) (to zresztą nie są już te same zapiekanki co kiedyś) (gdy pani z budki stawiała przed alternatywą rodem z greckiej tragedii: niedopieczony ser i zdążasz na autobus, czy gorące i z keczupem, ale pół godzinki czekania?), więc wracając z kuluralnej (gdzie zaległszy na czerwonej kanapie omawiałyśmy z K. wzloty i upadki mijającego tygodnia) (oczywiście nasze wzloty i cudze upadki), więc (pomijając kolejne dygresje, które zbierają się w mojej umiarkowanie trzeźwej główce), bieżąc przez tę ulicę z wdziękiem wskoczyłam w sam środeczek świeżutko wymalownego pasa i ślady moich obsasów możecie podziwiać od chwili obecnej do bliżej nie określonej - acz odleglej - przyszłości. jak już będę sławna, to zagrodzą ten odcinek ulicy i przykryją szklaną szybką, co by ludzkość mogła podziwiać ślady moich stóp (jak yeti...). Ha! jednak mieszkam w pałacu możliwości, i to nie tylko w kontekście zapiekanek.

2 komentarze:

masakra pisze...

bardzo ładny kawałek tekstu :)

Anonimowy pisze...

przemknęłam tamtędy rowerem, ale w deszczu, więc było widać nic :(