wtorek, 27 lipca 2010

silly rabbit i beforka

zanim zabawię się w retrospekcję ENH oraz zrealizuję przewidziane na dziś plany (obejmujące popaplanie z australijską ciotką, zakupienie ogórków małosolnych, na które mam przemożną ochotę oraz zapewnienie sobie przyzwoitych ośmiu godzin - najprawdopodobniej sztucznego, biorąc pod uwagę ostatnią niemożność - snu), będzie o panu Cortazarze. konkretnie o opowiadaniach, które czytam od jakiegoś czasu (courtesy of M.). wplatające się w muzykę, w filmy, w sny nawet, czytane na kanapie przed seansem, w autobusie i pociągu, w którym miejsce zaznaczone na bilecie nie istniało, a ja patrząc na siebie w lustrze, z owalem twarzy przenikającym przez zieleń i deszczowe chmurzyska, zastanawiałam się, czy proces odklejenia od rzeczywistości nie zaszedł aby ciut za daleko, przypominające słowa, które już czytałam nie wiedząc, czyją wyobraźnię w zachwycie przemierzam (biorąc pod uwagę, że chodzi o opowiadanie Circe, słowo zachwyt krzyczy o terapeutyczną reinterpretację, jak mniemam, ale co mi tam), czytam je i z rozmysłem wybieram fragment słaby, ale zaznaczony karteczką w chwili melancholii spowodowanej wiśniówką i spadkiem temperatury, nie tylko powietrza:
"(...) rozsądek mówi jej, że dopóki będzie zabierać ze sobą siebie samą, wszędzie, dokądkolwiek by uciekała, strach zdławi jej szczęście (...) za to teraz może, teraz może wszystko. Pani świata, gdyby tylko zdobyła się na odwagę, żeby..."
ja tam wiem, co jest po żeby. i akurat tu się z panem Cortazarem w opowieściach mijamy.

Brak komentarzy: