wtorek, 13 lipca 2010

pod osłoną nieba

Jechaliśmy przez puste lipcowe miasto, spalone słońcem trawniki i ściany z piaskowca zamieniły miasto w fotografię w sepii. Nieruchome, już gorące mimo wczesnej pory powietrze stało w miejscu. Miasto w bezruchu wstrzymało oddech, my byliśmy ruchem. Tak odczuwalnie żywi, pomyślałam, i to był taki właśnie moment, kiedy poczucie szczęścia aż boli, taki moment, kiedy sięgasz po czyjąś rękę jak po własną. tak zaczęłam pewną historyjkę. naszkicowałam postacie, nakreśliłam fabułę i zakończenie. taaak, niepokojące jest to zakończenie. dlaczego, dlaczego (i raz jeszcze dlaczego?) wszystkie moje historyjki nie mają prawa kończyć się dobrze, gdzie "dobrze" znaczy happy endem? a to miała być lipcowa love story i chyba nie dobrze, gdzie "nie dobrze" znaczy "bardzo źle", że bohaterowie w ostatnim akapicie zjadają się nawzajem...?
***
a upały nieodmiennie przywołują mi w myślach taki stary film z Malkovichem i Winger, "Pod osłoną nieba". on też za dobrze się nie kończy. przynajmniej dla Malkovicha.

Kit Moresby: Other people's dreams are so dull.
Port Moresby: Kit has days when everything in the world is merely a sign for something else. A white Mercedes can't just simply be a white Mercedes. It must have a secret meaning about the whole of life. Everything is an omen. Nothing can just be what it is.

(The Sheltering Sky)
***
pod osłoną nieba nadal lewituję na materacu gorącego powietrza. a pode mną w zimnej wodzie czają się rekiny. oj.

Brak komentarzy: