piątek, 2 lipca 2010

o czasie i czerwonych bucikach

no i tak. eskapada do Olsztyna zakończyła się ogólnym zatruciem, w trakcie którego nastąpiła weryfikacja empiryczna powiedzenia "rzygać jak kot" oraz dostępne były standardowe atrakcje tj. 39stopni i majaki z cofaniem się czasu włącznie. swoją drogą to dość zabawne zjawisko i ciekawa jestem, czy jeszcze ktoś tak ma (to tak, jakby czas zapętlał się i za każdym otwarciem oczu włączał się na nowo; oczywiście czas liniowy - zegarkowy - płynie bezpętelkowo). a teraz leżę i uzupełniam elektrolity. okazuje się, że jedyną rzeczą przyswajalną jest bułka popijana colą (postmodernistyczny zastępnik chleba i wina; bez urazy).
***
a Olsztyn zdecydowanie nie jest moim miejscem na ziemi. za długo czeka się na zmianę świateł, kawa jest najpaskudniejsza na świecie a w taksówkach śmierdzi. i dlatego też zrobiłam dobry uczynek i zabrałam stamtąd najpiękniejsze zamszowe szpilki; takie jak z Andersena: "Na całym świecie nie mogło być nic piękniejszego od tych czerwonych trzewiczków”.
***
co oczywiście jest miłe i zabawne do czasu przypomnienia sobie psychologicznej interpretacji tej baśni, z odrąbaniem nóżek włącznie. uh.

Brak komentarzy: