niedziela, 22 marca 2009

superheroine

Telefon zadzwonił jak zwykle w środku nocy. Trzy sygnały, potem głucha cisza. Wstałam, po ciemku nakarmiłam zdezorientowanego kota. Jak zawsze wyłączyli prąd. Powtarzają się, zero kreatywności, zero inwencji. Wszechogarniająca ciemność.
Umyłam zęby i połknęłam lekarstwa. Nie czesałam się, nie warto się czesać skoro kombinezon i tak szczelne otula moje całe ciało. Pociągnęłam usta błyszczykiem, choć to bezcelowe. I tak spierzchną mi usta. Wkładając czarne oficerki na obcasach poczułam na całej skórze igiełki adrenaliny. I śliską ciemność, wlewającą się do mieszkania. Zacisnęłam usta, zapięłam klamrę od pasa, na skostniałe dłonie wsunęłam rękawice. Z ciemnością przyszło zimno. Klasyka. Zero inwencji.
Pogłaskałam kota, sprawdziłam broń i skoczyłam.
Lot był krótki. Wylądowałam miękko na chodniku, ulicę rozświetlał tylko księżyc. Czułam ich obecność. Słyszałam płaczące dzieci, które zasypiają przy świetle, i przy świetle śnią dziecięce sny. Słyszałam rwany oddech chorych w szpitalach, szum generatorów nienadążających z dostarczaniem prądu. Do fabryk. Do szpitali. Do klubów. Do domów. Pracujesz, cierpisz, bawisz się przy świetle. Żyjemy światłem, umieramy w ciemnościach. Oni to wiedzą, oni już tam byli. Czekali na mnie. Czekali co tym razem wymyślę. Żeby ich zadziwić, oczarować.
Rozpoczęłam mój taniec. Oplotłam miasto choinkowymi lampkami. Odpaliłam fajerwerki. Rozpaliłam ogień w kominkach. Strąciłam gwiazdy.
Pokiwali głowami z uznaniem. Siły ciemności pokonane przez superbohaterkę. Zadzwonił telefon. Odebrałam.
- Następnym razem wymyśl coś lepszego. Miasto błyszczy się jak wielka choinka. A od jednego kominku na Bemowie zajęły się firanki.
- Ale fajerwerki klasa, przyznasz?
- Przyznaję
. I rozłączył się.
Wróciłam do domu nad ranem. Miasto tonęło w szarościach, w moim domu było niemalże ciemno. Rozpięłam kurtkę, ściągnęłam niewygodne buty. Dlaczego superbohaterki muszą biegać na szpilkach? Dlaczego muszą modelować talię gorsetem? Nieważne. Zapaliłam papierosa i spojrzałam na płonące kolorami choinkowych lampek miasto. Wstawał świt.
Czarne chmury rozwiewały się nad horyzontem.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

To bardziej pogodne :)
hmmm... choinka Ci w głowie, jeszcze !?
A tu zaraz zające i kurczaki hasać będą...

Anonimowy pisze...

ciężkie jest życie superbohatera, a co dopiero superbohaterki... i jeszcze te buty na obcasach, jasny fak.

silly rabbit... pisze...

i ten kostiumik pijący tu i tam ;-)

Anonimowy pisze...

Hej Rabicie, mój ślubny odkrył Twój blog, o którym kiedyś mi mówiłaś (na mojej trasie wózkowo-spacerowej), ale wtedy to były chyba początki, a teraz...piękny tekst. Odwiedź Nas kiedyś w piaskownicy, zakosztujesz innego życia...
Bardzo niewyspana M. (jak matka polka)

silly rabbit... pisze...

odwiedzę, niech ino śniegi stopnieją. :-)