niedziela, 7 grudnia 2008

dekonstrukcja

Oczywiście, że doskonale pamiętam tę datę. 21 listopada, piątek. Myłam ręce w łazience, jak zawsze zdjęłam pierścionek, położyłam starannie na szafce nad umywalką. Mam pamięć do dat, do nazwisk, większość czynności wykonuje z precyzją i należytą uwagą. Stąd pamiętam doskonale pierścionek z cyrkonowym oczkiem, leżący na półce i odbijający się w lustrze, jakby na półce leżały dwa pierścionki, a nie jeden. Dwa pierścionki, jeden prawdziwy, jeden zmyślony. Obserwowałam je, myłam dokładnie ręce, trwało to dłużej niż zazwyczaj. Myśli wymknęły mi się spod kontroli, tak, jak później o tym myślałam, to od jednej upuszczonej myśli się zaczęło. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się głębiej, czy ten pierścionek naprawdę był konieczny. Był wystarczający, jak pieczęć na spisanym porozumieniu, ale czy był konieczny? Przyjęłam to za fakt oczywisty, skoro się spotykamy, skoro prasuję koszule, skoro mówię „wyjdź do sklepu po parmezan, bo się skończył” i skoro potem trę na tarce ten parmezan. No tak, też ze sobą śpimy, zdrowym spokojnym snem mieszczan. Ten pierścionek pojawił się jak masło do porannych tostów, jak mleko do kawy. Został założony z tą samą należytą starannością, jak założenie lokaty w banku. Czynność podobna do wiązania krawata, jak raz się dobrze zawiąże, to potem już staje się to rutyną. Niemniej lubiłam ten pierścionek. Lubiłam obracać go na palcu, właściwie to owo obracanie postrzegałam jako jego najlepszą funkcjonalność. Bardziej wyrafinowana niż obracanie w ręku ołówka, czy stukanie paznokciami o blat biurka. Czy jednak był konieczny? Pomyślałam sobie, że gdyby nie świadomość, że ten pierścionek bliżej mnie jest prawdziwy, to nie rozpoznałabym go z tysięcy odbitych w lustrach w tysiąc łazienek, nie rozpoznałabym mojego zaręczynowego pierścionka. A potem – to był ułamek sekundy, mały poślizg w czasie, druga zdekonstruowana figura, potem pomyślałam, że nie byłabym w stanie stwierdzić, która z odbitych postaci jest mną, i ta myśl roztrzaskała mnie jak lustro na kawałki, i nagle MUSIAŁAM dotknąć tej obcej kobiety przede mną, dotknąć jej twarzy i wiedzieć, przywrócić pewność, że ja, ciepła, żywa ja jestem tutaj, a tamta kobieta to tylko lustro, lecz moja ręka nagle stała się obca i zimna, to było jak cios w twarz, zachwiałam się i strąciłam pierścionek do umywalki. I przepadł.
Jakżebym miała nie zapamiętać tej daty.
Odtąd wszystko leciało mi z rąk. Rozsypywałam sól, upuszczałam widelce, rozlewałam mleko. A później niby się uspokoiło, niby wróciłam do swojej precyzji, zrzucając tę niezdarność na karb przemęczenia. To była cisza przed burzą. 5 grudnia myłam zęby, i wypluwając pastę wyczułam językiem, że coś jest nie tak, o mało nie zadławiłam się wyplutym zębem. Pamiętam, jak dotykałam go palcem, wypadł cały, włącznie z korzeniem, wyglądał przez to jak sztuczny. Dotykałam go palcem, jednocześnie wsadzając czubek języka do dziury, która po nim została, jakby szukając łączności między zębem a dziurą. Ale łączność została zerwana. Resztę zębów straciłam do świąt, wypadały jeden po drugim, jak perły. Dziewczynce kłamliwej wypadały z ust robaki. Dziewczynce dobrej i czystej, z ust wypadały perły. Lepsze perły niż robaki, tak, wtedy jeszcze starałam się wyśmiewać tę upokarzającą dolegliwość. Przed sama wigilią wypluwałam po dwa, trzy zęby, niezależnie od pory dnia. W wigilie zgubiłam ostatnią ósemkę.
Oczywiście zrobiliśmy wszystkie stosowne badania. Byłam w ciąży, co uznano za przyczynę nagłej demineralizacji. Uznano również, że w kalkulacji dziecko za 32 zęby, nie mogę się czuć stratna. Stwierdzono, że jestem nawet na plusie.
W połowie stycznia zaczęłam tracić włosy. Wypadały delikatnie , jak spadające płatki śniegu. Cicho, bezszelestnie, włosy a za nimi rzęsy i brwi. To dziecko, mówili, wysysa z ciebie soki. Ale nadal szala jest na jego korzyść, prawda? Milczałam. 29 stycznia straciłam głos, zniknął równie cicho i bezszelestnie jak moje włosy. Płakałam? Chyba płakałam. Kupiono mi piękną perukę i eleganckie, kosztowne porcelanowe zęby. Dbano o mnie jak o lalkę. Taką lalkę, która siedzi z otwartymi szeroko oczami, a gdy się ją kładzie oczy się zamykają. Myślę, że w gruncie rzeczy wszyscy byli zadowoleni. Nie sprawiałam problemów, nie marudziłam, nie miałam zachcianek. Z nowymi włosami i olśniewająco białymi zębami podobno prześlicznie. Wyglądasz prześlicznie, tak mówili gdy nerwowo poszukiwałam lustra w każdym pomieszczeniu w jakim się znalazłam. Traktowano to jak kaprys ciężarnej kobiety, ja szukałam łączności z kobietą, którą byłam. Czasami uśmiechała się do mnie z drugiej strony lustra, na ogół jednak jej nie było. Widziałam tylko lalkę, siedzącą z otwartymi szeroko oczami.
Ale w sumie był spokój. Dziecko wewnątrz rosło, ja chudłam. Równowaga była zachowana. Co z tego, że na jego korzyść.
24 marca podczas robienia manikiuru, kosmetyczka nieuważnie zahaczyła pilniczkiem o paznokieć, który odstrzelił i przefrunął nad jej ramieniem. Patrzyłyśmy, na różową, odpryśnięta płytkę, ze zgrozą i zafascynowaniem. Potem odlazły wszystkie, 10 u rąk, 10 u nóg, precyzyjnie, jeden po drugim.
Wiedziałam, co będzie dalej. Przeanalizowałam to punkt po punkcie, poznałam logikę zdarzeń. Wszystkimi siłami, jakie mi pozostały, walczyłam. Moim działaniem był bezruch. Zastygnięcie, przyczajenie się, wytrzymanie. Odliczałam. Zostało tak niewiele czasu, ten czas był moim sprzymierzeńcem. Osiągnęłam bierność idealną. Starałam się nie podnosić, nie wykonywać ruchów większych niż skinienie palcem. Nie dać szansy i możliwości.
Uwierz mi. 20 maja było tak gorąco. Tylko chciałam sięgnąć po wodę, kochanie, tylko chciałam się napić…
Ale ten ruch, minimalne przesuniecie miednicy, poczułam fale gorąca, poczułam jak dokonuje się dekonstrukcja, jak kości łamią się i kruszeją, jak zapadam się do środka, i całe moje wnętrze wypada ze mnie, i jestem miliardem lustrzanych odprysków, które wchodzą ci w palce, gdy tak nieudolnie próbujesz uprzątnąć je z podłogi.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

20 maja to piękna data :D

Anonimowy pisze...

A pamiętasz ten niezgrabny tekst na ulicy zasłyszany: "Just give me a ring!"

Joanna B. pisze...

opowiadanie przejmujące!
wzdrygnęłam się.

Anonimowy pisze...

też wzdrygnęłam. i nie powiem, co jeszcze.
(dobre, dobre).

silly rabbit... pisze...

taaa, wszyscy się wzdrygają. a przecież ręce można myc bez zdejmowania pierścionka... ;-)

-> grzywka
całkiem przypadkiem, ale zgadzam się że piekna :-)

-> katta
hi hi

Anonimowy pisze...

Fajne opowiadanie:)
Klimat jak u R. Topora

Anonimowy pisze...

"a przecież ręce można myć bez zdejmowania pierścionka".
i bez patrzenia w lustro. ja nie patrzę :)

Joanna B. pisze...

mnie się kojarzy z klimatem opowiadania o kobiecie, która porosła zębami :D