piątek, 1 maja 2015

znalezione nie kradzione

znalezione, sprzed 2 lat. 

Oni. Minimaliści. K i P, P i K. Żyją sobie tu. Mały domek. Cztery ściany. Jeden pokój. Jedna kuchnia. Stół dwa krzesła. Okno. Bez firanek, skreśl. Okno. Drzwi. Pusta wanna, ciężka, nie da się pozbyć. Kropla wody. Kran. Szczoteczka do zębów jedna, po co dwie? Biel biel biel.

Najpierw o P.
Dawno, dawno temu, gdy szalała wielość, różnorodność i nadmiar, P. jak Piotr studiował p jak psychologię. Był człowiekiem bardzo myślącym. Nadaktywnym refleksyjnie. P jak perseweratywnym. Oczywiście potrafił POWIEDZIEĆ sobie, że trzeba coś robić bez wahania, a po latach – p jak pięciu latach studiów doszedł nawet do tego, że ROBIŁ TO bez wahania. Cóż z tego, kiedy na koniec dnia i tak zapalała się żaróweczka myśli. Żaróweczka rozpalała się powolutku, ale nieuchronnie. Oczywiście mapa myśli (jakby ją rozrysować, co kiedyś nawet zrobił, ale rysunek przeraził go, jak podpisany własną krwią cyrograf albo deklaracja podatkowa), tworzył pajęczą się powiązań, z których wynikało jasno: człowieku, kłębka tego nie rozwiążesz. Twoje starania są marnością nad marnościami.
To go smuciło.
Dławiło.
Trzymało w bezsenności.
Podpowiadało ostre cięcia.
Rachu-ciachu, związek do piachu.

Teraz o K.
K była taka piękna, taka zdolna, taka dobrze ułożona. Ornamenty zachwytów, pukle włosów, wstążki prezentów. Uplatanie. Uplątanie. To czuła, odkąd umiała nazwać to, co czuje. Owijana w kokon nicią pajęczyny oczekiwań, postanowień, powinności. Pływająca w nadmiarze, pralinka w pudełku belgijskich czekoladek. Anna Karenina bez Wrońskiego.
Podejmowała akcje protestacyjne.
Odmawiała jedzenia. Karmiono ją.
Żyła w skromności. Rozpieszczano ją.
Aż się zagubiła w swoim niechceniu tak bardzo, że zaczęła chcieć. Brać garściami. Rwać kawałami. Nachapać się, nachłeptać się, ile wlezie.
Ale gdzieś na dnie, pod stertami niepotrzebnego badziewia malutka, maluteńka nadzieja kwiliła: Wroński, Wroński, przyjdź. Kochany przyjdź, przyjdź, przyjdź.

Wówczas p jak pojawił się Piotr.
Chmurny, milczący Piotr, ewangelista minimalizmu. Piotr, który odrzucił nic nie warte słowa, nic nie warte myśli, nic nie warte rzeczy. Piotr, którego nic się nie imało, bo i on niczego się nie imał.

Punktów stycznych z postacią hrabiego Wrońskiego Piotr nie posiadał. Przybył jednak na wezwanie umęczonej przesytem duszy K. Przybył, zobaczył, objął we władanie. Odarł z lukru, rozpakował z pozłotki. Nagi efekt zadowolił go. Póki co.

Póki co zamieszkali w małym domku, bogatym jeszcze w pralkę, szczotki do odkurzacza, filtry do kawy, szuflady, taborety, ramki i obrazki, książki i zakładki, widelce i łyżki i urządzenia do otwierania puszek oraz butelek wina. Wyrzucali, oddawali, sprzedawali. W euforii pozbywania się, minimalizowania, robili listy tego, co potrzebne (krótkie) i tego co zbędne. K. czasem płakała, P. ją głaskał po głowie, pozbądź się łez, wyrzuć żal, zminimalizuj te uczucia. Lista pt. niepotrzebne.
Pustka, przestrzeń. Ciągle zbyt wiele.

Pewnego dnia nie było już czego wyrzucić. Pewnego dnia nie było już za co się złapać. Na czym zawiesić. Oprócz nich samych. Efekt zadowolił ją. Póki co.

Tego dnia zgolili włosy. Palce, na których byłyby obrączki, gdyby nie były zbędne, poznawały nową jakość łysych głów. Palce się przyzwyczajały. Radykalizowały. Palce szukały nadmiaru, który można by było zgnieść. Odciąć. Jak grzanie, wodę, prąd.  Rachu-ciachu, rachunki do piachu.

Oni. Minimaliści. K i P, P i K. Żyją sobie tu. Mały domek. Cztery ściany. Biel biel biel.

Poniedziałek. Po co ci oczy, skoro wokół pustka? Po co ci oczy, znasz mnie na pamięć.
Wtorek. Po co ci mały palec? On niczemu nie służy.
Środa. Po co ci serdeczny? Obrączki nie nosisz.
Czwartek. Po co ci wskazujący? Wiem, czego pragniesz.
Ta resztka P. zminimalizowanego, taka śmieszna, taka zbędna.

Nic tu po mnie, pomyślała K. i sobie poszła.

Pustka zarosła ciszą. 


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

uwielbiam