niedziela, 13 czerwca 2010

porwanie

soap&skin w palladium, koncert wyczekany, koncert przedziwny. Anja Plaschg z wyglądu laleczka wudu, scena zalana szkarłatnym dymem, emocje złamanego serca (tak właśnie musieli przeżywać rzeczywistość Romeo i Julietta), stylistyka ezoterycznego seansu. i mimo że mamy lat o dziesięć więcej, i mimo że wokalistka zamknięta jest w swoim świecie jak w mydelniczce (nie stara się o kontakt z publicznością, o kontakt z orkiestra też nie, ale dyryguje silną ręką; naprawdę jestem ciekawa jej płyty za lat 10 - jeśli taka skala czasowa przy jej sposobie odczuwania świata wchodzi w grę), i mimo że ton głosu nierzadko rozmija się z tonem fortepianu - mimo wszystko zostałam porwana.
a dzieci w przedszkolu musiały być dla niej niedobre, błękitnym ptakom wyrywa się wszak błękitne piórka.

potem sączymy z eM whisky z colą w kult, deszcz nam kapie do szklanek, Austriacy są dziwni, lato jest w mieście, a my jesteśmy całkiem przyjemnie dorosłe. a chwilami nawet miłe.

Brak komentarzy: