środa, 12 sierpnia 2009

lato w mieście (3)

w pracy: dwa teksty na zmianę, 1/ co jemy? i 2/jest problem (a tyle jemy, że jest problem); kolega R.(mój podwładny, a co więcej obecnie jedyny osobnik płci odmiennej, w sensie: męskiej, w zespole) mówi, że w piątek idzie na ślub; obśmiewamy go od trzech dni, kiedy ślub (bo wredne z nas baby), a on dziś mówi, że to naprawdę jego i pojechał odebrać pralkę. dobrze, że mu urlop dałam (w kontekście ślubu, nie pralki). po czym okazuje się, że moja asystentka WIEDZIAŁA. co mnie nie dziwi, ona w kwestiach organizacyjnych wie wszystko.
w privie: no, autobusami jeżdżę (dom-praca i nazad). 138 zjazd do zajezdni, Chopin był a jakże, ale jakiś przygnębiony i tylko raz podskoczył, co by poprawić spodnie i wysiadł przystanek wcześniej. ale miny robił i wyglądał całkiem jak poprzednio. za to na pokładzie mieliśmy innego freaka, z brodą i z wózeczkiem, chodził od siedzenia do siedzenia i szukał najczystszego (nie znalazł), rzucając w eter wiąchami z których "jebany kutas pierdolony" nie była ani najmniej obelżywą, ani najbardziej wyrafinowaną (jak się dłużej zastanowić, to dodatkowo była nielogiczna), to mu powiedziałam co by nie klął (odpowiedział nieładnie ale tylko z jednym przekleństwem i nie była to kurwa) i wdaliśmy się w miłą pogawędkę, po której (sama jestem zdziwiona) zamilkł. zabiłam go słodyczą i uśmiechem (ale na tekst o śmietniku w buzi sobie nie pozwoliłam, bo miał broń w postaci wózka).
***
i na Bogu w Polonii byłam w końcu. z mamą, i podobało jej się (nie, nie dziwię się. dziwiłam się jak po Darkroom'ie rzucała co chwila tekstem, że życie jest jak darkroom. moja matka!)

1 komentarz:

Joanna B. pisze...

mnie Bóg rozczarował :) parę razy się uśmiałam, ale ogólnie to zawiedziona wyszłam.