środa, 25 czerwca 2008

trzy siostry, jedna dziewczynka i pies

To był dom, który starszy pan zbudował dla córek. Gdy rozpoczął budowę, nie był już młody. Wszystko w jego życiu było na swój sposób domknięte. Skończyła się wojna, którą wszyscy przeżyli. Mogli być z siebie dumni. Nie podpisali volkslisty, prawie wszyscy. Ale to „prawie” też należało już do zamkniętej przeszłości. Stracił syna, najmłodszego, najbardziej niebieskookiego, najbardziej jasnowłosego. Najukochańszego. Cofnij. Wróć. Rodzina zyskała bohatera, bo przecież wiecie, on wyjechał, żeby nie podpisać tej cholernej listy, on nie uciekł – jego zwerbowali, nie, nie Niemcy! Skąd Niemcy, on był w wywiadzie (ciii…), był we Włoszech, był we Francji, takie piękne kartki nam wysyłał, jedną znaczy się, a potem ślad zaginął. Zginął za sprawę. Albo się ukrywał. Lepiej jednak żeby nie wracał. Chwała bohaterom. Starszy pan i tak stawiał na córki. Dobrze wydane za mąż, no może nie tak bardzo dobrze, ale porządnie. Inteligencko. Córki były trzy, trzy siostry - jak bajce. To dla nich zbudował dom. A teraz dom pleśniał razem z nim. Tak, dom przesiąknął zapachem wilgoci. Może za dużo wylano w nim łez? Siostry płakały, każda na swój sposób. Najstarsza siostra na parterze, płakała cicho, z zaciśniętymi zębami. Płakała w poduszkę, albo ocierała łzy ścierką do naczyń. Czasami któraś łza skapywała na piec i z sykiem zmieniała się w słoną parę. Sól z tych łez wgryzała się w pościel, osadzała na fajerkach, krystalizowała w najdziwniejszych miejscach. A mała, pięcioletnia dziewczyneczka chodziła i wyszukiwała te miejsca, i zlizywała tę sól. A potem była nieznośna (jesteś nieznośna!), a potem nie chciała jeść (ależ niejadek z tej dziewczynki!). Ta sól to była skrystalizowana złość, wyekstrahowany jad. Na wojnę, i na to co po wojnie. Na ludzi, którzy zginęli (chwała bohaterom? A niechby kolaborował, niechby podpisał tę listę, byłby, wróciłby, istniałby, jego ręce, jego oczy, zbyt niebieskie, albo innego oczy, zbyt czarne, istniałyby) i na tych co – podstępnie, haniebnie, no tak po prostu nie zginęli i musieli się oświadczyć, i – boże, co za pomyłka, co za błąd! – i musieli zostać przyjęci, i musieli jej zrobić dzieci, i istnieć, ich ręce, i cholera wie jakiego koloru oczy). Średnia siostra nigdy nie słyszała tego płaczu, nigdy nie widziała tych łez. Ona nie popłakiwała. Ona płakała raz na rok, na zapas, na amen, na po nas choćby potop. Ona kumulowała, zbierała wszystkie zniewagi, nawet te najmniejsze, delikatnie podnosiła z podłogi, zdrapywała paznokciem, żeby żadna, nawet najmniejsza złośliwostka nie umknęła. Zbierała je w takim pokoju na piętrze, obok pokoju starszego pana (może to toksyczne sąsiedztwo spowodowało jego powolne gnicie? ), zbierała, aż do dnia, kiedy już nie można było domknąć drzwi, kiedy stosy niegodziwości piętrzyły się pod sam sufit. O, wtedy zasiadała, otoczona córkami, zasiadała w swojej falbaniastej sukni, zdejmowała okulary w brązowych oprawkach i zaczynała biadolić. Dziewczyneczka, której nie wolno było chodzić na górę (jesteś nieznośna!), uwielbiała schować się pod stołem, razem z zapchloną sunią starszego pana i oglądać ten spektakl, te fontanny łez, to zawodzenie, te cudownie złożone obelgi, te piętrzące się stosy chusteczek, siorbanie, kichanie, krztuszenie się, łkanie, cichnięcie, i znowu zaczynanie, i czkawkę, i złorzeczenia. Tyle nowych słówek, którymi potem beształa swoje lalki! Schodziła na dół wieczorem, w przemoczonej sukienusi (od łez), z siniakami na kolanach (od klęczenia), z pchłami (od suni) i zasypiała, i śniła dziwne sny.
A trzecia siostra, ta najmłodsza, i w swym mniemaniu (błędnym) najładniejsza, i w powszechnym mniemaniu (słusznym) najgłupsza, ale zarówno w swym i powszechnym osądzie – cholernie dobrze ustawiona (mąż partyjny, tfu!), płakała tak sobie ot. Przy krojeniu cebuli (oj dokończ, ja nie mogeee…), przy rzucaniu kochanków (tfu, też partyjnych), przy odkryciu, że oczko pierścionka to szkiełko, nie brylant (jak on mógł, świnia!), przy ugryzieniu przez dziewczynkę (jesteś nieznośna!) i przez sunię i przez ich pchły. Ale to było złudne, to było na pokaz. Bo raz przyszła do sypialni, gdzie spała dziewczynka, gdzie myślała że dziewczynka śpi, bo najpierw przyszła do najstarszej siostry, piły nalewki w kuchni i najmłodsza paplała, a najstarsza rzucała cięte, sarkastyczne riposty, i nagle najmłodsza powiedziała, że musi się położyć, tak na chwilkę, zanim pojedzie do miasta (z szoferem, partyjnym, tfu!), śpij tu, powiedziała najstarsza, z małą w łóżku, ona jest chudzina, ty też chudzina, będzie wam wygodnie. Więc tak leżały – dziewczynka i żona partyjnego, i ta siostra najstarsza też przyszła i siadła koło nich na łóżku. I obie siostry patrzyły szklistymi oczami na księżyc, trochę pijane, i wtedy ta najmłodsza zaczęła szlochać. Takimi rzewnymi łzami, jak koraliki, jak perełki toczące się po jej alabastrowych policzkach i turlające się na podłogę. I mówiła coś o oczach, takich niebieskich, i o tych rękach, i że już nie, już nie da rady, że nie może, a ta starsza mówiła takim jednostajnym, głuchym szeptem. O kartkach, z Paryża, z Włoch, o jakimś wtedy i jakimś przedtem. I starsza siostra potrząsnęła tą młodszą, a potem ją przytuliła, tak że dziewczynka przestraszyła się, że ją zadusi. Ale one tak zamarły, a ich łzy – te koraliki, i te jadowicie słone – moczyły im włosy, i wsiąkały w szpary podłogi. Gdzie te łzy płyną, pomyślała dziewczynka? I po cichutku wyślizgnęła się z łóżka, i boso przemknęła przez pokój i przez kuchnię, i wspięła się na krzesło (i stołeczek) po klucz od piwnicy (już kiedyś opanowała tę sztuczkę i spojrzała w lustro, mówiąc do siebie – jesteś nienośna!). Na schodach do piwnicy było strasznie wilgotno i nieprzyjemnie, i miała już zawrócić, gdy ktoś chwycił ją za rękę. To był pradziadek. Myślała, że ją skrzyczy, ale zamiast jesteś nieznośna, powiedział jesteś ciekawska, i starszy pan zapalił światło i pochylił się nad dziewczynką (no teraz to, ze względu na zapach bijący od niego, było bardzo nieprzyjemnie), i dziewczynka skrzywiła nosek, a starszy pan uśmiechnął się smutno i powiedział: obiecaj że to zostanie między nami, no i sunią (bo sunia też przydreptała), i tak we trójkę zeszli na dół.

Czasami zastanawiam się, czy to możliwe, żeby w piwnicy domu było jezioro? I żeby to jezioro było słone? I żeby światło księżyca tak się odbiło w tej wodzie, że miałam wrażenie, że patrzą na mnie błękitne oczy? I czy mój pradziadek wtedy jeszcze żył, i czy naprawdę zaśmiał się i szepnął chwała bohaterom?

Brak komentarzy: