piątek, 23 września 2011

silly rabbit i vollmond

szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiłam na Vollmond Teatru Tańca z Wuppertalu. wrażenia - cudne, refleksje - różne. to pewnie herezja, ale w sposób szczególny poruszyli mnie tancerze, którzy po spektaklu (którego znaczną część stanowi taniec w strugach deszczu) szli przyjmować owacje w szlafrokach. gdzie jest granica między realnością / codziennością /zwykłością (szlafrok, bo mokro i zimno, szlafrok, bo prysznic poranny, szlafrok i ciepłe skarpety i katar i te pe) a szaleństwem i pasją tańca? "W tańcu Piny Bausch niewidzialna granica pomiędzy prawdziwą osobą i odgrywaną postacią zanika, załamuje się, tak że czasem widz ma wrażenie oglądania wydarzeń rzeczywistych" - przeczytałam, mnie zastanawia nie tylko czasoprzestrzeń teatralnej sceny, ale niewidzialna granica codzienności tanzteatru. a przecież urodziły się tam dzieci, a przecież trzeba było podatki zapłacić i kupić szczoteczkę do zębów.
wiem już, jak tańczą. bardzo jestem ciekawa, jak myją zęby.

Brak komentarzy: