środa, 15 czerwca 2011

silly rabbit i przeciwności losu

i stało się tak, jak gdyby nigdy nic nie było. Chiny zamknęły wjazd do Tybetu dla turystów ze zgniłego zachodu, pewnie teraz pacyfikują resztki oporu i wieszają tabliczki, że Potala od wieków była letnią rezydencją chińskiego cesarza tudzież siedzibą KPCh. w między czasie drogie (w sensie dosłownym) wedding plannerki poszły sobie precz z okazji trudnego - ich zdaniem - charakteru mojego przyszłego męża, co zasadniczo wyszło wszystkim na dobre: rzekomo trudny przyszłymąż ogarnął raz dwa kwestie muzyczne i symboliczne, wedding planningiem zajmujemy się wespół-zespół z wspaniałymi świadkowymi, i wszystko zmierza ku szczęśliwemu zakończeniu, zresztą jakżeby miało być inaczej.
no ale ten brak tybetowania to mnie martwi. mleka jaka chcę i mantrowego młynka. a co będzie, co będzie?
***
na znak protestu nigdy więcej nie tknę kaczki po kantońsku. thx god, nigdy za nią nie przepadałam.

3 komentarze:

Jo pisze...

świadkowe-plannerki - to ma sens :) i omc mąż się wykazał - to też ma sens, ale jaka brak - sensu brak :(
może się jeszcze Chiny opamiętają...

Kamila Jeżowska-Hułas pisze...

obawiam się, że zamknięcie granic jest naprawdę najdelikatniejszą represją

Anonimowy pisze...

i jaki finalnie będą.
mąż Jackyll