sobota, 11 czerwca 2011

the one who must not be named

drodzy narzeczeni! jeśli po długich bojach i organizacyjnych zawieruchach, ogarniecie zarówno obiadek zapoznawczy rodziców (i tzw. osób towarzyszących), jak i mniejsze oraz większe oczekiwania, sugestie, aluzje, fochy, dąsy, pretensje, dobre rady, jeszcze lepsze rady i wyśmienite koncepcje mające na celu zmianę waszych fryzur, gabarytów i sposobów spędzania czasu wolnego, jeśli rzutem na taśmę odrzucicie cały pakiet propozycji nie do odrzucenia, postawicie na swoim względem formy cywilnej ślubu i sposobów kiszenia ogórków na nowej drodze życia (małe rzeczy idą w pakiecie), celem nie popadnięcia w zbytnie samouwielbienie i doprowadzenia waszego układu nerwowego w stan pełnego komfortu względem TEGO DNIA, poprzez cudowny wprost kontrast z chaosem przygotowań, powiadam wam: zatrudnijcie wedding-plannerki.

3 komentarze:

Jo pisze...

ale jak już wszystko ogarnięte, to po co plannerki?

przypadkowo pisze...

zalezy, ktore :-)))

Kamila Jeżowska-Hułas pisze...

hehe. zróbmy to, zróbmy!