czwartek, 19 sierpnia 2010

moje lilou

prezenty urodzinowe wpisały się w tyn roku w nurt diversity management, co zabawne (?) celując w różne kawałki mojego ja. były zatem róże (szt. łącznie 60; to dla odmiany nurt age management), kolczyki (szt.2), perfumy o zapachu karty tarota, ilustracja - wielce udana - mojego stanu upojenia zaistniałego w okolicznościach innych 30-tych urodzin, strój królika (majtki z ogonkiem rulez), karnet na masaże różnych części ciała oraz ser z Edynburga. oraz bransoletka lilou bijoux, którą będę hodować jak Carry Bradshaw naszyjnik carry (mam nadzieję mieć okazję zagubienia jej w sklepie Diora w Paryżu i późniejszego odnalezienia w torebce LV). muszę przyznać się do zapóźnienia w kwestii bieżących trendów: filozofię lilou odkryłam dziś właśnie (courtesy of eM). ...gdyż Lilou to nie tylko biżuteria; to także swoisty nośnik pozytywnych emocji, wrażeń, wspomnień. Małe dzieła sztuki Lilou są dla osób lubiących bawić się modą (...) dla ludzi, którzy w trendach stawiają przede wszystkim na niepowtarzalność; i dla tych, którzy poprzez noszenie biżuterii Lilou chcą dać wyraz przyjaźni, miłości, radości z macierzyństwa (?! - dopisek mój) czy po prostu wyrazić siebie (no ba. moje lilou jest - oprócz tego że lilu, to jeszcze Kam).
Więcej: tutaj
***
ojacie, jak fajnie-fajnie mieć czydzieści lat. kurcze no.

2 komentarze:

Jo pisze...

A pokażesz zdjęcie swojej Lilou? Też nie miałam pojęcia że coś takiego istnieje... podoba mi się... kojarzy mi się z takim hiszpańskim zwyczajem, wg którego mamy nosiły przy bransoletkach medaliki z imionami swoich dzieci... chcę!

silly rabbit... pisze...

cyknę fotke i Ci prześlę. mnie też się idea podoba!