niedziela, 17 lutego 2008

święta

DETOX, implemented 9-16/02/08, authorized by silly holy rabbit:

1. Nie paliłam. Koszty społeczne były co prawda dość znaczne; nawet mój tatko, charakteryzujący się niską spostrzegawczością co do kierunku wektora moich emocji, ale za to wysoką tolerancją na marudzenie, naburmuszenie, zniechęcenie i sarkazm swojej córuni (I’m a daddy’s daughter, you see…) spytał czy NAPRAWDĘ muszę mówić do niego TAKIM tonem...

(brawa) (i dla taty)

2. Spędzałam czas w proporcjach 9 godzin na nartach / 9 godzin snu (reszta na tzw. inne)

(gromkie brawa)

3. Jadłam baaardzooo zdrowe jedzenie. Co więcej: jadłam śniadania i (prawie) nie liczyłam kalorii (jeśli moje PPM to 1318.16kcal/dobę, a w ciągu godziny jazdy na nartach spalam ok.415kcal, to mogłam wreszcie pochłaniać absurdalną ilość zdrowej, pełnej żelaza i magnezu i białka i cynku czekolady z orzechami i nic nie liczyć, hurra!!!)

(niemniej - fanfary)

4. Nie piłam więcej niż 200ml alkoholu / dzień, i to w postaci czerwonego wina!

(publiczność szaleje)

(no dobra - raz jak tatko zaczął podśpiewywać, strzeliłam sobie jagermeistra) (dla wyjaśnienia: w mojej rodzinie od strony taty nikt nie umie śpiewać, ale tylko ja mam zazwyczaj na tyle zdrowego rozsądku, żeby tego nie robić) (a mój tatko jest przypadkiem klinicznym braku słuchu i kompletnego ignorowana tego faktu)

A ponadto: 5. nie przeklinałam (w sensie: nie werbalizowałam słów, jakie wielokrotnie nasunęły mi się na myśl), 6. nie imprezowałam (co prawda fakty są takie, że w butach narciarskich i całej reszcie wyglądam jak skrzyżowanie robocopa z matrioszką, po 9 godz. na nartach mam ochotę głownie na 9 godz. snu, no i wyjazd z tatą zobowiązuje) (ostatni argument jest oczywiście dominujący), 7. starałam się być mało ironiczna (szczera, prostolinijna dziewoja) (starałam się to bardzo właściwe określenie). Byłam po prostu święta. Wnioskuję zatem o rychłą kanonizację. A im prędzej tym lepiej, gdyż w planach na najbliższą przyszłość mam odpalenie szluga i zrobienie sobie drinka. Warszawko, I’m back!

Ps. a tu miała być fotka, ale blogger zastrajkował. C'est la vie.

4 komentarze:

Joanna B. pisze...

świetnie, świetnie.
nabrałaś sił i świeżego spojrzenia, idziemy dalej sukienki mierzyć ;-)
jak to powiedział pan, "HA HA HA HA, oczywiście, oczywiście".

just. pisze...

może jakaś impreza beatyfikacyjna?
:>

silly rabbit... pisze...

w Wielkim Poście?!
ale może "jajeczko", z likierem oczywiście ;-)

Anonimowy pisze...

no wiesz, w ramach umartwiania się, żeby osiągnąć jeszcze większą świętość.