środa, 3 marca 2010

marzec. od początku raz jeszcze

ja po prostu nie znoszę tego miesiąca. i nie pomogą najlepsze nawet koncerty, choćby zmartwychwstały Lennon zaśpiewał a day in the life w duecie z Amy Winehouse na moim podwórku, to nic nie da. marzec sucks. poza tym pomijanie marca jest w modzie; wczoraj (niezorientowanym podpowiadam: drugi dzień miesiąca) kupiłam KWIETNIOWY numer Elle. marca nie ma. marzec nie istnieje.
***
a moja nowa dentystka gra ze mną w ząbki. gra jest dość perwersyjna i idzie tak: jeśli boli, znaczy że jeszcze żyje. to dobrze. jak nie boli, to trujemy (to źle, bo jak powszechnie wiadomo lepiej żywym być niż martwym). otóż boli. wprost szaleję z radości.
***
ale ale, nie mogę tak całkiem narzekać. moja wróżka zębuszka opanowała PRAWIE sztukę znieczulania przewodowego i wkłuła się już za drugim razem.

13. Mademoiselle Karen - To Ja, Kobieta

ok, na piątek się troszeczkę cieszę.

Brak komentarzy: