Kiedy byłam licealistką
zobaczyłam w jakimś albumie (bo przecież wtedy jeszcze szukało się obrazów w albumach)
obrazy Ensora. Znalazłam na mapie (bo przecież wtedy jeszcze szukało się miejscowości
na papierowych mapach) ten belgijski kurort, Oostende i pomyślałam, że kiedyś tam
pojadę. Nie marzyłam o pojechaniu do Ostendy, wydawało mi się to dość abstrakcyjne
(zresztą Belgia znaczyła dla mnie prawie nic – nie sprzedawano belgijskich frytek
z okienka tylko polskie zapiekanki, do wstąpienia do Unii jeszcze aspirowaliśmy),
jakiś kurort o dziwnej nazwie, z malarzem równie dziwacznych, ale pociągających
obrazów. Nie marzyłam, ale wiedziałam ze tam pojadę. I oto jestem, raz za
razem, foki przypływają na moje powitanie, patrzę, jak przypływ zabiera plażę. S.
powiedział, że ta plaża jest sztuczna, inaczej morze zabierałoby Ostendę. Oto
jestem, w deszczu i słońcu, w ciemności poranka, w świetle złotej godziny, idę do
latarni a Ostenda mruga do mnie swoimi światłami. A na stacji stoi wielki
ensorowy łeb ze słomy.
sobota, 9 marca 2024
Oostende, Oostende
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz