w 80 minut dookoła lodowiska (courtesy of eM i K., ze szczególnym uwzględnieniem zmasakrowanego paluszka drugiej damy), w 80 albumów dookoła świata (courtesy of eM), czyli jak nie zostałam Katariną Witt, ale rozpoczęłam piękny romans z zespołem Beirut. ponadto w weekend było zimno (ale było też i gorąco; lubimy takie wyjątki potwierdzające regułę), domknęłam gestaltową figurę, nierozważnie odemkniętą 7 lat temu, i teraz przede mną na pewno 7 lat tłustych (tłustych metaforycznie, of course), kupiłam buty (oj, przecena była) i szukałam człowieka gumy (nie znalazłam, ale już wiem że należało szukać na rogu Czynszowej), ślizgając się niemiłosiernie i wysłuchując monologów F. w bliżej nie znanym języku. jeśli nowy rok będzie taki jak jego pierwsze trzy dni, to strach się bać.
rzeczony Beirut.
niedziela, 3 stycznia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
Kocham Beirut!
Beirut jest czarodziejski. wydobywają dźwięki ze wszystkiego, a muzyka staje się spoidłem dla wszystkich co ja chcą współtworzyć:
http://www.youtube.com/watch?v=SXIaDBad5Vg
kiedyś widziałem jak grali na śmietnikach:)
czarodziejski to bardzo dobre określenie. cudne.
uwielbiam Beirut i serdecznie polecam wszystkim ta muzyke ;-)
Prześlij komentarz