dimanche: brx (po raz ostatni na długo), zamieszkałam nad kościołem scjentologów (Toma nie spotkałam, niestety) i właściwie wiele wiecej się nie zdarzyło. acha, poznałam mało rozgarniętego Czecha.
lundi: upowszechniałam język polski w Komisji Europejskiej i intrygowałam, zabawa była przednia. a na kolację podano łososia w sezamie i hektolitry czerwonego wina.
mardi (jeśli jest wtorek to jestesmy w Belgii): Padało. Chodziłam po tureckiej dzielnicy i wzięłam czynny udział w filmie o produkcji czekolady Cote d'Or (którą zakupiłam w ilościach nieprzyzwoitych; tyleż zjadłam); dowiedziałam się też, że za dużo myślę oraz zdobyłam niepodważalne dowody na dar jasnowidztwa (nazwijcie to jak chcecie, intuicja czy cokolwiek, ja to mam. po mamie czarownicy zapewne)
mercredi: jasnowidztwo = czarnowidztwo?; pisałam projekty (i w związku z tym wnioskuję o dozywocie dla autora wniosków on-line) i się nie wyspałam. zresztą fatalnie sypiam.
jeudi: killing myself softly
vendredi: urlop którego nie było; dzień, którego nie było (rok temu np); uczucia, których nie było?
strach się bać, co będzie jutro. w marcu jak w garncu, no nie?
piątek, 29 lutego 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
w dniu dzisiejszym, którego nie było, dowiedziałam się, że podróże poślubne dostosowuje się nie do ślubu, a do harmonogramu w pracy. no to się rozpłakałam z bezsilności.
biedactwo...
u mnie w pracy nawet okoliczne koty nie znoszą mojej szefowej, przynajmniej dwa razy w tgodniu zakradają się do jej pokoju (30m2 na 1os., gdy np mój projekt 30m2 poddasza na 4 osoby, zaczynamy się poważnie zastanawiać nad hamakami...) i ostentacyjnie sikają jej pod biurkiem (ale śmierdzi)
chętnie wynajmę kotkę ;-)
mnie moje służbowe koty jakiś miesiąc temu naszczały na krzesło. a ja je karmiłem, głaskałem! niewdzięczne sierściuchy!
Prześlij komentarz