piątek, 30 listopada 2018

suma wszystkich strachów


Historia ta wydarzyła się tej jesieni. Noce były już zimne, dlatego wychodząc otuliłam się szalem. Piłam, byłam zmęczona, dzień był wyczerpujący, podobnie jak  rozmowa, którą prowadziłam. Wyszłam, zostawiając rozbawione towarzystwo. Pożegnałam się nazbyt pospiesznie. Rozmowa dotyczyła jednak tematu, którego nie chciałam poruszać. Tematu, który jest jak bóle fantomowe. Nogi nie ma, a ciebie łamie w kolanie.
Postanowiłam wrócić do domu pieszo, kwartałem ulic przemierzanym wielokrotnie, później kawałek przez park. Wystarczająco na wieczorny spacer, wystarczająco, aby wytrzeźwieć. Wiało, kiedy mijałam Politechnikę wiatr rzucił mi w twarz zeschnięte liście. Mocniej  wtuliłam się w szal. Chyba wtedy poczułam, że ktoś za mną idzie. Szłam w świetle latarni, on poruszał się w cieniu kamienic. Minęłam mężczyznę wyprowadzającego psa. Dużego, nie znam się na rasach i nie lubię psów. Przez chwilę jednak miałam ochotę zatrzymać  się  i wtulić w psie futro. Albo wziąć tego mężczyznę pod rękę. Oczywiście tego nie zrobiłam.
Włączyłam głośniej muzykę, telefon zapiszczał żałośnie. 5% baterii, jak to możliwe? Byłam już kilka kroków od Chałubińskiego, jeśli minę Wawelską żadna taksówka się nie zatrzyma, żadna też nie pojedzie w nieopłacalnie krótką trasę. Usiadłam na przystanku, zamówiłam przez aplikację. 5 minut oczekiwania. 2% baterii. Wpatrywałam się w mętny światłomrok ulicy. Cień tam był. Poruszał się w półciemności. 1% baterii. Pijane śmiechy gdzieś z drugiej strony. I ja wypatrująca cienia, łamiąca oczy o noc. Strach jest remedium na tęsknotę, na  głód, na ból. Jest czymś lepkim, co wypełnia ci usta, dławi krzyk.
Nie będę krzyczeć. Nie będę uciekać. Teraz podjeżdża taksówka, wsuwam się w jej ciepło. Zapinam pasy, substytut obejmujących ramion. Wystarczający, na ten czas tak bardzo wystarczający. Czy podoba się Pani muzyka, pyta kierowca. Kobieta, nie mogło być lepiej!
Muzyka mnie koi, ze spiętych ramion zsuwa się ciężar. Zdejmuję rękawiczki, żebym tylko o nich nie zapomniała. Banalne sprawy znów stają się ważne. Nie zginąć albo nie zapomnieć  rękawiczek. Dziwny wieczór, myślę i przymykam oczy. Zaraz będę w domu. Zaraz zdejmę buty, rozbiorę się, zanurzę w wannie. Zaraz.
Ile jedziemy? Zasnęłam. Dlaczego nie jesteśmy na miejscu? To tylko kilka przecznic. Dlaczego stoimy? Wokół jest ciemno. Przerażenie  wyrywa mnie z półsnu. Stoimy w wśród drzew, światła samochodu zakreślają przestrzeń przed nami. Drzewa we mgle.  Wewnątrz jest ciemno. Ona tam siedzi. Milcząca. Nieruchoma. Trzęsącymi się rękami próbuję odpiąć pas. Łzy ciekną mi po policzkach. Jestem niczym prócz sumy moich strachów. Ona odchyla wsteczne lusterko i patrzy na mnie. Patrzy na mnie moimi oczami.
Stoję na skraju parku. Mężczyzna podchodzi do mnie. Uszanowanie, kierowniczko. Poczęstuje mnie kierowniczka ogniem? Uzbrajamy się papierosy, stoimy przez chwilę parząc w żarzące się punkciki. Pięknego wieczoru życzę, kierowniczce, mówi i odchodzi. Po chwili jest tylko cieniem, poruszającym się w półciemności. Drzewa szumią. Zziębnięte ręce wciskam w kieszenie. Uczę się stawiać kroki.
Rano szukam rękawiczek. Są na dnie torby.
***
Dobranoc, pchły na noc.

Brak komentarzy: